W tamtych czasach prasa była na usługach władzy. Dlaczego chciał Pan wydawać gazetę?

- Pomyślałem, że miasto tak duże i ciekawe jak Pabianice powinno mieć gazetę. Wcześniej współpracowałem z Głosem Robotniczym i Dziennikiem Łódzkim, więc miałem doświadczenia.

Trudno było założyć gazetę?

- Bardzo! W miejskim komitecie Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej powiedzieli: Rób, ale od nas nic nie dostaniesz". Odesłali mnie do komitetu wojewódzkiego. Sekretarzem działu propagandy był tam Żyd o nazwisku Żychliński. Nie powiedział: "Nie". Usłyszałem tylko zwyczajową formułkę: "To nie jest odpowiedni czas. Będziecie musieli poczekać".

Długo Pan czekał?

- W ogóle nie czekałem! Zanim wyszedłem, w gabinecie Żychlińskiego zadźwięczał telefon. Dzwonił jakiś ważniak z komitetu centralnego PZPR w Warszawie. Żychliński rozmawiał z nim, stojąc na baczność. Nagle wyrecytował do słuchawki: "Tak jest towarzyszu Kubicki". Wtedy mnie olśniło. W czasie wojny wysyłałem Zenonowi Kubickiemu paczki, gdy był na robotach w Niemczech. To był ten sam Kubicki. Poprosiłem o słuchawkę i powiedziałem, że nie pozwalają mi działać. Po pięciu minutach dostałem zgodę na wydawanie Życia Pabianic.

A w Pabianicach nie robili problemów?

- Też wystraszyli się Kubickiego. Od razu dostałem malutki lokalik przy ulicy Nowotki (dziś św. Jana) i glejt do dyrektora drukarni.

Kto jeszcze pracował w gazecie?

- Artukuły pisałem ja i Jerzy Kałużka. Ale w skład kolegium weszli między innymi: pierwszy sekretarz PZPR w Pabianicach Graczyk, prokurator Smagalski oraz ówczesny dyrektor zakładów graficznych.

Chciał się Pan im podlizać?

- Musiałem. Tylko w ten sposób miałem pewność, że redakcja będzie w stanie załatwić prawie wszystko.

Co było na okładce pierwszego numeru?

- Wydrukowaliśmy wielkie zdjęcie Zamku. Chciałem pokazać coś, czym miasto może się pochwalić. Pierwsze wydania były nieudolne. Roiło się w nich od błędów. Jedynie błędów politycznych nie było.

Jako redaktor naczelny mógł Pan robić co chciał...

- Owszem, wybierałem artykuły, które miały wejść do gazety. Ale potem zawoziłem je do Łodzi, do wydziału kontroli prasy. Tam brali je na warsztat cenzorzy.

Dużo wycinali?

- Nie, ale czasami zatrzymywali straszne pierdoły. Musieli się wykazać. Kiedyś napisałem, że pracownicy Pamoteksu nareszcie dostali premie. Cenzor skreślił mi słowo nareszcie, bo było sygnałem, że robotnicy musieli czekać na pieniądze.

Cenzura wykreślała niewiele, bo pisał Pan to, co chciały socjalistyczne władze?

- Wiedziałem, gdzie żyję. Gdybym napisał, że robotnicy mało zarabiają, albo że sekretarze PZPR z Pabianic podejmują głupie decyzje, wyleciałbym z hukiem.

To o czym pisaliście?

- Oparłem gazetę na sensacjach. Czułem, że to jedyny sposób, żeby chwyciła. Ludzie lubili poczytać, że na sąsiedniej ulicy ktoś został okradziony, zgwałcony, pobity. Albo, że magazyny PSS Społem opanowała plaga szczurów. Drukowaliśmy powieści w odcinkach i komiksy. Rysował je świetny grafik Stanisław Pawłowski. Współautorami gazety byli sami czytelnicy. Zamieszczaliśmy sporo listów do redakcji. No i drukowaliśmy to, co dawał nam miejski komitet PZPR.

Ile kosztowała wtedy gazeta?

- Najpierw pięćdziesiąt groszy. Później złotówkę.

Ludzie kupowali?

- Początkowo bardzo słabo! Ludzie nie mieli za grosz zaufania do prasy. Dlatego nie zarabialiśmy na sprzedaży gazety.

To skąd mieliście pieniądze?

- Zdobywałem je namawiając dyrektorów pabianickich fabryk, by się u nas reklamowali. Po kilku miesiącach gazeta chwyciła. Wtedy dostaliśmy duży lokal przy Pułaskiego. Miałem gabinet i sekretarkę.

Był Pan taki dobry, a jednak wyrzucili Pana...

- Pabianicki komitet PZPR ustalił, że wydawcą Życia Pabianic będzie Front Jedności Narodu (koalicja trzech "peerelowskich" partii: Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, Stronnictwa Demokratycznego i PZPR). To mnie zgubiło. Myślałem, że skoro chcą jednoczyć Polaków, to nie będą mieli nic przeciwko zdjęciu z odpustu przed kościołem. Cenzura go nie zauważyła, ale za to lokalni przwódcy PZPR jak najbardziej. Powiedzieli, że zrobiłem rzecz niewybaczalną, bo wyraziłem tym zdjęciem negatywny stosunek do władzy. Kolegium redakcyjne wywaliło mnie jednogłośnie.

Odszedł Pan do innej gazety?

- Ponad rok w ogóle nie mogłem znaleźć pracy. Miałem chyba wilczy bilet, więc utrzymywała mnie żona. Zlitował się nade mną szef zakładów mięsnych i zatrudnił w dziale kontroli.


***
Życie Pabianic ukazywało się od 1957 r. Było najdłużej wydawanym tygodnikiem w naszym mieście. Gazeta upadła w 1990 r. Rok później prawa do tytułu "Życie Pabianic" zlicytowała firma RSW Prasa Książka Ruch. Kupiła je Grażyna Grabowska, dziś zastępca redaktora naczelnego Życia Pabianic z biedronką.

Życie Pabianic oraz ponad 100 innych gazet, które wydawano w naszym mieście w latach 1912-2003, można oglądać w muzeum. Wystawę "Gazety Pabianic. 90 lat prasy nad Dobrzynką" można oglądać do stycznia przyszłego roku.