Gdy z bandą oprychów wpadał na Nowy Rynek, uciekał kto żyw. W najgorszej sytuacji byli straganiarze, bo nie mogli w parę chwil zwinąć swych stoisk i zniknąć z oczu bandyty. Leon Łaski regularnie (co kilka dni) zdzierał z nich haracze. Dziennik „Echo” z 10 listopada 1934 roku opisywał to tak: „Każdemu z kupców Łaski groził, że zniszczy mu towar, o ile straganiarz nie opłaci się kilkuzłotowym datkiem. Od kupca Retmana. któremu Leon Łaski zagroził dintojrą (krwawą rozprawą – przypisek) pobrał 8 złotych, od właściciela straganu z czekoladą, niejakiego Króla, żądał trzech złotych, a gdy ten odmówił zapłaty, Łaski wywrócił stragan, niszcząc mu towar.

Handlarzowi garnków Goradowskiemu bezlitosny Łaski zagroził całkowitym zniszczeniem towaru, o ile kupiec nie zapłaci 5 złotych. Każdemu z osobna Łaski oświadczył, że on jest królem Pabianic i biada temu, kto ośmieli się mu przeciwstawić. Zebrane w ten sposób pieniądze Leon Łaski wraz ze swym wspólnikiem, niejakim Rozenem, przepijał w najbliższej knajpie.

Łaski grasuje na terenie Pabianic od dłuższego czasu. Swymi łobuzerskimi wyczynami przysporzył wielu kłopotów policji, będąc jednocześnie postrachem spokojnych obywateli miasta. Nie ma dnia, aby Leon Łaski nie dał znać o sobie awanturą, bójką, napaścią, zakłócającymi spokój publiczny. Osadzany kilkakrotnie w areszcie, a nawet więzieniu, po wypuszczeniu na wolność zaczynał po staremu”.

Kawał bandziora z Pabianic

Zaczynał jako uliczny złodziejaszek. W sierpniu 1927 roku 22-letni wówczas Leon Łaski okradł starszą kobietę sprzedającą na Zamkowej jajka i twaróg. Zrabowane 3 zł i 66 groszy przepił z kumplami w knajpie przy św. Jana. Kilka miesięcy później był już notowany przez policję jako groźny bandyta, zdolny do skatowania człowieka za kilka złotych wyjętych z kieszeni spodni ofiary.

Prasa pisała: „Zaznaczyć należy, że Leon Łaski jest synem byłego radnego miejskiego Polskiej Partii Socjalistycznej – Pawła Łaskiego, bardzo porządnego człowieka, który już niejednokrotnie swemu wyrodnemu synalkowi wyprawił porządne lanie”. Nic to jednak nie dało.

17 lutego 1928 roku „Express Wieczorny” doniósł: „Wczoraj wieczorem do przechodzącego ulicą Łąkową w Pabianicach Jana Kopera podbiegło dwóch nieznanych mu osobników. Bez najmniejszego powodu zaczęli go bić i kopać, nadto zaś zadali przechodniowi kilka poważnych ran nożem. Kiedy Koper stracił przytomność awanturnicy skradli mu portfel z pieniędzmi i zbiegli.

Dającego słabe oznaki życia Kopera znaleźli wracający z pracy robotnicy i zawiadomili policję, która sprawców napadu ujęła. Okazali się nimi dwaj mieszkańcy Pabianic: Leon Łaski (ulica Łąkowa 43), wypuszczony przed paru tygodniami z więzienia, oraz Adolf Nelbner, zamieszkały przy ulicy Żurawiej 2. Łaskiego i Nelbnera osadzono w więzieniu do dyspozycji sędziego śledczego. Ciężko poranionego Kopera odwieziono do szpitala miejskiego”.

Łaski nie przyznawał się do winy.

W śledztwie wyszło na jaw, że oprawcy ukradli Koperowi zegarek i 20 złotych. Policja urządziła rewizje w mieszkaniach podejrzanych, ale niczego cennego nie znalazła. Policyjni wywiadowcy ustalili natomiast, że skradziony Koperowi zegarek bandyta Łaski zastawił u znanego pabianickiego jubilera - Kłuszczyńskiego. Dostał za to 2 zł 60 gr. Pół godziny później wszystkie pieniądze przepił.

Postawiony przed sądem Łaski tłumaczył się butnie: „Zegarek, jaki zastawiłem u jubilera, był mój od dłuższego czasu. Mogą to poświadczyć moi kompani. Przypadkowo zegarek ten jest może podobny do zegarka pana Kopera, co przecież niczego nie dowodzi”. Innego zdania był sędzia. Leon Łaski dostał rok i sześć miesięcy więzienia.

„Jelita na bruku” - pisała pabianicka prasa

Gdy Łaski wyszedł zza krat, Pabianicami wstrząsnęła seria zabójstw, brutalnych napadów i rozbojów. Jeden z nich opisał 27 października 1929 roku dziennik „Echo” w artykule pt. „Zwierzęca orgia pijaków. Jelita ludzkie na bruku”. Gazeta doniosła: „Około godziny dwunastej w południe Nowy Rynek w Pabianicach był terenem krwawej zbrodni. Oto w pewnej chwili u wylotu ulicy Kilińskiego ukazano się czterech pijanych osobników i rozległy się przeraźliwe krzyki z klątwami, którym towarzyszyły błyski noży. Pomiędzy pijakami znajdował się notoryczny przestępca, niejaki Władysław Wilczek, który przed kilkoma zaledwie dniami opuścił łódzkie więzienie.

