Dla mistrzów problemem nie jest zdobycie kolejnego tytułu, tylko kupienie ubrań w sklepie. O tym, co jedzą, co noszą i jak żyją, opowiadają  Hovhannes Yazichyan i Mariusz Bałaziński.

- Rzeczywiście dużo trudniej było kupić koszulę na komunię córki – mówi żartem pabianiczanin Hovhannes Yazichyan.

W wyciskaniu sztangi leżąc jest wielokrotnym mistrzem Europy oraz 6-krotnym rekordzistą świata i Europy. Całe życie podporządkował sportowi.

- Miałem 7 lat, gdy zacząłem treningi w Armenii. Najpierw to były zapasy, a po roku poszedłem na judo – wspomina.

Hovhannes ma piąty dan w judo i prowadzi zajęcia w Pałacu Młodzieży w Łodzi. Jest nauczycielem wychowania fizycznego w łódzkim gimnazjum.

- Tłumaczę młodzieży, że od zrobienia przez nich kilku brzuszków mnie nic nie przybędzie. Robią to dla siebie. Przecież w lusterku nie oglądają tylko twarzy. Widzą całe ciało – tłumaczy.

Nie rozumie, że ktoś nie chce ćwiczyć. On podporządkował sportowemu i zdrowemu stylowi życia wszystko.

- Jem 3.500 kalorii dziennie plus witaminy i suplementy. Do tego piję wodę 12-cząstkową. Czyli zamrażam ją w zamrażalniku i piję po rozmrożeniu - dodaje.

Na pięć zbilansowanych codziennych posiłków i odżywki trzeba wydać miesięcznie 1.500-2.000 zł.

- Funkcjonuję jako sportowiec tylko dzięki ludziom, którzy chcą mi pomóc. Nie dałbym rady sam – przyznaje mistrz.

Codzienne posiłki dla sportowca przygotowuje Catering Lily on diet. To specjalne dania bez glutenu i bez mleka.

- To dieta przygotowana specjalnie dla mnie, zawiera potrzebne dla mnie ilości białka, węglowodanów, tłuszczu i najważniejsze - jedzenie jest bardzo smaczne - dodaje.

Odżywki ma ze sklepu przy Pułaskiego.

- Jestem z Pabianic i chciałem reklamować firmy z Pabianic. Odwiedziłem wiele dużych firm. Tylko Dekorex zgodził się mnie zasponsorować – mówi Hovhannes. - Na ile mogą, wspierają mnie urzędy. Prezydent Grzegorz Mackiewicz zawsze ma dla mnie czas. Tak samo dobrze traktowany jestem przez starostę Krzysztofa Haburę. W pracy koleżanka zastępuje mnie na treningach, gdy ja wyjeżdżam na zawody. Tylko ludzka życzliwość pozwala mi wciąż trenować na takim poziomie.

Gdy mistrz został zaproszony do TVP2 na wywiad, padło pytanie, w czym wystąpi.

- Nie wybrałem koszulki, w której najlepiej się prezentuję. Wszedłem do studia z napisem „Pabianice” na piersi. Jestem dumny, że mogę reprezentować nasze miasto i robić mu reklamę w telewizji – mówi.

Niemało wydaje na zawody, przeloty i treningi. Ale największy koszt utrzymania mistrza to jedzenie.

- Nie mogę jeść byle czego, bo nie będę miał siły. Musi być odpowiednia ilość węglowodanów, tłuszczu i białka – mówi.

W sali treningowej ma zeszyty, w których od wielu lat zapisuje, jak prowadzi trening, jaką ma dietę.

- Potem mogę porównywać, jak kształtowała się forma i co dokładnie wtedy robiłem. Dzięki temu wiem, co robiłem na przykład 22 kwietnia 2014 roku. Żona przekonuje mnie, że powinienem napisać książkę o tym, jak trenować i co jeść, by zostać sportowcem tej klasy – mówi.

Czy w tak poukładanym życiu jest miejsce na grzechy?

- Alkoholu nigdy nie piłem. Nie smakował mi. Mam 47 lat i może w sumie wypiłem 5 piw. Papierosów nigdy nie paliłem i jestem ich wrogiem. Mam jedną słabość. To słodycze – przyznaje Hovhannes.

