Trzy lata przed wybuchem wojny na ulicy Moniuszki (róg Ostatniej) jeszcze nie było brukowanej jezdni ani chodników. W kamienicy pod numerem 107 od niedawna mieszkali Moritzowie: rodzice z dwiema córkami. Ojciec był szanowanym mistrzem tkackim w fabryce Kruschego i Endera. Jego żona, 52-letnia Wanda, wychowywała 14-letnią Gertrudę. Przy rodzicach mieszkała też starsza córka, 25-letnia Elżbieta. Moritzowie dopiero kompletowali meble do trzech pokojów w swym nowym domu. Byli nieostrożni. W dzień nie zamykali drzwi do mieszkania.

W wiosenną sobotę o 8.10, gdy Moritzowa szykowała śniadanie dla siebie i córek, do kuchni wtargnął intruz. Był to młody mężczyzna, spocony i rozdygotany ze zdenerwowania. Dziennik „Echo” opisał go jako „wymizerowanego i bladego, w jasnym mocno podniszczonym płaszczu letnim”. Intruz miał w ręku rewolwer.

Zanim domownicy zorientowali się, że w kuchni jest ktoś obcy, padły dwa strzały.

Ugodzona kulami gospodyni - Wanda Moritzowa, upadła na podłogę. Zginęła na miejscu. Dwie kolejne kule z rewolweru trafiły jej starszą córkę. Ela też skonała na podłodze. 14-letnia Gertruda Moritz straciła życie od jednej kuli wycelowanej prosto w serce dziewczynki. Zbrodniarz wybiegł na klatkę schodową, a stamtąd - na ulicę.

Odgłosy wystrzałów zaniepokoiły sąsiadów, którzy wyszli na korytarz. Za uciekającym zbrodniarzem pobiegli sąsiedzi Moritzów i dwóch przechodniów. Lokator Józef Walczak wskoczył na rower, by powiadomić policjantów. Tymczasem słaniający się na nogach zabójca dotarł do ulicy Polnej. Wszedł do parterowego domu pod numerem 22 i tam się ukrył. Kwadrans później dom otoczyli policjanci.

 

„Wynosić się, bo będę strzelał!

Zbrodniarz wbiegł na strych, gdzie mieszkały dwie rodziny robotników. Z mieszkania Jatkowskich wypędził kobietę z dwuletnim dzieckiem. „Wynosić się, bo będę strzelał!” – krzyczał. Z sąsiedniego mieszkania przegnał dwie siostry: Kazimierę i Annę Czarneckie, dwoje małych dzieci i schorowaną babkę. „W pewnym momencie ten człowiek uchylił płaszcz, spod którego wyglądały dwa rewolwery zatknięte za pasem” – opowiadała później lokatorka Anna Czarnecka. Napastnik zabarykadował się na strychu. Z okolicy zbiegli się ciekawscy – kilkaset osób, w tym sporo dzieci.

Wokół domu stali policjanci uzbrojeni w karabiny.

Zbrodniarz wychylał się okien mieszkania Jatkowskich i strzelał do nich. Dziennik „Echo” napisał nazajutrz, że „na policję posypał się grad kul rewolwerowych” – co najmniej 50. Zbrodniarz miał przy sobie trzy rewolwery i kieszenie płaszcza pełne nabojów (około 100). Policja odpowiedziała ogniem. Kule podziurawiły ściany.

Dziennikarz gazety „Echo” relacjonował: „Policjanci, atakujący w pancerzach ochronnych, zarzucili mieszkanko, w którym ukrywał się zbrodniarz, granatami dymno-łzawiącymi. W tym momencie strzały ucichły”. W oknach domu i na dachu pojawiły się płomienie. Jak ustalono w śledztwie, morderca kobiet celowo wywrócił na podłogę żelazny kuchenny piec, co spowodowało pożar w mieszkaniu Jatkowskich.

Płomienie szybko ogarnęły dom. Raz po raz w płonącym mieszkaniu rozlegał się huk. To eksplodowały rozgrzane w ogniu naboje do rewolwerów. Zbrodniarz nie próbował wyrwać się z matni - spłonął żywcem. W zgliszczach domu przy ulicy Polnej 22 znaleziono zwęglone zwłoki mężczyzny. „Potrójna zbrodnia w Pabianicach”, „Krwawe śniadanie trzech kobiet”, „Morderca strzelał 50 razy” – już nazajutrz krzyczały gazety.

