ad

Najpierw przy ulicy Grobelnej wyrosła nieduża manufaktura Beniamina Kruschego – przybysza z Saksonii. Pracowało w niej trzydzieścioro tkaczy. Ponieważ interes szedł doskonale, fabrykant sprowadził do Pabianic nowoczesne krosna mechaniczne do wyrobu tkanin wełnianych, półwełnianych i półjedwabnych. Rok później dwanaście koni przyciągnęło na Grobelną ogromną i piekielnie ciężką maszynę parową. Na krosnach napędzanych parą wodną robiono perkale, muśliny, korty, tkaniny pościelowe i pończochy, sprzedawane głównie w Rosji. Wtedy to rodzina Kruschów do spółki z Enderami podjęła ryzykowną decyzję: wezmą kredyty, by zbudować potężną tkalnię. Największą nad Dobrzynką.

Pierwszą wzmiankę o wznoszeniu w Pabianicach wielkiej tkalni podała 125 lat temu gazeta „Tydzień”, pisząc:  „Olbrzymie gmachy fabryczne papierni R. Saengera i tkalni Krusche &Ender są już pod dachem i wkrótce, po ustawieniu maszyn, będą w ruch puszczone. Miała tu być wystawa wyrobów tkackich wytwarzanych w mieście, ale ponieważ Jego Ekscelencja Generał-Gubernator nie będzie w Pabianicach, fabrykanci wystarają się o urządzenie wystawy na 600-lecie założenia miasta”.

Niedługo potem pabianicka fabryka z wielką przędzalnią i tkalnią stała się czwartą firmą branży bawełnianej w Królestwie Polskim. Jej wyroby słynęły z dobrej jakości, nagradzano je medalami na wystawach w Paryżu, Wiedniu, Moskwie i Petersburgu.

Tkalnia pracowała na dwie zmiany. Pobliska przędzalnia też. Robotnik dziennej zmiany harował 10 godzin, a nocnej - 9 i pół. Nocą pozwalano na półgodzinną przerwę w pracy, by tkacze zjedli kolację.

Pracę przy maszynach parokrotnie przerwały strajki załogi. Tak było w roku 1905 i 1907. „Między pabianicką firmą Krusche i Ender a łódzkimi fabrykami jest wielka różnica zarobkowa. Gdyby nam podniesiono płacę o 40 procent, jeszcze by się nasze zarobki nie zrównały z łódzkimi” – napisali robotnicy w petycji do Kruschów i Enderów, właścicieli, tkalni, przędzalni i farbiarni. Buntowało się 70 procent załogi fabryki. Tkacze domagali się zrównania ich płac z łódzkimi. Chodziło o 3 ruble „na głowę” tygodniowo.

Tkalnia i przędzalnia przy ulicy Grobelnej. Fotografia z 1926 roku.  

Dajcie zarobić!

Wśród robotniczych postulatów nie było żądania skrócenia czasu pracy. Prządki i tkacze chcieli jedynie więcej zarabiać. W wywalczenie krótszego dnia pracy jeszcze nie wierzyli. Według list płac, tkacze zarabiali od 4 do 7 rubli tygodniowo. Pucer dostawał 7 rubli 42 kopiejki, gręplarka - 5 rubli 10 kopiejek, a robotnicy podwórzowi - 5 rubli 70 kopiejek. Pensje nocnej zmiany były o kilkadziesiąt kopiejek wyższe.

Aby przekonać fabrykantów, że zarobki są głodowe, robotnicy oszacowali koszty utrzymania sześcioosobowej rodziny (rodziców z czworgiem dzieci) w 1913 roku w Pabianicach. Oto fragment tego „kosztorysu”: „Na najskromniejsze życie rodzina potrzebuje tygodniowo: 6 chlebów po 30 kopiejek - to jest 1 rubel i 80 kopiejek; kartofli ćwiartkę - 75 kopiejek, mięsa 4 funty po 20 kopiejek – to jest 80 kopiejek; słoniny 2 funty po 30 kopiejek; cukru 4 funty po 15 kopiejek; kawy cykorii za 25 kopiejek; mleka 7 kwart po 6 kopiejek; herbaty za 20 kopiejek, mąki i kaszy za 65 kopiejek; węgla i drzewa za 75 kopiejek. A zatem na wyżywienie rodziny robotnik potrzebuje 6 rubli i 82 kopiejki tygodniowo”.

A gdzie jest komorne, gdzie obuwie? Gdzie książka lub gazeta, gdzie rozrywka, bardzo potrzebna robotnikowi? A gdzie szkoła? Przecież nie wszystkie dzieci można umieścić w szkole fabrycznej, a posyłając do prywatnej, trzeba płacić od 20 do 30 kopiejek tygodniowo”.

