90 lat temu ulicami Pabianic przejechała pierwsza karetka pogotowia. Na nowym samochodzie wymalowano znak Polskiego Czerwonego Krzyża. Karetka kosztowała 9.500 zł - prawie tyle co dwa auta osobowe. Kupili ją mieszkańcy naszego miasta, wrzucając pieniądze do koszyczków pań i panów kwestujących podczas corocznego Tygodnia PCK. Karetka marki CWS (Centralne Warsztaty Samochodowe) woziła do szpitali ofiary wypadków drogowych i fabrycznych. Odpłatnie kursowała też z chorymi do Łodzi. Auto ważyło 2 tony, silnik miał 61 koni mechanicznych.

Czasy były wtedy takie, że cywilną karetkę w każdej chwili mogła „zmobilizować” armia. Dlatego w kabinie kierowcy przytwierdzono stojak na żołnierskie karabiny, a do burty - skrzynkę na granaty. Wnętrze sanitarki było białe. Zamocowano w nim piętrowe nosze i ławkę dla personelu medycznego. Nad noszami wisiał zbiornik z wodą i apteczka. W świetle dwóch lamp elektrycznych lekarz mógł wykonać w sanitarce drobne zabiegi.

Władze Pabianic, które wspierały PCK, wyznaczyły karetce miejsce w garażu Magistratu przy ulicy Zamkowej 34. Sanitarkę prowadził szofer, któremu comiesięczną pensję wypłacała kasa miejska.

„Cewuśka” stale się psuła. Już po roku oszczędnej jazdy musiała przejść kapitalny remont. Gdy stała w warsztacie, fabryka Kindlera kupiła drugą sanitarkę z pełnym wyposażeniem. Ta miała kursować do ofiar wypadków drogowych w powiecie. Zorganizowano nawet kurs sanitarny dla 28 osób, ale chętnych do jeżdżenia karetką nie było.

 

Narodziny PCK

Zanim ulicą Zamkową pomknęła sanitarka, w złupionym przez Prusaków i Rosjan mieście szalał głód, hiszpańska grypa, gruźlica, czerwonka i choroby weneryczne. W polowych szpitalach trzeba było ratować setki rannych żołnierzy i tysiące zarażonych cywilów. Kobiety opatrywały rany, gotowały zupę, szyły bieliznę. Stan sanitarny miasta po pierwszej wojnie światowej był katastrofalny. „Pracuje tu jedynie dwóch lekarzy i sześć sióstr miłosierdzia” – pisała prasa. „W salach gimnastycznych i szkołach urządzono szpitale polowe” – tak oto wydarzenia z późnej jesieni 1918 roku odnotowano w „Księdze sanitarnej miasta Pabianic”, prowadzonej przez Magistrat. W tejże „Księdze” jest wpis, iż „w latach 1918-1920 inicjatywę w zakresie propagandy higieny objął miejscowy oddział Polskiego Czerwonego Krzyża, organizujący kursy dla pielęgniarek, odczyty i pogadanki”.

„Za ojca pabianickiego PCK można uznać doktora Witolda Eichlera” – uważa Zdzisława Gąsiorowska, wieloletnia działaczka PCK i autorka kroniki pabianickiego oddziału tej organizacji. W swym życiorysie Eichler – przed wojną kierownik fabrycznego szpitala Kindlerów, napisał, że od 1916 do 1918 roku pracował w Polskim Czerwonym Krzyżu i poradni przeciwgruźliczej. Rok po wojnie doktor Eichler poprowadził kursy dla sanitariuszek PCK, odczyty i pogadanki o potrzebie higieny.

Dziesięć lat później w Pabianicach było już 252 działaczek i działaczy PCK. Prezesem miejskiego oddziału został wybrany doktor Ignacy Broniewski – lekarz sprowadzony tutaj z Lubelszczyzny, a wiceprezesem - doktor Stefan Manitius z fabrycznego szpitala Kruschego i Endera. Do zarządu weszli fabrykanci. Zarząd zamówił w Warszawie samochód-sanitarkę i ekwipunek dla drużyny ratowniczej.

Cztery lata przed wybuchem drugiej wojny światowej biuro PCK mieściło się przy ulicy Garncarskiej 7. To tam z tkanin okazyjnie kupionych w składzie fabryki Kruschego i Endera szyto bieliznę dla dzieci z ubogich rodzin. Oddział miejski liczył 565 osób.

Rok później biuro PCK przeprowadzono do kamienicy przy ulicy Pułaskiego 3. Znalazło się tam miejsce na kuchnię i stołówkę dla niedożywionych dzieci. W sąsiednim pokoju kobiety szyły dziecięce ubranka dla biedoty. Pabianicki oddział rósł w siłę. Wkrótce udzielało się w nim 2.076 osób i 16 kół młodzieżowych.

W nieco większym biurze PCK przy ulicy św. Rocha 19 rozdzielano dary dla szkolnych stołówek, w których trzeba było dożywiać 283 dzieci. „Udało się zdobyć 500 kg cukru” – napisano w rocznym raporcie z prac PCK. Oddział kupił flanelę i mocną tkaninę na spodenki dla chłopców. Podczas zajęć praktycznych uczniowie szkoły krawieckiej uszyli 670 kompletów bielizny dla ubogich. 

