Pierwszy raz weszła na arenę cyrku, gdy miała zaledwie 15 lat. Był 1950 rok. Krysia Zalewska rozpoczynała wtedy naukę w warszawskiej szkole cyrkowej. Wspięła się na 5-metrowy maszt, trzymany na ramionach przez jej partnera. Gdy pod dachem namiotu robiła trudne ewolucje, partner z masztemi Krysią jechał na rowerze.

- Dyrekcja uznała, że mam talent i skierowała mnie na szkolenie do bazy cyrkowej w Julinku koło Warszawy - wspomina artystka. - Zaczynały się spełniać moje marzenia.

Dziewczyna z Pabianic ćwiczyła akrobacje jeździeckie na koniach. Mordercze treningi trwały ponad rok. Zalewska zakwalifikowała się do zespołu jeździeckiego, który słynął z pokazów bardzo trudnych i bardzo niebezpiecznych akrobacji. Była to najlepsza ekipa w Polsce.

- Prezentowaliśmy niespotykane wcześniej akrobacje. Występowaliśmy na arenach całego świata, w doborowym międzynarodowym towarzystwie - dodaje.

Szaleli na koniach pod cyrkowymi namiotami w Jugosławii, Belgii, Francji, Danii, Szwecji, Niemczech, Związku Radzieckim, Holandii, Kanadzie, Izraelu, Stanach Zjednoczonych.

- Najbardziej cieszyły mnie oklaski - wspomina Zalewska. - To była najlepsza zapłata za trud i odwagę.

Akrobacje wymagały znakomitej kondycji i nieustającego treningu.

- Efekt końcowy zależał nie tylko od partnera, ale też od konia, na którym jeździłam - dodaje.

Dziś emerytowana artystka cyrkowa z Pabianic mieszka w Szwajcarii - u syna.

- W wolnych chwilach zajmuję się tresurą i rozpieszczaniem mojego przyjaciela, słonia - wyjawiła nam Krystyna Zalewska-Stanisławek.