Ofiary zbrodni: Wanda (52 lata), Ela (25 lat), Gertruda (14 lat)

Zemsta odtrąconego

Na podstawie nadpalonych dokumentów denata policja ustaliła, że sprawcą masakry rodziny Moritzów był Feliks Rozentreter, lat 25, zamieszkały w domu familijnym na Nowym Mieście (w pobliżu kościoła NMP). Rozentreter od roku chorował na nieuleczalną wówczas gruźlicę. Sąsiedzi Moritzów twierdzili, że zakochał się w starszej córce majstra tkackiego - Eli. Jednak Moritzowie byli przeciwni związkowi córki z gruźlikiem. Stanowczo oświadczyli mu, że ślubu nie będzie. Rozżalony Feliks Rozentreter zaprzysiągł straszliwą zemstę.

Kilka dni później na własne żądanie wypisano go ze szpitala dla gruźlików pod Łodzią. Rozentreter przyjechał do Pabianic i noc spędził u matki przy ulicy Zamkowej. Rankiem wszedł na chwilę do siostry, mieszkającej z mężem przy ul. Ostatniej. Potem naładował trzy rewolwery i z zamiarem zastrzelenia Moritzów poszedł do ich domu. Tkacz Moritz był wtedy w pracy na porannej zmianie.

„O śmierci swych najbliższych stary Moritz dowiedział się od policjanta. Jest bliski szaleństwa” – pisała prasa.

„Na wieść o straszliwej zbrodni słaniającego się na nogach mężczyznę, podtrzymuje kilka osób. Jest prawie nieprzytomny i trudno z nim pomówić, bo miast słów, słychać bełkot. Tragiczna śmierć żony i dwóch córek załamała tego energicznego człowieka”.

Na miejsce zbrodni przyjechała komisja śledcza w składzie: prokurator, naczelnik Sądu Grodzkiego, starosta z Łasku, naczelnik Urzędu Śledczego, komendant Policji Państwowej w Łasku - komisarz Bolesław Grzywak, oraz kierownik komisariatu pabianickiej policji – kom. Leonard Kwapisz. „Wzburzony tłum chciał zlinczować matkę i siostrę Rozentretera, ale zemście zapobiegł komisarz Grzywak, przemawiając do ludu” – doniosła prasa.

Wyjaśnieniem przyczyn zbrodni w domu Moritzów zajęła się policja. Według śledczych, Feliks Rozentreter działał w amoku. Choroba płuc do tego stopnia zrujnowała organizm młodego człowieka, że – jak to ujął komisarz w meldunku - „rzuciła mu się na mózg”. Rozentreter wiedział, że jego dni są policzone i spieszył się z zemstą. Zamierzał zabić całą rodzinę Moritzów – także ojca niedoszłej narzeczonej.

Rodziny pabianiczan, które w pożarze domu przy Polnej straciły dach nad głową, zakwaterowano na koszt miasta. Jatkowscy i Czarneccy dostali tymczasowe mieszkania w komunalnych barakach.

 

Samobójstwo siostry zbrodniarza

Zbrodnia przy ul. Moniuszki załamała starszą siostrę zabójcy - Marię White (Witke). Kobieta doznała ciężkiego rozstroju nerwowego. Bała się wyjść z mieszkania na ulicę, bała się spojrzeć ludziom w twarz, bała się zemsty. Po śmierci brata porzuciła pracę.

Sześć tygodni później przy ulicy Ostatniej wydarzyła się tragedia.

„Wczoraj targnęła się na życie zamężna 32-letnia Marta White, z domu Rozentretter - siostra szalonego zbrodniarza, chorego na gruźlicę Feliksa Rozentrettera. Tego, który z zemsty za odmówienie mu ręki córki Moritzów, zamordował niedoszłą narzeczoną, jej siostrę i matkę” - 25 czerwca 1936 r. napisał dziennik „Echo”. „Wypadki te wstrząsnęły głęboko rodziną mordercy. Jedna z sióstr - Marta White, zamieszkała z mężem przy ul. Ostatniej 6, doznała wstrząsu nerwowego. Korzystając z chwilowej nieobecności domowników, w przystępie silnej depresji, Marta poderżnęła sobie gardło brzytwą”.