W niedzielę rano na drodze w Chechle I rozbił się samochód firmy odzieżowej Pawo. Była godzina 6.45, gdy biały mercedes bus zjechał nagle na lewą stronę jezdni. Wpadł do rowu i uderzył w drzewo. Uderzenie było tak silne, że odbił się od niego i dachem uderzył w drugie drzewo.

– Samochód leżał na boku, miał strzaskany dach. Kierowca wisiał głową w dół. W pogruchotanym samochodzie leżał jeden z pasażerów. Nie mogliśmy się do niego dostać – mówią policjanci z drogówki. – Wezwaliśmy na pomoc strażaków.

Dwóch mężczyzn wyszło z auta o własnych siłach. Jeden z nich usiadł na asfalcie. Drugi zrobił kilka kroków, podał swoje nazwisko lekarzowi, powiedział też, że w aucie było ich czterech, potem zapalił papierosa i upadł.

– Zmarł na miejscu, chociaż na jego ciele nie było widać żadnych obrażeń – mówi doktor Artur Różalski, szef pogotowia ratunkowego. – Przyczynę śmierci wyjaśni sekcja zwłok.

– Dochodziła godzina 6.58, gdy na miejsce wypadku pojechała jednostka ratownictwa technicznego ze specjalistycznym sprzętem do cięcia metalu – mówi dyżurny Państwowej Straży Pożarnej.

Przez prawie godzinę strażacy rozciągali łańcuchami pogruchotaną karoserię mercedesa, żeby uwolnić pasażera.

– Nie żył już, kiedy w końcu udało się go wyciągnąć – mówi doktor Różalski. – Nie miał na to żadnych szans. Całe uderzenie poszło na niego. Był zmasakrowany. Kierowca był ciężko ranny i nieprzytomny. Trzeci pasażer wyszedł z opresji praktycznie bez obrażeń.

Mimo to mężczyzna trafił do szpitala na obserwację. Lekarze chcą mieć pewność, że jego życiu nic nie zagraża. Ciężko rannego kierowcę przewieziono do szpitala Barlickiego w Łodzi.

– Ma poważne obrażenia głowy, połamaną czaszkę i krwiaka opłucnej – mówi doktor Różalski.

Mercedesem firmy odzieżowej Pawo podróżowali pracownicy działu utrzymania ruchu: 39–letni Marek B., 50–letni Zbigniew W., 32–letni Dariusz K. Kierował 40–letni Zbigniew K.

– Wyjechali w sobotę o godzinie 11.00 do Kalisza – mówi Marcin Wolski z Pawo. – Mieli przenieść nasz sklep firmowy do nowej siedziby.

Pracowali w sobotę i nocą z soboty na niedzielę. Chcieli szybko skończyć i wcześnie rano wrócić do domów.

Z Kalisza wyjechali po 5.00.

– Jesteśmy w szoku – dodaje Wolski. – Zachodzimy w głowę, jak to się mogło stać. Droga była pusta, panowała dobra widoczność. Z Kalisza do Pabianic jest nieco ponad sto kilometrów. Oni jechali prawie dwie godziny. Z tego wynika, że kierowca nie rozwijał zawrotnej prędkości.

– Albo zasłabł, albo zasnął nad kierownicą – domyślają się doświadczeni policjanci.

Zginęli Marek B., siedzący obok kierowcy i Zbigniew W., który siedział z tyłu auta. Dariusz K., który także zajmował miejsce z tyłu auta, wyszedł bez szwanku.

Wyjaśnieniem przyczyn tragedii w Chechle I zajmuje się łaska prokuratura.