O tajemniczej śmierci kupca Szafrańskiego pabianiczanie dowiedzieli się z gazet. W listopadzie 1934 roku pisano o tym na pierwszych stronach popołudniówek. „Express Wieczorny Ilustrowany” donosił, że „Przed kilku dniami znaleziono w przydrożnych krzakach na szosie Rudomińskiej pod Wilnem zwłoki mężczyzny w średnim wieku. Przy bliższych oględzinach skonstatowano ranę postrzałową głowy. Postrzał był śmiertelny. O dokonaniu tego potwornego odkrycia powiatowy wydział śledczy w Wilnie został zawiadomiony przez pastuchów pobliskiego folwarku Pyszno. Niezwłocznie wysłano tam komisję sądowo – śledczą”.

Komisja dokonała oględzin zwłok i miejsca, gdzie je znaleziono. Nazajutrz prasa pisała: „Początkowo śledczy przypuszczali, iż mają do czynienia z samobójstwem, gdyż rana postrzałowa prawej skroni była charakterystyczną dla desperatów. Jednak dokładne oględziny miejsca, w którym spoczywały zwłoki, nie dały pożądanego rezultatu. W pobliżu trupa nie znaleziono broni palnej. Ten stan rzeczy zmienił tok dochodzenia. Nieznany mężczyzna został zatem zastrzelony przez nieujawnionego dotąd sprawcę.

Wobec braku jakichkolwiek dowodów mogących stwierdzić tożsamość tragicznie zmarłego, zawiadomiono wydziały śledcze we wszystkich miastach kraju” – doniosła wileńska gazeta. Przy zwłokach i w ubraniu zabitego nie znaleziono ani pieniędzy, ani zegarka, ani żadnych cennych przedmiotów.

Śledczy brali pod uwagę jeszcze inną wersję zdarzeń – że mężczyzna popełnił samobójstwo, a upuszczony przez niego rewolwer skradł któryś z pastuchów, przechodzień lub jadący drogą furman. Złodziej mógł zrabować także pieniądze, dokumenty i zegarek denata. Zarządzono poszukiwania rewolweru i cennych przedmiotów. Policjanci przesłuchali dwóch pastuchów, kilku paserów, handlarzy bronią i wileńskich kryminalistów, którzy mogli coś wiedzieć o rewolwerze. Ale ten trop prowadził donikąd.

Z protokołu oględzin zwłok wynikało, że zastrzelony mężczyzna liczył sobie około pięćdziesięciu lat. Łysiał, na skroniach i tyle głowy miał osiwiałe blond włosy. „Twarz owalna, gładko wygolona” – podała policja.

Sporo można były wywnioskować z oględzin odzieży denata. „Zmarły był bardzo elegancko ubrany” – pisał „Express Wieczorny”. „Rzeczy, które nosił na sobie pochodziły z większych firm warszawskich. Stwierdzono to na podstawie etykiet wszytych w kapelusz, palto i marynarkę zmarłego. Zielony filcowy kapelusz był nabyty w Warszawie na Placu Trzech Krzyży. Z renomowanego domu mody pochodził szeroki płaszcz gabardynowy koloru khaki, koszula z surowego jedwabiu oraz czarne ubranie”. Na bieliźnie zastrzelonego były wyszyte inicjały „J. S.”. Ten trop prowadził do Pabianic.

 

„J.S.” to Józef Szafrański

Policja sprawdziła, kto o inicjałach „JK” meldował się ostatnio w wileńskich hotelach i pensjonatach oraz kto o takich inicjałach był poszukiwany w całej Polsce. Wkrótce do Wilna nadeszła wiadomość, że krewni z Pabianic od ponad roku nie mogą się doczekać powrotu wuja, który wyjechał w interesach i dotychczas nie powrócił. Wuj nazywał się Józef Szafrański, co odpowiadało inicjałom na bieliźnie zmarłego.

Kilka dni później „Express” pisał: „Dzięki energicznym poszukiwaniom, władze śledcze zdołały ustalić, iż zmarłym jest 50-letni Józef Szafrański, stały mieszkaniec Pabianic pod Łodzią. Jaka była przyczyna tragicznej śmierci Szafrańskiego i skąd znalazł się aż tak daleko od Łodzi - jest obecnie przedmiotem dochodzeń”.

Śledczy mieli jednak wątpliwości. To dlatego, że niemal rok wcześniej kupcowi Józefowi Szafrańskiemu skradziono teczkę z dokumentami i torbę z rzeczami osobistymi – W skórzanej teczce był m.in. dowód osobisty i książeczka wojskowa. Stało się to w przedpokoju kancelarii łódzkiego adwokata Jerzego Sieradzkiego – pełnomocnika Szafrańskiego. Oprócz teczki i torby zniknęło męskie futro kupca, warte 1.500 złotych. Jakiś czas później dokumentami pabianiczanina posługiwał się sprytny oszust z łódzkiego Widzewa – Włodzimierz Kopydłowski.

Oszust Kopydłowski słynął z bezczelności. Choć ukończył ledwie kilka klas szkoły powszechnej, podawał się za adwokata, lekarza albo przemysłowca. Jego sztandarowym „numerem” było zameldowanie się w drogim hotelu, z którego telefonicznie zamawiał w sklepach eleganckie wełniane płaszcze, jedwabne garnitury i futra. Jako miejsce odbioru kosztownych zakupów oszust podawał… adres znanej w mieście kancelarii adwokackiej lub gabinetu lekarskiego. Pod tym adresem czekał na gońca, aż goniec przyniesie zamówioną odzież. Rachunkami za płaszcze i garnitury oszust obciążał prawdziwych mecenasów i doktorów.

Nie płacił też za hotele. W kilku z nich, przy zameldowaniu, Kopydłowski legitymował się dowodem osobistym i książeczką wojskową pabianiczanina – Józefa Szafrańskiego. Jak się wkrótce okazało, to właśnie Kopydłowski skradł z kancelarii adwokata teczkę z dokumentami Józefa Szafrańskiego.

W śledztwie pojawił się nowy trop. „Bardzo możliwe, że 50-letni mężczyzna zastrzelony pod Wilnem nie był kupcem z Pabianic, a jedynie posługiwał się jego skradzionymi dokumentami i nosił jego skradzioną bieliznę” – pisał dziennik „Republika”. „Dokumentami wystawionymi na nazwisko Józefa Szafrańskiego okazywało się ostatnio kilka osób w różnych miastach”.

 

Kto zginął pod Wilnem?

Mężczyzną zastrzelonym pod Wilnem nie był z całą pewnością złodziej dokumentów pabianiczanina – oszust Kopydłowski. Słynny oszust miał „alibi” – siedział w więzieniu koło Bydgoszczy. Trafił tam po nieudanej ucieczce dorożką przed portierami hotelu „Manteuffel”, w którym, jak zwykle, nie uregulował rachunku za noclegi i wystawne kolacje.

Tymczasem w Wilnie zwłoki zastrzelonego mężczyzny okazano krewnemu Józefa Szafrańskiego. Sprowadzony z Pabianic siostrzeniec kupca miał spore wątpliwości, czy denat z roztrzaskaną głową to jego wujek.

W tej sytuacji śledczy zarządzili pochówek. Na mogile mężczyzny zastrzelonego pod Wilnem stanął krzyż z tabliczką: „Józef Szafrański”. Śledztwa nigdy formalnie nie zakończono. Przerwała je wojna.