Adolf Krusche oświadczył wówczas, że podwyżek nie da. Ani kopiejki! Kto chce, ten może wrócić do pracy na starych zasadach, a komu się nie podoba – fora z przędzalni i tkalni. „Pan Krusche nie przystał na warunki pracowników, uważając je za niemożliwe do przyjęcia” – łagodnie napisała o tym „Gazeta Pabjanicka” z sierpnia 1913 roku.

Fabrykant straszył robotników zamknięciem przędzalni i tkalni nad Dobrzynką i przeniesieniem produkcji tkanin do Rosji. Z powodu zaległości w płaceniu czynszów, kazał wykwaterować siedem robotniczych rodzin z zakładowych domów familijnych. W sklepach, gdzie nie chciano już dawać jedzenia „na kreskę”, słyszało się płacz dzieci i matek. Mnożyły się kradzieże i uliczne napady rabunkowe. We wrześniu 1913 roku wygłodniali i zadłużeni robotnicy skapitulowali i wrócili do maszyn.

Podczas pierwszej wojny światowej do tkalni wkroczyli Prusacy. Zarekwirowali gotowe tkaniny – na bieliznę i mundury dla armii. Polakom kazali rozkręcać maszyny, demontować kotły i resztę aparatury. Wszystko to wywieźli pociagami do Niemiec.

Kapitulacją tkaczy kończyły się też protesty w latach 30. zeszłego wieku – podczas światowego kryzysu gospodarczego. Krusche zamierzał wówczas zwolnić 400 robotników i obniżyć pensje pozostałym. Jeden ze strajków poparli chłopi, którzy zbuntowanym robotnikom przywozili żywność. Na czele strajku stali Jan Morawski i Feliks Osiński z Komunistycznej Partii Polski. Tuż przed wybuchem wojny w tkalniach Kruschego i Endera pracowało 1.900 krosien.

Podczas hitlerowskiej okupacji przędzalnia i tkalnia przy Grobelnej produkowały dla Niemców. Jej właściciele podpisali volkslistę. Robiono tkaniny na bieliznę i mundury dla żołnierzy Wehrmachtu. Przed ucieczką z Pabianic okupanci zniszczyli prawie połowę krosien i kotłów oraz instalacje w tkalni.

Fotografia z 1926 roku.  

Tkacze chcą lepszej zupy

Po wkroczeniu do Pabianic Armii Czerwonej zakłady Kruschego i Endera zostały upaństwowione. Włączono do nich 40 niedużych firm tkackich (pożydowskich i poniemieckich), rozrzuconych po mieście oraz dawną fabryką Kindlera. Powstały Pabianickie Zakłady Przemysłu Bawełnianego (PZPB). Mimo to pabianiczanie jeszcze długo mawiali, że „robią na tkalni u Kruszego”.

Choć władzę w Polsce dzierżyła teraz „partia robotnicza”, w sierpnia 1945 roku w tkalni wybuchł kolejny robotniczy strajk.

Powód? Załoga nocnej zmiany dostała wyjątkowo paskudną zupę. „Skarga robotników, że zupa skwaśniała, nie miała uzasadnienia” – tłumaczyło kierownictwo fabryki. „Zupa była umiarkowanie kwaśna, dopiero potem ktoś dolał do niej octu” – dodał dyrektor.

Pojawiły się także żądania podwyżki płac, mleka dla dzieci, białego pieczywa, sprawiedliwych premii, urlopu, powrotu do pracy na dwóch krosnach (zamiast na aż czterech, jak kazali „państwowi” dyrektorzy). Domagano się lepszego zaopatrzenie w żywność i węgiel, niższych opłat za prąd i przejazdy tramwajem, obniżek cen biletów do kina. Zbuntowani robotnicy nie dopuścili do maszyn łamistrajków zwerbowanych przez Polską Partię Robotniczą.

 

Aresztowanie w tkalni

Drugiego dnia protestu Urząd Bezpieczeństwa aresztował tkaczkę Głębicką – „za szerzenie niepokojów”. Ale Polska Partia Robotnicza uznała, że był to błąd: „Aresztowanie nastąpiło bez wiedzy organizacji partyjnej, która była zupełnie nieprzygotowana do strajku solidarnościowego, jaki miał miejsce w fabryce” – wydano komunikat.

Początkowo strajkowały tylko dwa oddziały fabryki.

Ale niepokoje rosły także w innych. Sytuacja uległa zmianie, gdy wróciła aresztowana Głębicka. Tkaczka podziękowała kolegom za wsparcie. Uspokoiło to robotników. Cztery dni później, po spełnieniu obietnicy wyjazdu delegacji robotników do Warszawy, strajk wygaszono.

