Do rozległego ogrodu na terenie przedwojennej posiadłości fabrykantów Kindlerów w Widzewie najpierw zwieziono elementy kilkudziesięciu używanych baraków. Długie drewniane budynki były darem zachodnich aliantów. Podczas wojny stacjonowali w nich amerykańscy żołnierze. W barakach miało zamieszkać 800 studentów łódzkich uczelni. Powód? Pilna potrzeba zakwaterowania „armii” przyjezdnej młodzieży.

W Łodzi, znacznie mniej zrujnowanej niż Warszawa, po wojnie otwarto aż 5 szkół wyższych. Studiowało w nich ponad 13 tysięcy osób. Co drugi student pochodził  spoza tego miasta. Dla zaledwie 700 znaleziono skrawek podłogi w domach akademickich. Reszta młodych ludzi szukała lokum w wynajętych pokojach – także w pobliskich Pabianicach, Konstantynowie i Zgierzu, skąd na politechnikę czy uniwersytet można było dojeżdżać tramwajem.

„Większość tej młodzieży to synowie i córki średniorolnych lub małorolnych chłopów, względnie robotników z województwa łódzkiego. By studiować w Łodzi, muszą znaleźć mieszkanie, a mieszkań u nas brakuje” – pisał „Dziennik Łódzki”.

Gazeta informowała, że „na pomysł rozwiązania tego trudnego zagadnienia wpadła Wyższa Szkoła Gospodarstwa Wiejskiego, otwarta w Łodzi w 1945 roku. Uczelnia ta prowadzi w miejscowości Widzew-Żdżary majątek doświadczalny, w którym 60 osób uczy się ogrodnictwa. Na terenie majątku postanowiono założyć osiedle studenckie, przenosząc tam z Łodzi Wydział Ogrodniczy i Wydział Rolny WSGW”.

Wkrótce opracowano projekt studenckiego osiedla pod Pabianicami, a warszawskie Ministerstwo Odbudowy przydzieliło studentom kolejne drewniane baraki po aliantach. Na wszystkich „drewniakach” były dachy, w niektórych zostały podłogi lub skrawki podłóg, a tylko w nielicznych barakach - okna i drzwi. „Jednak największym mankamentem jest brak centralnego ogrzewania oraz urządzeń wodociągowych i kanalizacji” – umartwiała się prasa.

W dalszej przyszłości Ministerstwo Odbudowy planowało postawić w Widzewie kilka piętrowych akademików z cegieł, dużą halę sportową, ogromną stołówkę oraz bocznicę tramwajową – od torów łączących Łódź z Pabianicami do pałacu fabrykantów w Widzewie. Liczono, że pieniądze na te prace przyśle amerykańska Polonia. Koszty budowy miały sięgnąć 8 milionów dolarów.

 

Figa z makiem zamiast kasy

W połowie 1946 roku Wyższa Szkoła Gospodarstwa Wiejskiego zaczęła montować pożołnierskie baraki. „Trzeba przyznać, że są gustowne” - donosił „Dziennik Łódzki”. „Jeden barak przeznaczono na obszerną salę rekreacyjną, w pozostałych mają powstać pracownie naukowe i mieszkania dla kilkuset studentów”.

Kilka tygodni później zapał ostygł, gdyż w kasie WSGW zabrakło pieniędzy. Na domiar złego państwo obcięło dotacje dla łódzkiej uczelni, a amerykańska Polonia nie dała nawet centa. W barakach próbowano zakwaterować studentów politechniki i uniwersytetu. „Dziennik” przekonywał, że studenci mieliby wygodny dojazd z łódzkich uczelni do Widzewa – 25 minut tramwajem, a po zbudowaniu bocznicy,  jeszcze szybciej.

Jednak pomysł upadł, bo Wyższa Szkoła Gospodarstwa Wiejskiego została przeniesiona do Olsztyna, a Uniwersytet Łódzki i Politechnika Łódzka nie dostały pieniędzy na budowanie akademików w podpabianickim Widzewie.

Część baraków rozebrano i wywieziono w nieznanym kierunku. Do pozostałych „drewniaków” wprowadzili się uczniowie dwuletniego liceum ogrodniczego (młodzież po tzw. małej maturze). Odtąd rolnicza szkoła wyższa funkcjonowała tutaj jako filia uczelni olsztyńskiej.

 

Bolszewicy w szklarniach

Widzewska filia WSGW była poligonem bolszewickich eksperymentów na roślinach. Prężnie działał tutaj zespół młodych pseudonaukowców, zawzięcie krzyżujących rośliny warzywne. Wspierała ich partia komunistyczna. W szklarniach pod Pabianicami „naukowcy” wdrażali bezsensowne i szkodliwe idee radzieckiego genetyka Iwana Miczurina, który – jak głosiła propaganda - „dał człowiekowi zdolność przeobrażania przyrody”. Młodych partyjnych genetyków nazywano „miczurinizmem”.

Władze hołubiły ich, dobrze opłacały, dawały mieszkania i wysyłały na „naukowe staże” do Związku Radzieckiego.

W 15. rocznicę śmierci Miczurina, w czerwcu 1950 roku, „Dziennik Łódzki” zachwycał się krzyżówką bakłażana i pomidora - rodem z Widzewa. „Owoc tej krzyżówki w smaku i wyglądzie wcale się nie różni od pomidora. Jedynie bardziej kulisty kształt i brak charakterystycznych dla zwykłych pomidorów fałd zdradza domieszkę krwi obcej. Pomidor zaszczepiony na bakłażanie zmienił nie tylko kształt, uzyskał też odporność na choroby i większą twardość. Dzięki temu nie będzie się gniótł podczas transportu, nie zdusi się w koszyku. Takim właśnie pomidorem częstował kierownik szkółek w majątku doświadczalnym Wyższej Szkoły Gospodarstwa Wiejskiego w Widzewie, miczurinowiec Wacław Dałek.

- Zaszczepiliśmy również jabłonie na gruszach - opowiadał kierownik Dałek. - Ale potrwa jeszcze, zanim się przekonamy, co z tego będzie. Udało się nam również skrzyżowanie pomidora z kartoflem. Dzięki temu w ziemi rosną teraz kartofle, a nad ziemią - pomidory”.