Sanitarka PCK woziła rocznie 110 chorych. W kwietniu 1939 roku, gdy nikt już nie miał wątpliwości, że wybuchnie wojna, doktor Stefan Manitius poprowadził kurs przetaczania krwi rannym. Uczył sześciu lekarzy i dwie pielęgniarki. Był pierwszym lekarzem w mieście, który potrafił przetaczać krew.

 

Czerwony Krzyż nie dla Polaków

We wrześniu 1939 roku lekarze PCK pomaszerowali na front wojny z Niemcami, a pielęgniarki do polowych punktów opatrunkowych. Na Zielonej Górce i przy Zamku siostry opatrywały rany polskim żołnierzom po bitwie wycofującym się z miasta.

Okupanci zakazali działalności PCK. Doktora Manitiusa, doktora Szulca i nauczycielkę Helenę Salską wyprawili do obozu koncentracyjnego. Doktor Eichler wyemigrował do Rumunii. Odtąd w lokalu przy ulicy Kościuszki 18 urzędował niemiecki Czerwony Krzyż. Jedynym Polakiem, któremu pozwolono pomagać ofiarom wojny, był gimnazjalista Staszek Kokorzycki. Chłopak (przyszły lekarz) roznosił do domów listy Czerwonego Krzyża wysyłane ze Szwajcarii i Francji – z wiadomościami o zaginionych żołnierzach i cywilach.

Gdy Armia Czerwona wypędziła faszystów, na ulicach Pabianic znów pojawił się znak Czerwonego Krzyża. Najpierw w punktach opatrunkowych, potem w zrujnowanych przez Niemców i Rosjan szpitalach. Do rodzinnego miasta wrócił syn aptekarza – podchorąży doktor Jerzy Kasperski, lekarz wojskowy, obrońca ojczyzny w 1939 roku, podczas okupacji chirurg postrzelonych partyzantów Armii Krajowej w lasach świętokrzyskich. Przy dworcu kolejowym doktor zorganizował punkt pomocy dla pabianiczan wracających z niemieckiej niewoli, obozów koncentracyjnych, frontu i przymusowych robót. Do miasta wracały tysiące tułaczy. Ci w wypłowiałych mundurach, ci w drelichach od bauera i ci w obozowych pasiakach mogli dostać tutaj miskę zupy (gotowali harcerze), pajdę chleba, puszkę kanadyjskiej wołowiny z UNNRA i amerykański koc. Doktor Kasperski robił im opatrunki, osłuchiwał płuca, czyścił rany. Głowy i ubrania posypywał proszkiem na wszawicę.

Wiosną 1945 roku działacze PCK spotykali się w domu katolickim przy parafii św. Mateusza. Wkrótce PCK wznowił działalność w zdewastowanym przez Niemców lokalu przy Kościuszki. Pełnomocnikiem oddziału został 32-letni doktor Kasperski. Pomagał mu Antoni Jurek. Krótko, bo w maju doktor dostał rozkaz zameldowania się w łódzkim szpitalu wojskowym. Był żołnierzem, nie mógł odmówić.

Rok po wojnie do Pabianic przyjechała delegacja Czerwonego Krzyża z USA. Amerykanie chcieli zobaczyć, czego najbardziej potrzeba wycieńczonym przez wojnę Polakom. Zakwaterowano ich w hotelu przy Zamkowej 1. Codziennie Amerykanie zaglądali do szpitali, szkół, sierocińca, ulicznych kuchni, składów żywności i ubrań. Znad Dobrzynki wyjechali z długą listą potrzeb.

 

Będą dwie karetki!

Trzy lata po wojnie władze województwa posłały PCK na wieś. „Wzmagający się ruch samochodowy, motocyklowy i rowerowy wymaga czujniejszej opieki na szosach. Wobec powyższego PCK uruchomiło posterunek ratowniczy w Chechle, powierzając prowadzenie go Lipowskiemu. Posterunek mieści się w pobliżu szkoły. Niezależnie od tego już dawniej powstał posterunek w Dobroniu” - w kwietniu 1948 roku pisała gazeta „Głos Pabianic”. Latem lekarze PCK chodzili po okolicznych wsiach, by zbadać i leczyć chłopów. „Dwie ekipy pojechały do gmin Sędziejowice i Wodzierady. Ekipy te udzieliły ponad 350 porad lekarskich i dentystycznych, przeprowadzając też szeroko zakrojoną akcję dezynfekcyjną - odmuszania wsi. Prelegenci PCK urządzili na wsi pogadanki o higienie” – pisał „Głos”.