Uwielbia ciasto z makiem. Ale mała porcja ma aż 350 kcal.

- Przed świętami widziałem je w sklepie. I popatrzyłem sobie tylko na nie – mówi mistrz.

Ale niedziele to dni, gdy sam dla siebie gotuje. Wtedy ma dzień dziecka. Miksuje płatki owsiane na mąkę. Dodaje jajka, banany, trochę mleka i piecze gofry. Mięso doprawia ziołami z Armenii. Przepada za jajecznicą z boczkiem.

W ostatni dzień przed wyjazdem na zawody odwiedza ormiańską restaurację w Łodzi Lavash. Przy Piotrkowskiej zjada wołowinę w sosie pomidorowym.

- Wtedy czuję się jak w Armenii. Ładuję akumulatory – nie ukrywa uczuć i tęsknoty za ojczyzną.

Hovhannes waży od 90 do 98 kg. Im bliżej zawodów, tym jest cięższy, bo startuje w kategorii do 100 kg. W bicepsie ma 48 cm, a kołnierzyk ma 52 cm.

- Próbowałem kupić koszulę na komunię córki. Przymierzyłem kołnierzyk nr 52 i wyglądałem w sklepie, jakbym namiot założył – żartuje. - Dla mnie musi być uszyta na wymiar.

Do komunii św. idzie 9-letnia Araksi.

- Prowadzimy w domu zdrowy styl życia. Nagrałem film, gdy razem z córkami robimy pełne pompki. Araksi robi 20, a starsza, 13-letnia Diana - 30. Wrzucam takie filmy do internetu, by zachęcać wszystkich do sportu i zdrowego stylu życia – wyjaśnia. - Rano nie chodzimy po bułki, tylko pieczemy własny, zdrowy chleb.

Za kilka lat córki przyprowadzą do domu chłopaków - kandydatów na mężów. Czy mistrz świata zaakceptuje niesportowca?

- Ważne, żeby był to dobry człowiek i mądry – zapewnia tata.

Jako trener i nauczyciel wychowania fizycznego wychowuje tysiące młodych ludzi.

- Ważny jest talent, silna psychika, pracowitość, ale bez dyscypliny sukcesu nie będzie – uważa. - Dziś widzę, że największy problem 16-17-latków to brak ruchu. Każdy człowiek młody i starszy powinien trzy razy w tygodniu uprawiać sport. To nie musi być siłownia. Chodź z kijkami. Ale systematycznie.

Hovhannes regularnie pojawia się w przedszkolach i szkołach, gdzie próbuje zaszczepić ducha sportowego w młodym pokoleniu. Na ostatnich Dniach Pabianic ustawił ławeczkę, zawiesił gryf i kilka ciężarów.

- Kolejka się do nas ustawiła. Uciekliśmy, gdy w porze obiadowej panowie po piwku chcieli próbować swoich sił z ciężarami – opowiada. - To mogło źle się skończyć.

Do Pabianic sprowadził się 18 lat temu, gdy ożenił się z pabianiczanką Ewą.

- Byłem zawodnikiem judo w Armenii. Znałem trenerów z Łodzi i oni mnie tu ściągnęli. Na początku byłem zawodnikiem Resursy – wspomina.

Od 9 lat Hovhannes prowadzi trening siłowy. Jest w 12-osobowym zespole ciężarowców Tytan Team z Łodzi.

Mistrz trenuje 6 razy w tygodniu. Bywa, że ma po dwa treningi dziennie.

Kiedy mięśnie przeszkadzają?

- Gdy trzeba zdjąć spoconą koszulkę po treningu. Czasami nie daję rady. Zakładam na spoconą koszulkę bluzę i jadę do domu. Tutaj pomagają ją ściągać córki – opowiada. - Brzucha nie mam, więc buty sznuruję sobie sam (śmiech).

Gdy trzeba schudnąć do zawodów, to obniża ilość kalorii w diecie. Sporo wody wypoci na siłowni podczas treningu. Dwa, trzy kilo gubi w dwa dni.