 

Wyścig pracy

Władze próbowały podlizać się butnej załodze tkalni. Partyjny „Głos Robotniczy” pisał: „PZPB może służyć przykładem zarówno w dziedzinie produkcji, jak i odbudowy zniszczonych obiektów. Personel tej fabryki, z Radą Zakładową i dyrekcją na czele, dał już niejeden dowód ofiarności i poświęcenia w pracy. W niedzielę uruchomiono tutaj kolejne pary krosien na odbudowanej tkalni. Jest to olbrzymia hala mieszcząca 1.250 krosien, jeszcze przed dwoma miesiącami przedstawiająca sobą rumowisko z połamanych i popalonych warsztatów, belek, słupów i kawałów betonu”.

Przy okazji gazeta szczuła na prywatną własność, pisząc: „Gdyby fabryka pozostawała w prywatnych rękach, upłynęłoby wiele lat, nim dźwignęłaby się z upadku. Dla potrzeb pana Endera na pewno starczyłoby to, co ocalało, lecz pan Ender nie zechciałby uszczuplać swoich dochodów, inwestując pieniądze w odbudowę”.

Dyrektorem PZPB został Stanisław Kołacz. Swe rządy obywatel dyrektor rozpoczął od… fabrycznego żłóbka.

Prasa pisała: „Oślepiająco białe i pełne światła pokoiki pałacu pana Endera przeznaczono teraz dla dzieci robotniczych. Nie będą się już dzieciaki w rynsztoku czy w brudnym piasku bawić. Teraz otacza je czuła opieka państwa. Dzieci robotników będą rosnąć na zdrowych, pełnych sił i życia obywateli. Nigdy już nikt nie odbierze im prawa do słońca i zieleni”.

Przy krosnach rozpoczął się wyścig pracy. W myśl radzieckich idei, robotnicy mieli harować do upadłego, przekraczając plany produkcji i bijąc rekordy. „Głos Pabianic” z 1948 roku donosił: „We współzawodnictwie międzyfabrycznym najlepsze wyniki osiągnęły PZPB z Pabianic. Wyróżniają się tkaczki: Helena Świątek, Wacława Borowska, Józefa Barańska i Helena Kurek”.

Pięć miesięcy później „Głos” triumfalnie informował: „Tkacz Karol Śniady z PZPB na 8 krosnach („szóstkach”) wykonał 181,5 proc. normy, Stanisław Maksymowicz – 168,2 proc., a Helena Świątek – 163,1 proc.”. Dla niektórych tkaczy metą wyścigu pracy był cmentarz przy Kilińskiego.

Resztki starej fabryki

Pod najwyższym kominem

W latach 70. państwowa fabryka z wielką prędzalnią i tkalnią dostała nowa nazwę - Pamotex. Dostała też najwyższy komin w mieście - 140 metrów. Zatrudniała ponad 9.000  pracowników i produkowała tysiące kilometrów tkanin dla armii i cywilnych „przyjaciół” ze Związku radzieckiego. Trochę tych wyrobów trafiało na polski rynek. W 1976 roku „Dziennik Łódzki” pisał: „Pościelówka i zasłonówka z Pamotexu są piękne, robią furorę na giełdach. W sklepach ciągle jest ich jednak za mało, choć pabianicki wytwórca zwiększa z każdym rokiem produkcję, przekraczając plany. Jak dotąd 83 proc. wyrobów gotowych Pamotexu to artykuły w pierwszym gatunku. Planowano jednak nieco wyższy wskaźnik. Przed załogą stoją więc nowe, niełatwe zadania”.

Dwa lata później ta sama gazeta informowała: „Jeszcze w roku bieżącym ma być oddana do użytytku nowa filia stołówki w Pabianickich Zakładach Przemysłu Bawełnianego Pamotex. Znajdzie się ona w rejonie przyległym do przędzalni Łąki. Poza załogą przędzalni i tkalni będzie służyć pracownikom innych pobliskich oddziałów. Będzie to trzecia filia zakładowej stołówki wydającej codziennie ponad 2.000 obiadów”.

U zarania XXI wieku, gdy Rosja już nie chciała naszych tkanin, egipska bawełna wciąż drożała, a indyjskie, koreańskie, tajskie i chińskie ciuchy zalały świat, przędzalnia tkalnia Pamoteksu przy Grobelnej zakończyły swe długie i burzliwe dzieje.

Tam, gdzie przez półtora wieku lał się pot prządek i tkaczy, wjechały buldożery i spychacze. Runęły resztki ceglanych murów przędzalni "Łąki" i tkalni. Latem 2019 roku w miejscu starej fabryki pojawiła się nowa i nowoczesna „Tkalnia” – prywatne centrum handlowe z kinem, kawiarnią, placem zabaw.