Jego właśnie osaczyli trzej kompani, znani na miejscowym bruku awanturnicy: Leon Łaski, Teofil Szlaps i Feliks Iraszak. Pod razami noży kolegów Wilczek upadł na ziemię. Z rozharatanego brzucha wypływały mu jelita. Tymczasem przeciwnicy w dalszym ciągu pastwili się nad nim, godząc w leżącego nożami. Będący świadkami tej zwierzęcej wprost sceny przechodnie, zaczęli wzywać policję.

To ostudziło zapał napastników, którzy porzucając okrwawione noże, zbiegli zanim przybyła zaalarmowana policja. Władysława Wilczka, dającego bardzo słabe oznaki życia, przewieziono do miejscowego szpitala Kasy Chorych. Jak się dowiadujemy, nie ma nadziei utrzymania go przy życiu”.

Na ciele Wilczka lekarze naliczyli 46 ran od noży.

 Według policyjnych kartotek podziurawiony nożami 33-letni Władysław Wilczek przed trzema laty dopuścił się zbezczeszczenie grobów na pabianickim cmentarzu katolickim oraz zgwałcenia tam kobiety, którą wraz z dwoma kolegami upił najpierw w knajpie. Sąd wymierzył mu za to karę trzech lat ciężkiego więzienia. Ponieważ Wilczek „sypnął” kumpli, na wolności czekała go dintojra.

Sprawców napadu na Wilczka: Leona Łaskiego, Teofila Szlabsa i Feliksa Iraszka rozpoznali świadkowie.

Podejrzanych schwytano już po godzinie. Gazeta pisała: „Przyznali się do zarzuconego im czynu, twierdząc, że była to zemsta osobista za zniewagę ze strony Wilczka. Wymienioną trójkę osadzono w więzieniu do dyspozycji władz sądowo-śledczych”.

Trafiła kosa na kamień

Zaledwie dwa lata później Łaski znalazł wreszcie rywala, który ze strachu nie klękał przed nim. Ba, rywal postawił Łaskiego pod ścianą! Bandyta ów nazywał się Walenty Karmelicki, był wytrawnym nożownikiem, umiał się posługiwać wytrychami i z łatwością zarzucał sobie na plecy dwa worki owsa. Mawiano, że za pasem spodni bandyta nosi rewolwer.

Okoliczności rozprawy Karmelickiego z samozwańczym „królem Pabianic” opisał dziennik „Republika” z 10 grudnia 1931 roku:

„Leon Łaski i Walenty Karmelicki od dłuższego czasu żyli ze sobą na wrogiej stopie. Karmelicki ciągle zapowiadał Łaskiemu, że się z nim krwawo rozprawi i wreszcie spełnił swą groźbę. Któregoś dnia, gdy Łaski udawał się na spoczynek, Karmelicki zjawił się w mieszkaniu Łaskiego i oświadczył mu w ostrej formie, że przyszedł się porachować. Żona Łaskiego, która również w tym czasie była w domu, daremnie starała się uspokoić groźnego gościa. Karmelicki rzucił się na Łaskiego, usiłując go powalić na ziemię.

Rozpoczęła się zaciekła walka. Łaski bronił się rozpaczliwie, usiłując wypchnąć przeciwnika za drzwi. Nagle rozległ się wystrzał.

To Karmelicki strzelił do Łaskiego, raniąc go w pierś. Chwilę później Karmelicki zbiegł. Mimo odniesionej rany, Łaski resztkami sił wydostał się na ulicę i dowlókł do komisariatu policji, gdzie zameldował o krwawym napadzie.

Karmelicki wprost z domu Łaskiego udał się do swej kochanki, Łaniewskiej. Do  późnej nocy pił z nią wódkę. Rankiem policja aresztowała go u kochanki. Wczoraj Karmelicki stanął przed łódzkim sądem okręgowym. Oskarżał prokurator Grzegorzewski. Karmelicki tłumaczył się na sprawie, że działał w obronie własnej. Twierdził, że Leon Łaski chciał go uderzyć bagnetem i wówczas Karmelicki strzelił z rewolweru.

Łaski natomiast twierdził kategorycznie, że nie miał bagnetu, gdyż ktoś mu go zabrał z mieszkania. Gdy Karmelicki przyszedł do niego, udawał się na spoczynek i prosił go, by nie wszczynał awantury.

Świadkowie zeznawali, że Walenty Karmelicki uchodził w Pabianicach za niebezpiecznego awanturnika i bardzo często miewał zatargi z policją. Prokurator domagał się dla oskarżonego surowego wymiaru kary. Po naradzie, sąd wydal wyrok, mocą którego Karmelicki został skazany na trzy lata domu poprawy”. Prosto z sądu zawiozła go tam policja.