- Jeśli trzeba więcej zgubić, to ograniczam jedzenie. Ostatnie dwa dni przed zawodami głoduję – nie kryje mistrz.

Nie ma sukcesu bez pracy zespołowej. Bez poświęcenia żony i rodziny nie byłoby takich osiągnięć.

- Często mnie nie ma, bo wyjeżdżam na zawody. Mam treningi. Dom, dzieci to wszystko spada na Ewę. Bez jej akceptacji nie byłoby kariery sportowej – dodaje z wdzięcznością.

Jak ludzie reagują na niego?

- W Polsce obserwują mnie, ale gdy jestem za granicą, to ciągle ktoś mnie na kawę zaprasza i chce pogadać o tym, jak ja to robię. Czasami zwyczajnie podchodzą mężczyźni, żeby przybić piątkę. To sympatyczne - mówi mistrz świata.

 

 Mariusz Bałaziński garnitur na komunię chrześnicy musiał zamówić.

- To jest dla mnie największy problem. Znalazłem projektanta po Akademii Sztuk Pięknych, który uszył mi na wymiar garnitur i koszulę – nie kryje zadowolenia Mariusz.

Obwód bicepsa Bałaziński ma 45 cm. Waży 90 kg.

- Koszulę noszę rozmiar 43. Kupiłem kiedyś w Zarze podwójną XL. Fakt, że na piersiach guziki się rozchodziły, ale talię miałem dopasowaną – wspomina.

Problem ma nawet wtedy, gdy chce kupić zwykłe dżinsy. Powód? W pasie ma 80 cm, a obwód uda wynosi 70 cm.

- Jak są rurki, to nogi nie włożę. A jak są szerokie nogawki, to spodnie w pasie mają 100 centymetrów – tłumaczy. - Dlatego jestem skazany na firmy szyjące tylko dla sportowców. A tu cena spodni potrafi wynieść nawet 500 zł.

W ciągu roku ma dwa miesiące, gdy nie musi przestrzegać diety.

- Zazwyczaj czerwiec po ostatnich zawodach i lipiec to czas, gdy mogę iść na imprezę i jak każdy dobrze się bawić. Mogę wreszcie wypić zimne piwo – mówi sportowiec.

To też czas, gdy może jeść słodycze.

- Lody jem pod każdą postacią. Uwielbiam serniki i ciasta czekoladowe. Oczywiście pizza – wylicza ulubione smakołyki. - Najbardziej brakuje mi zawsze chleba. Lubię razowy. Tuż przed zawodami potrafię na odległość wyczuć kanapkę, gdy ktoś rozpakowuje śniadanie na korytarzu w szkole. Wtedy zwykła bułka byłaby radością.

Od stycznia o katering dla Bałazińskiego dba Forma u Dyby. Dostarczają mu codziennie 5 posiłków. Odżywki funduje mu firma Formotiva Pharma Nutrition/Aflofarm.

- Gdybym nie miał sponsorów, to na jedzenie miesięcznie wydawałbym około 1.500 zł. A na odżywki około tysiąca – wylicza.

Każdy posiłek musi być zbilansowany. Dla Bałazińskiego najważniejsze są składniki odżywcze. Cztery pierwsze posiłki mają po około 40 gramów białka i od 45 do 70 gramów węglowodanów. Piąty - ostatni posiłek je po ostatnim treningu cardio. Jest on około godz. 22.00 i trwa 40 min. Tu musi być tylko tłuszcz i białko.

- Kolacja to na przykład 300 gramów łososia plus trochę warzyw lub stek wołowy 200 g + 4 całe jajka. Wtedy dostarczam do organizmu 50 gramów białka i 40 gramów tłuszczu – wyjaśnia.

Dzięki temu prześpi noc i nie budzi się z głodu np. koło godziny 4.00 o świcie.

- Dzień też rozpoczynam od 40 minut na steperze na czczo. Potem idę do pracy. Od 14.00 do 16.00 jestem na siłowni. A wieczorem robię trzeci trening – tłumaczy cykl ćwiczeń.

Bałaziński grać w piłkę nożną zaczął, gdy miał 12 lat. Z Włókniarzem związany był do momentu rozpoczęcia studiów na AWF.

