- Przez wiele lat marzyłam o wyjeździe do Peru, ale nie miałam ani pieniędzy, ani towarzystwa - wspomina Krystyna. - Pojechałam na wakacje w Bieszczady. Tam na obozie ekologicznym spotkałam Darka z Pabianic. Usłyszałam, jak opowiada, że też marzy o takiej wyprawie do Peru.

Kilka miesięcy później Darek dostał list z Poznania od Krystyny. Napisała w nim, że ma pieniądze i proponuje wspólną wyprawę.

- Pieniądze dosłownie spadły mi z nieba, dostałam wysoką odprawę i zlikwidowałam ubezpieczenie - wylicza.

Trzy miesiące później Krystyna i Darek znaleźli się na lotnisku w Berlinie, potem był Madryt i po 12 godzinach w powietrzu - Lima. W sumie oboje na bilety wydali około 13.000 zł.

- Wyszło tak drogo, bo nie wiedzieliśmy, kiedy wrócimy i mieliśmy bilety w jedną stronę. Jeśli ktoś kupi bilety przez Internet w obie strony z zabukowaniem terminu powrotu, może zapłacić nawet około 3.000 zł na osobę w obie strony - mówi Krysia. - Ale my nie chcieliśmy się ograniczać terminami.

Na zwiedzanie Ameryki Południowej zostawili sobie około 2,5 tysiąca dolarów. Do plecaka wrzucili też słowniczek polsko-hiszpański.

- Jeszcze w Polsce kupiliśmy przewodnik po Peru, który okazał się najlepszą przepustką do naszej przygody - opowiada Darek. - Gdy wylądowaliśmy w Limie, poszliśmy do ambasady, by zrobić kopie dokumentów i zostawić w depozycie część pieniędzy. To najlepsze zabezpieczenie przed złodziejami. W tej samej dzielnicy Jesus Maria swoje biuro turystyczne miała Polka Maria Kralewska de Canchaye, która napisała ten przewodnik.

Spotkali się i od razu zaprzyjaźnili. Jej mąż Anibal - rodowity Indianin - jest fantastycznym człowiekiem. Z Darkiem i Krysią przyjaźnią się do dziś. Dzięki nim dowiedzieli się, jak tanio zwiedzić całe Peru nie jeżdżąc klimatyzowanym autokarem od kurortu do kurortu.

- Wsiadaliśmy w podmiejskie autobusy, a w miastach woziły nas taksówki. Za kurs płaciliśmy zaledwie dwa, góra cztery złote. Tak tanio, bo znaliśmy peruwiańską metodę - cenę ustala się, gdy się wsiada do taksówki. Nie wolno tego robić dojeżdżając na miejsce, bo wtedy jest kilka razy drożej. Spaliśmy w tanich hotelach i jedliśmy proste peruwiańskie potrawy. Ale właśnie o to nam chodziło - opowiada Darek.

Przed wyjazdem z Polski przeszli krótki "kurs" poruszania się po Ameryce Łacińskiej. Lekcji udzielił im rodowity Peruwiańczyk Mirko Fernandez z Łodzi. Przede wszystkim kazał unikać kurortów i innych turystów.

- Ostrzegał, że w takich miejscach są naciągacze i oszuści. Rdzenna ludność Peru jest bardzo życzliwa, uczynna i uczciwa. Tak jak mówił - wspominają.

Przygodę z Peru zaczęli od Limy. Od razu wybrali się na płaskowyż Marcahuasi (4.000 m n.p.m.). Potem byli w Nazca, Arequipa, kanionie Colca, Puno. Zwiedzili oczywiście także świętą dolinę Inków Cuzco i Machu Picchu. Wszędzie do garnków zaglądał Darek.

- Tradycyjny posiłek w Peru składa się z łychy ryżu, kilku ziemniaków i porcji tallarines. Tallarin to makaron z sosem. Do tego kawał mięsa ostro przyprawionego. Przysmakiem są świnki morskie, które nieświadome niczego biegają po domach, a gdy przychodzi ich czas, lądują w piekarniku. Ich mięso jest bardzo delikatne - wyjaśnia.

W Peru jest 2.000 gatunków ziemniaków. Do każdego posiłku są podawane pikantne sosy z bardzo ostrej papryki rocotto i soku z limonki.

- Trzeba uważać, bo rocotto jest ostrzejsze od chili - ostrzega Darek. - Przywiozłem sobie nasionka i hoduję ostre rocotto.

Krystyna przyglądała się kobietom.

- Nie widziałam nigdzie wózka dla dzieci. Tam kobiety noszą potomstwo w chustach, przytulając je do siebie. Karmią na żądanie w sklepie, kościele, na ulicy - opowiada. - Są dobrymi matkami, bo nie było słychać płaczu, a dzieci jest tam bardzo dużo.

Rachunki prowadził Darek.