Wilk z Pabianic w owczej skórze

Leon Łaski wylizał się z ran. Niedługo potem, w sierpniu 1935 roku, policjant postrzelił go w nogę. Stało się to podczas pościgu za sprawcami napadu na dyrektora cyrku „Arena”, który dawała przedstawienia nad Dobrzynką. Bandyci chcieli ukraść dyrektorowi teczkę z gotówką za bilety do cyrku. Gdy uciekali (bez teczki, bo ranny dyrektor nie wypuścił jej z rąk), oddali kilka strzałów z rewolwerów, by opóźnić pościg. Pojmany Łaski tłumaczył, że chciał tylko pomóc dyrektorowi, który zasłabł na ulicy. Pochylił się nad nim, próbował rozpiąć koszulę na szyi i wtedy został zaatakowany przez przechodniów. A ponieważ był na przepustce zdrowotnej z więzienia, wystraszył się i uciekał…

30 sierpnia 1936 roku „Gazeta Pabjanicka” doniosła, że Leon Łaski targnął się na życie i prywatny majątek samego prezydenta miasta – Bolesława Futymy. Poszło o pieniądze przepite przez bandytę. Gazeta pisała: „Leon Łaski, nałogowy przestępca, pomimo, że był już dwa razy kierowany na roboty publiczne poza obręb naszego miasta przy budowie szosy, pieniądze otrzymywane na podróż do miejsca wyznaczonej pracy przepijał, nagabując w dalszym ciągu Biuro Funduszu Pracy i członków Zarządu Miejskiego o ponowne przyjęcie go na roboty publiczne.

Ze zrozumiałych powodów Zarząd Miejski przyjąć go do pracy nie mógł. Łaski z zemsty napadł na prywatne mieszkanie prezydenta Bolesława Futymy, a ławnikowi Raszpli groził zabójstwem.

Wobec powyższych dwóch faktów policja przymknęła awanturnika Leona Łaskiego i doprowadziła go do Sądu Grodzkiego w Pabianicach, który zastosował jako środek zapobiegawczy areszt. Łaski będzie odpowiadał za napad i groźbę zabójstwa. Mamy nadzieję, że władze sądowe przy wymianie kary wezmą pod uwagę dotychczasowe niesforne i łobuzerskie zachowywanie się Łaskiego i prócz zasłużonej kary umieszczą go w Koronowie w zakładzie dla niepoprawnych przestępców. Tym sposobem miasto nasze pozbyłoby się raz na zawsze awanturnika groźnego dla spokoju publicznego".

100 milionów $ czeka na pabianiczanina

Oprawca do wynajęcia

Półtora roku później Łaski wrócił do rodzinnego miasta. Tym razem zajmował się biciem i wymuszeniami. Za 30 złotych „opłaty” podejmował się skatować człowieka na ulicy albo w mieszkaniu, Do cudzych mieszkań włamywał się, rozbijając drzwi siekierą.

„Zlecenia” dostawał od wierzycieli, którzy nijak nie mogli odebrać pieniędzy od dłużników, a także od zazdrosnych mężów i sublokatorów, których wyrzucono na bruk.

4 grudnia 1936 roku dziennik „Echo” pisał: „W tych dnach Leon Łaski, znany awanturnik, o którym ostatnio rozpisywała się prasa łódzka i pabianicka, napadł w mieszkaniu prywatnym wspólnie z Alfonsem Brożkiem na pana Denuszka, zamieszkałego przy ulicy Moniuszki 80, przy czym zdemolował mieszkanie. U Denuszka mieszkał niejaki Leon Szczucki, jako sublokator. Ponieważ Denuszek Szczuckiemu nie chciał wydać jego rzeczy zatrzymanych za niezapłacone komorne, pomysłowy sublokator dobrał sobie do pomocy Łaskiego i Brożka, obiecując im za tę pomoc zafundować wódkę. Brożek dał się ostatnimi czasy poznać również ze swoich wyczynów łobuzerskich. Obu oddano pod kuratelę sadu, który osadził ich w więzieniu w Łodzi. Nareszcie miasto pozbyło się awanturników”.

Siódmy raz w więzieniu

Do wybuchu drugiej wojny światowej Leon Łaski siedmiokrotnie siedział za kratkami. W więzieniach wszczynał burdy i zranił kilka osób, w tym dwóch strażników. Dwukrotnie próbował uciec. W pierwszych dniach wrześniu 1939 roku Łaskiego wypuszczono na wolność, zanim więzienie opanowali Niemcy. Ostatni raz „król Pabianic” widziany był na drodze pod Warszawą.

Roman Kubiak

Przeczytaj inne teksty Romana Kubiaka:

Katastrofa samolotu pod Pabianicami. Zginęli wszyscy pasażerowie i cała załoga

Ten wirus zabił tysiące. A zaczęło sie podobnie jak z koronawirusem

Ogromny spadek dla rodziny z Pabianic?

Jak szynka z Pabianic podbiła Stany Zjednoczone

100 milionów dolarów czeka na pabianiczanina!

Będzie wymiana pieniędzy: za 100 starych złotych - tylko 1 zł