Drogę do gospodarstwa Henryka B. pokazuje sołtys Henryk Pawelec.

- Stary, walący się dom trzeba było wyburzyć, ale gmina Rzgów powinna dać mu mieszkanie socjalne - przyznaje sołtys.

Nad podwórkiem zagrody Henryka B. góruje sterta gruzu. Spod niego wystają resztki mebli: kuchenka, kredens pokojowy. Wysoką trawę przy studni gniecie ogromny radziecki telewizor. Na nim prostokątny zegar. Zatrzymał się na godzinie 10. To był dom.

Ścieżką człapie bezdomny Henryk B. Prowadzi rower. Ma mętny wzrok i czerwoną twarz, rozgrzaną od słońca i alkoholu.

- Dziś jest Henryka, czyli moje imieniny - tłumaczy się 57-letni właściciel ruin.

Po chwili zakrywa oczy dłonią i rozpacza:

- Powieszę się, powieszę się…

- Co tam będziesz się wieszał - pocieszają go murarze. - Do soboty wyszykujemy ci mieszkanko jak się patrzy.

Murarze uwijają się w pomieszczeniu przy obórce. To będzie dom Henryka B. Za cement i robociznę płaci gmina Rzgów. Dała 1.000 zł. Dwaj murarze pracują ciężko. Wodę noszą wiadrami z rowu. Ręcznie mieszają zaprawę, bo w gospodarstwie nie ma prądu.

- Elektrykę odcięli, gdy burzyli dom - wyjaśniają.

Są pewni, że do soboty wykończą 12-metrowe pomieszczenie. Henryk B. będzie mieszkał po sąsiedzku z krowami i końmi, oddzielony od nich cienką ścianą.

- Wzięłabym go do siebie, ale mam już na mieszkaniu jednego brata - mówi siostra Henryka B. - Sama jestem po udarze mózgu.

Siostra codziennie przyjeżdża rowerem z Ksawerowa, gdzie mieszka. Przywozi bratu jedzenie.

Henryk B. nie jest biednym rolnikiem. Ma 6 hektarów ziemi, krowy, cielaka, dwa konie i kundla. Ma też spore długi w KRUS-ie i niezapłaconą grzywnę za znęcanie się nad zwierzętami. Jego krowy i konie przez parę dni stały w oborze bez wody i paszy.

- Najpoważniejszą jego chorobą jest alkoholizm - uważa Marek Dziedzic z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej. - Próbowałem namówić go na leczenie, ale to trudny człowiek.

Henryk B. ziemi nie uprawia. Od czasu do czasu najmuje się z końmi na zarobek. Gotówkę ma wtedy, gdy sprzeda krowę albo skrawek pola. Bywa że za bezcen.

- Piękny kawałek przy drodze sprzedał za marne sześć tysięcy złotych - dziwią się we wsi. - Co zarobi, to zmarnuje. O dom nie dbał.

Dom zmarniał. Dach zapadł się, krokwie osiadły na szafie. Przez dziury lała się woda, od czego pękła ściana.

W lutym 2000 r. nadzór budowlany stwierdził, że stan techniczny budynku jest katastrofalny. Dał nakaz rozbiórki.

- Pierwszego lipca pan Henryk podpisał zgodę na rozbiórkę domu na nasz koszt - mówi Dziedzic. - Chcieliśmy podstawić mu barakowóz mieszkalny, ale się nie zgodził.

7 lipca wjechała koparka i zburzyła dom.

- Lekko puknęła w ścianę i wszystko się posypało - opowiada Dziedzic.

Wcześniej robotnicy chcieli wejść do domu, by wynieść sprzęty.

- Pracownik nadzoru im zabronił - mówi Dziedzic. - Poruszenie jakiegoś mebla groziło zawaleniem dachu.

Od tej pory Henryk B. śpi w stodole w barłogu z kołder.

- To moja wina - przyznaje Jadwiga Pietrusińska, wicewójt Rzgowa. - Ale nie mogliśmy dłużej czekać. Bałam się, że dom się zawali i pogrzebie go pod gruzami. Trzeba mu było podstawić ten barakowóz. Ludzie ze wsi nie mówiliby, że przez nas musi spać w stodole…