ad

20-letni uczeń wyratował tonącą siostrę, lecz sam utonął. Przedtem oboje z siostrą wyratowali kolegę” – w lipcu 1928 roku pisał dziennik „Hasło Łódzkie”. Pabianiczanie odpowiadali sobie o tym na każdym skwerku, przed sklepami, u szewca, w bramach kamienic. Bohaterem opowieści był syn powszechnie znanego w mieście właściciela składu aptecznego przy ulicy Zamkowej 29 – Teodora Dietricha.

Gazeta pisała: „W Warcie w pobliżu Zduńskiej Woli utonął bawiący tam na letnisku 20-letni Czesław Dietrich, uczeń siódmej klasy Gimnazjum Państwowego im. Śniadeckich w Pabianicach. Dietrich kąpał się wraz z siostrą oraz znajomym z Pabianic w pobliżu wiru wodnego. Wszyscy troje usiłowali niebezpieczne miejsce przepłynąć. Udało się to Dietrichowi, który był doskonałym pływakiem. Tak samo przepłynęła przez wir rzeczny jego siostra. Natomiast ich znajomy w chwili przepływania wiru zaczął tonąć.

Rodzeństwo pospieszyło tonącemu z pomocą. Udało się Czesławowi Dietrichowi nieprzytomnego wyciągnąć na brzeg. Nagle spostrzegł, że siostra jego zniknęła w toni rzecznej. Natychmiast wskoczył do wody i wyniósł siostrę w pobliże brzegu, gdzie oddał ją w ręce ocalonego przed chwilą znajomego. W tym momencie jednak wyczerpany Czesław stracił przytomność i znikł pod wodą. Wszelkie próby ratunku okazały się bezskuteczne”.

Ciała gimnazjalisty szukano do późnego wieczora. Daremnie. Dopiero dwa dni później zwłoki zauważono w przybrzeżnych zaroślach Warty – kilka kilometrów od miejsca tragedii. Z wody wyciągnęli je chłopi pracujący na pobliskich polach. Policja sprowadziła rodziców Czesława.

Na pogrzeb bohatera przyszły tysiące pabianiczan. Choć były wakacje, wszystkie szkoły posłały na cmentarz swe poczty sztandarowe. Harcerze z gimnazjum wcześniej wrócili z obozu pod Lwowem.

Rok później dziennik „Echo” napisał: „Koledzy młodego bohatera, który podczas ratowania tonących odwagę swą przypłacił życiem, wystawili mu własnym sumptem pomnik na cmentarzu katolickim w Pabianicach. Uroczystość poświęcenia tego pomnika odbyła się w dniu wczorajszym”.

Nagrobne zdjęcie gimnazjalisty Dietricha. Fot. Kamil Misiek

***

INNI bohaterowie z lat międzywojennych

Dużo więcej szczęścia niż Czesio miała pabianiczanka Erna Szwalbe, która ratowała z topieli 20-letniego łodzianina. W sierpniu 1935 roku opisał to dziennik „Rozwój”: „W miejscowości letniskowej Rydzynki koło Tuszyna, w dużym i głębokim stawie kąpało się grono wycieczkowiczów przybyłych z Łodzi i Pabianic. W pewnym momencie jeden z kąpiących się, 20-Ietni Alfons Lerhe, zamieszkały w Łodzi, począł tonąć. Na pomoc tonącemu pośpieszyła niezwłocznie Erna Szwalbe, właścicielka składu piwa w Pabianicach przy ulicy Kościelnej.

Będąc dobrą pływaczką, p. Szwalbe udało się tonącego wypchnąć na płytszą wodę, skąd przy pomocy pabianiczanina, p. Artura Lorenca, właściciela rozlewni piwa, topielca wyciągnięto na brzeg.

Uratowanemu zastosowano sztuczne oddychanie i po pewnym czasie przywrócono go do życia. Opisany wypadek rozwijał się w błyskawicznym wprost tempie w oczach licznie zgromadzonej publiczności, która bohaterskiej kobiecie zgotowała serdeczną owację”.

Dzielna Erna dostała listy gratulacyjne od wojewody i prezydenta Pabianic. Podziękowali jej także radni miejscy.

 

Dramat nad morzem

Także latem 1935 roku gazety rozpisywały się o bohaterskim pabianiczaninie Stanisławie Grzegorzewskim, który ruszył na ratunek nastolatkom tonącym w Bałtyku.

Dziennik „Echo” relacjonował to tak: „Przechodzący brzegiem morza w Jastarni p. Stanisław Grzegorzewski, w odległości około 50 metrów od brzegu spostrzegł dwu tonących chłopców: 15 letniego Marjana Duczmala z Chorzowa i 13-letniego Mieczysława Kojla z Orzeszowa. Grzegorzewski, choć sam bardzo słabo pływał, rzucił się na ratunek tonącym.

Po kilku minutach wrócił na brzeg, wyciągając z wody Duczmala.

Dzielnemu pabianiczaninowi zgotowano owację. Mieczysława Kojla również wydobyto na brzeg. Wyciągnął go drugi z przypadkowo obecnych na brzegu mężczyzn, p. E. Piotrowski. Mimo krótkotrwałego pobytu pod wodą chłopiec utonął”.

 

Skok w ogień

W 1923 roku głośno było o bezrobotnym Stefanie Szwarcu, który z płonącego drewniaka wyniósł dwoje małych dzieci. Stało się to na obrzeżach Ksawerowa. Szwarc wracał od kuzyna, gdy dostrzegł ogień i dym w zagrodzie. Przy pożarze stała bezradna kobieta, matka trzyletniej dziewczynki i czteroletniego chłopca. Kobieta próbowała dostać się do drewnianego domu, by wyprowadzić dzieci, ale „ogniem zajęły się jej bujne włosy”.

Szwarc wylał na siebie wiadro wody z podwórzowej studni i odważnie wskoczył w ogień. Po kilku chwilach na rękach wyniósł dwoje przerażonych i osmolonych dzieci. Miał poparzone dłonie.

Bohaterski czyn bezrobotnego został doceniony. Jak doniosły gazety, niedługo potem do pracy w swej manufakturze przyjął go p. Nowodworski, wyrażając w ten sposób swe uznanie dla przykładnej dzielności.

Roman Kubiak

PRZECZYTAJ TAKŻE:

Jak szynka z Pabianic podbiła Stany Zjednoczone

100 milionów dolarów czeka na pabianiczanina!

Będzie wymiana pieniędzy: za 100 starych złotych - tylko 1 zł