- Wtedy zachwyciłem się gimnastyką sportową. Ale już dyplom robiłem z kulturystyki – wyjaśnia.

Pierwszy raz w zawodach wystartował, gdy miał 36 lat. Zdobył wtedy srebro na mistrzostwach Polski. Rok później zdobył już złoto. Od ponad 10 lat całe jego życie podporządkowane jest cyklom przygotowań do zawodów. Jak reaguje rodzina?

- Wszyscy uprawiamy sport. Na przykład pływamy. Ja jeszcze nawet teraz spokojnie przepłynę 20 metrów delfinem. Żona chodzi na siłownię. Układa też dla nas wycieczki rowerowe, na których spędzamy wolny czas – mówi. - Ale chłopak najstarszej córki razem z nią studiuje w Londynie. Nie jest sportowcem.

21-letnia Ola pływała tak dobrze, że zdobywała medale. Jak tata została ratownikiem.

- Ale wybrała studia, gdzie chemia połączona jest z medycyną i to jeszcze w Londynie. Wcześniej ukończyła IV LO w Łodzi, gdzie maturę zdawała w języku angielskim – mówi z dumą tata. - Jak znajduje czas, to ćwiczy. Młodsza, 18-letnia Zuzia, chodzi na siłownię.

47-letni pabianiczanin od 11 lat kolekcjonuje tytuły mistrzów Polski, Europy i wygrywa międzynarodowe zawody. Mazurka Dąbrowskiego usłyszał tylko raz. Był

 

o to na Dominikanie w grudniu, gdy zdobył tytuł mistrza świata.

- Wtedy po raz pierwszy miałem dwa dni luzu. Mogłem pójść na plażę, popływać w oceanie – wspomina. - Bo choć zjechałem niemal cały świat, 

biorąc udział w zawodach, to zazwyczaj widzę tylko hotele i samoloty. Tym razem było inaczej.

Czy za 20 lat będzie nadal spędzał godziny na siłowni?

- Jak ktoś myśli, że Bałaziński sflaczeje, to się rozczaruje. Muszę ćwiczyć do końca życia, bo jak każdy wyczynowy sportowiec mam „przyzwyczajony” organizm do systematycznego wysiłku – tłumaczy. - Widuję kulturystów po 70. roku życia, a ostatnio nawet 80-letniego Japończyka. Wyglądał świetnie i doskonale się poruszał.

Bałaziński jest nauczycielem wychowania fizycznego w Zespole Szkół nr 5.

- Rodzice nie powinni zgadzać się na przynoszenie zwolnień z WF-u - mówi. - Gdy dziecko nabierze dobrych nawyków, to potem przez całe życie prowadzi sportowy styl życia. To dziś bardzo ważne, bo mamy już pokolenia ludzi siedzących.

Zdarza się, że ktoś pyta, co zrobić, by lepiej wyglądać.

- Przychodzi na siłownię 30-letnia kobieta i chce coś z sobą zrobić, bo waga znacznie wzrosła i gorzej się czuje. I nie jest tak łatwo nad tym zapanować, bo zazwyczaj stawy są w kiepskim stanie. Ma początki cukrzycy i nadciśnienie. Gdyby ćwiczyła od najmłodszych lat, nie doprowadziłaby się do takiego stanu – uważa. - Jest takie powiedzenie, że żaden lek nie zastąpi ruchu. I to prawda.

Żeby popracować nad karierą sportową, zdrowy styl życia już nie wystarczy.

- Talent jest potrzebny, ale bez silnego charakteru nic nie będzie. Bo ważna jest systematyczność, silna wola, determinacja i czas, który potrzebujemy poświęcić do osiągnięcia wymarzonych celów. Bo marzenia się nie spełniają. Marzenia się spełnia – wyjaśnia mistrz.

Ludzie zaczepiają Mariusza, by z nim przybić piątkę, pogadać i zrobić sobie fotkę.

- Mają szacunek do tego, co robię. To bardzo przyjemne. Dla coraz większej grupy jestem człowiekiem, który coś osiągnął. Zdarza mi się rozdawać autografy – mówi mistrz.