- Na noclegi w tanich hotelach, jedzenie, pamiątki i przejazdy trzeba liczyć dziennie po 10 dolarów na osobę - uważa. - Ale można też żyć oszczędniej.

Podróżnicy planowali opuścić Peru autokarem. Kupili bilety do La Paz, stolicy Boliwii. Mieli godzinę do odjazdu, więc poszli na spacer nad jezioro Titicaca.

- Gdy wróciliśmy na dworzec, okazało się, że w Boliwii jest inny czas i zegary są przesunięte o godzinę do tyłu. Naszego autokaru z bagażami już nie było nawet widać - opowiada Darek. - Wzięliśmy taksówkę, ale kierowca nie chciał jechać. Tam jest taki zwyczaj, że rusza dopiero wtedy, gdy ma komplet. Trochę zdenerwowani czekaliśmy kilka minut. We dwójkę upchał nas z przodu, a z tyłu wsiadło trzech pasażerów z bagażami. Dopiero wtedy ruszył.

Po 20 minutach zobaczyli autokar z ich bagażami na dachu, a po następnych 20 go wyprzedzili.

- Udało się tylko dlatego, że tam są wąskie drogi i ogromne przepaście - dodaje Krysia. - Autokar na tych serpentynach jechał bardzo wolno, a nasz taksówkarz nie.

Do autokaru wsiedli tuż przed przeprawą przez Titicaca.

- Ujechaliśmy dosłownie kilkadziesiąt kilometrów, gdy natrafiliśmy na... barykadę. Właśnie wybuchła mała rewolucja i ludzie usypali barykady blokujące drogi. Nie chcieli przepuścić autokaru, choć zostało nam do przejechania ostatnie 30 km - opowiada Darek. - To miało trwać kilka dni. Zamiast czekać w autokarze i marnować czas, postanowiliśmy iść pieszo. Za dolara wzięliśmy wózek na bagaże i ruszyliśmy.

Razem z nimi szedł chłopiec, który wynajął im wózek. Gdy doszli do La Paz, chłopiec zabrał swoją własność i ruszył w drogę powrotną do domu. Oczywiście pieszo.

- To niesamowity kraj. Tam jest wszystko takie proste, naturalne - zachwyca się Krysia. - Podczas tego marszu mogliśmy podziwiać majestatyczne, ośnieżone wierzchołki Illimani. Mijani po drodze i na barykadach ludzie byli serdeczni i uśmiechali się przyjaźnie. Na jednej z barykad musieliśmy zapłacić myto.

W Boliwii odwiedzili Tiwanaco. Byli w Copacabanie, La Paz, i na Isla del Sol - Wyspie Słońca (najpiękniejszym zakątku na jeziorze Titicaca). W Meksyku zobaczyli Guadelupe, Mexico City i Teotihuakan.

- Mam zamiar wrócić do Peru. Już szykowałem drugi wyjazd z kolegą, ale na razie to odłożyłem. Teraz tyle wiem o Peru, że sam mogę organizować takie wyprawy - mówi Darek. - Ale już planujemy kolejną wycieczkę. Tym razem do Tybetu lub Japonii. Też taką bez kurortów i klimatyzowanych autokarów. Czekamy tylko, kiedy znów spadną nam pieniądze z nieba.


***
Peruwiański przepis na rybę
Ceviche

Składniki:
biała morska ryba 0,5 kg (np. sola, miętus)
sok z limonki 100 ml
rocotto lub chili (może być mielone chili)
3-4 ząbki czosnku
sól, pieprz
cebula

Wykonanie:
Rybę (filet) podzielić palcami na małe kawałki i ułożyć w płaskim naczyniu. Sok z limonki wymieszać z pokrojoną w drobną kostkę rocotto lub chili (ewentualnie chili w proszku) roztartym czosnkiem, połową łyżeczki soli i pieprzem. Marynatą zalać rybę i odstawić na 2-3 godziny. Rybę wyjętą z marynaty udekorować pokrojoną w piórka cebulą. Jest już gotowa do jedzenia. Podawać z pieczywem, sucharkami.

Potrawa jest gotowa gdy zetnie się białko, a limonka szybciej ścina rybę, niż cytryna. Jeżeli użyjecie cytryny, może to potrwać do 4 godzin. W Peru do ceviche podaje się seler naciowy, camote (bataty) - czyli słodkie ziemniaki, i specjalnie prażoną kukurydzę.


***
Peruwiański drink
Pisco Sour

Składniki:
jedna miarka soku z limonek
dwie miarki cukru
trzy miarki wody sodowej lub lodu
cztery miarki pisco (wódka z winogron) - może być brandy
jedno białko
cynamon w proszku

Wykonanie:
Wszystkie składniki (bez cynamonu) zmiksować. Wlać do szklanki i posypać cynamonem.
Uwaga! Najlepiej zastosować miarkę 50-gramową.