Tymczasem dyrektor miejskiego szpitala Feliks Olędzki i prezes PCK Władysław Liwoch rozpoczęli starania o uruchomienie Stacji Pogotowia Ratunkowego. W kamienicy przy ul. Pułaskiego 17 działało już skromne ambulatorium pierwszej pomocy (bez bieżącej wody i toalety). Przed oknami ambulatorium stała wysłużona sanitarka do wyjazdów w teren. Wkrótce z Łodzi nadeszła zgoda na otwarcie stacji. Kierownikiem pogotowia został doktor Eichler. Stacja mogła wysyłać w teren lekarza z sanitariuszem i kierowcą karetki.

Pierwsza po drugiej wojnie karetka PCK wyruszyła do chorego w 1949 roku z bazy przy ulicy Pułaskiego 17. Dyspozytorami mianowano: Marię Kasprzak i Henryka Jarzębskiego. Sanitariuszami byli: Marian Grabski, Marian Kociński, Witold Kaczmarek i Mieczysław Kaszewski, a szoferami: Dariusz Fiks, Franciszek Jachacz, Stefan Małecki i Józef Michalski. Kierowcy jeździli dwoma autami marki Skoda. Załogi karetek pracowały po 8 godzin. Pabianickie pogotowie PCK wzywało się telefonicznie, wykręcając numer 215.

Karetki obsługiwały całe miasto i kawałek powiatu - aż do Widawy, Ruśca, Łasku, Wodzieradów, Kwiatkowic i Dłutowa. Bywało, że sanitarka musiała jechać po chorego z Wielunia (95 km). Wtedy pacjenci z Pabianic na pomoc czekali kilka godzin.

Kolejki pacjentów stały też przed ambulatorium. „W Pabianicach na 728 dzieci, nad którymi PCK roztacza opiekę lekarską, 90 procent ma krzywicę. Dzięki natychmiastowej akcji leczniczej, dużym ilościom witaminy i tranu, które zostają dostarczane dzieciom bezpłatnie, znacznie obniżył się procent krzywicy wśród nieletnich” – pisał „Głos”.

„We wrześniu otwarta została specjalnie dla robotnic Państwowych Zakładów Przemysłu Bawełnianego i ich dzieci stacja opieki nad matką i dzieckiem w lokalu PCK. Jak bardzo placówka ta była potrzebna, najlepiej świadczy fakt, że w ciągu miesiąca z pomocy lekarskiej i materialnej skorzystało 700 robotnic. W październiku ta liczba wzrosła do tysiąca” – pisał „Głos”.

„W maju PCK otworzy przychodnię dla zniekształconych i zeszpeconych. Porad będzie udzielał chirurg Michałek-Grodzki. Jest też przychodnia dentystyczna. A stacje opieki nad matką i dzieckiem w Hucie Dłutowskiej organizuje doktor Milena Piotrowska” – pisał „Głos”

 

Państwo bierze wszystko

Komunistyczne władze kraju chciały rządzić wszystkimi i wszystkim. W 1951 roku PCK musiało oddać państwu wszystkie lecznice, ambulatoria i karetki. Niedługo potem z karetek zniknął znak czerwonego krzyża. PCK dostał zgodę tylko na szkolenie felczerów i pielęgniarek oraz rozdawanie darów ubogim. Dary przyjeżdżały z Ameryki i Zachodniej Europy. W 1954 roku do szpitala przy ulicy Żeromskiego przywieziono 23 skrzynie ze Szwedzkiego Czerwonego Krzyża. Były w nich leki, opatrunki, narzędzia chirurgiczne, sterylna odzież i mydło. Wdzięczni pabianiczanie wysyłali Szwedom 25 paczek z polskimi strojami ludowymi, lalkami i drewnianymi zabawkami. Prezesem PCK była wtedy doktor Milena Piotrowska.

Latem przez Polskę przetoczyła się powódź i natychmiast ruszyła akcja pomocy pokrzywdzonym. Działacze PCK zebrali od pabianiczan 433 ubrania, 39 par butów, dwie szafy, kredens i stół. Za datki pieniężne kupiono maszynę do szycia marki Łucznik.

Państwo, które nie radziło sobie z funkcjonowaniem służby zdrowia, znów potrzebowało pomocy PCK. Zwłaszcza w organizowaniu krwiodawstwa. Jesienią 1961 roku w Pabianickich Zakładach Środków Opatrunkowych powstał pierwszy w województwie Klub Honorowych Dawców Krwi (40 osób). Dziesięć lat później w Polfie było 52 krwiodawców, w PZPB – 100, fabryce żarówek – 79, „narzędziówce” – 39, Madro – 21. Pobrano 202 litry krwi.

PCK dostało zgodę także na prowadzenie ulicznych zbiórek pieniędzy i loterii fantowej. Dochody przeznaczano na gwiazdkowe paczki ze słodyczami dla dzieci i najuboższych seniorów. Władze pozwoliły również, by obłożnie chorymi w domach opiekowały się siostry PCK. Ale na wynagrodzenia sióstr państwo skąpiło. W 1968 roku kierowniczka punktu opieki PCK Daniela Bulzacka skarżyła się, że płace sióstr są skandalicznie niskie. Spośród 48 przeszkolonych opiekunek przy łóżkach chorych zostały tylko 4.