Mieli po 37 lat, gdy postanowili, że chcą harować, ale na swoim. Był rok 1990. Zofia od dawna marzyła o własnym barze. Ma wykształcenie gastronomiczne, lubi krzątać się przy kuchni. Przez 18 lat gotowała w Stylowej (była taka restauracja na rogu ulic Zamkowej i Narutowicza), kawiarni Juwenia (na Piaskach), Parkowej, barze Słonecznym.
– Nasz prywatny rodzinny bar nazwaliśmy Gubałówką, bo ludzie tak mówili na wzniesienie przy poczcie głównej – wspomina Zofia. – Nie było sensu tego zmieniać.
Początkowo Jasińscy chcieli gotować, piec i smażyć szybko, ale smacznie. Bo Polacy żyli coraz prędzej.
– Miały to być dania, na które czeka się krótko: frytki czy tosty – wspomina Zdzisław Jasiński. – Jednak wnet okazało się, że nasi klienci chcą czegoś innego.
Pabianiczanie woleli jeść jak w domu. Jasińscy zaczęli więc gotować obiady domowe. Pracowali sami. Zdzisław od świtu robił zakupy, kursował od targowiska do targowiska, zaglądał do sklepów, wybierał smakołyki i za ladą przyjmował zamówienia. A Zofia gotowała. Na początku w barze przy ulicy Pułaskiego żywili się głównie ludzie starsi i uczniowie pobliskich szkół. Z czasem przy pięciu stolikach zaczęło brakować miejsc. Na domowe obiady przychodziły tutaj całe rodziny, grupy pracowników pobliskich firm. U Jasińskich jadali też urzędnicy z ratusza i skarbówki, prokuratorzy, redaktorzy ówczesnych gazet, a nawet prezydent Jacek Gryzel.
– Zdarzało się, że ktoś prosił o naleśniki, których tego dnia nie było w karcie potraw – śmieje się Zofia. – No to podwijałam rękawy fartucha i robiłam przecier na naleśniki. Nie odmówiłam, gdy dziecko naszych gości prosiło o omlet.
Klientów było coraz więcej.
– Sama już nie dawałam rady gotować dla tylu osób – przyznaje Zofia.
Jasińscy musieli więc zatrudnić pomocników. Życzliwością i rodzinną atmosferą zjednywali sobie następnych. Organizowali wigilie dla samotnych, karmili dzieci z ubogich rodzin. Niektórzy goście, nawet gdy nie zamawiali obiadu, wpadali na Gubałówkę pogawędzić z Jasińskimi.
– Mamy wielu klientów, którzy stołują się u nas od niemalże dwudziestu lat – ze wzruszeniem dodaje Zofia Jasińska. – Niektórych z nich poznałam, gdy byli małymi dziećmi. Dziś są dorośli.
Jadłospis baru był zmienny. W piątki Jasińska smażyła ryby, we wtorki podawała krokiety. A o czwartkowych kluskach na parze po Pabianicach krążą legendy. Pani Zofia podaje je z przepysznym gulaszem i zapiekaną kapustą.
W barze na Gubałówce od 20 lat niczego nie zmieniali. Tylko sąsiedzi są inni. W sklepie obok sprzedawano biustonosze. Dalej była pizzeria, gdzie prostokątną pizzę wypiekano na grubym drożdżowym spodzie.
Dziś prócz Jasińskich w barze pracują dwie panie. Gotują pod czujnym okiem Zofii. Menu wzbogacono o ponad 10 zup. Dania mięsne, za jakimi przepadają pabianiczanie, to: medaliony, pieczeń, golonka, szaszłyk. Jasińscy otwierają bar „po staremu” – o 12.00. Ale odkąd przybyło im obowiązków, zrezygnowali z gotowania w soboty. „Winowajcą” jest restauracja, którą Zofia i Zdzisław prowadzą przy ulicy Grota–Roweckiego 3.
– Plejadę przy hali tenisowej otworzyliśmy we wrześniu 2007 roku. Nie jest to tak tradycyjny lokal, jak nasz mały bar – tłumaczy Zofia.
– Żona biegnie tam po pracy w barze, a ja zostaję sprzątać na Gubałówce – dodaje Zdzisław.
W Plejadzie królują dania kuchni polskiej. Można tam wyprawić komunię, chrzciny, jubileusz, a nawet przyjęcia weselne dla 50 gości.
– Karmiliśmy panów młodych, którzy są obcokrajowcami. Bardzo smakowały im nasze potrawy – cieszy się Zofia.