W XVI wieku osadami bartników były wsie: Bychlew, Czyżemin, Rydzyny, Ldzań, Wymysłów i Retkinia. Administrator tutejszych włości pobierał od bartników czynsze (podatki) w naturze – wysyłane potem biskupom kapituły krakowskiej, właścicielom dóbr pabianickich. Bartnicy musieli oddać tzw. dziesięcinę bartną, czyli dziesiątą część swych zbiorów miodu. Kościołowi oddawali także część zebranego i wytopionego wosku. Nadwyżkę miodu bartnicy mogli sprzedać panu po 13-15 groszy „od rączki” - czyli po groszu za litr.

Z przeliczenia dziesięcin zebranych w 1527 roku można wnioskować, iż pszczelarze z Ldzania i Czyżemina wybierali miód ze 150 barci starych i 30 barci jarych. Dało się z tego wyżyć wraz z liczna rodziną. Barcie (komory wydrążone w pniach potężnych dębów lub sosen, rzadziej lip) zakładano na wysokości od 3 do 12 metrów nad ziemią.

Jeśli bartnik nie chciał płacić czynszu miodem, mógł uregulować należność pszenicą, żytem, pieniędzmi albo woskiem na świece – niezbędnym we dworze i kościołach.

Miód i wosk administrator włości gromadził w magazynie miodowym. Magazyn ten, słabo pilnowany przez dworzan, zbudowano przy pabianickim zamku nad Dobrzynką. Było to obszerne pomieszczenie zbite ze starannie dopasowanych desek – by nie ułatwiać pszczołom podkradania pańskiego miodu. Do magazynu miodowego chętnie wchodziły dzieci dworzan, by polizać beczki.

W 1613 roku stała się tragedia tragedii. Podczas słodkich igraszek w magazynie do ogromnej beczki z miodem wpadła kilkuletnia córeczka administratora Sułowskiego. Dziewczynka utopiła się. Tablica ku pamięci tragicznie zmarłej Anny Sułowskiej do dziś wisi w kościele św. Mateusza na ścianie obok ołtarza św. Trójcy.

Biskupom w Krakowie zawożono także zyski ze sprzedaży w karczmach miodu syconego (napoju alkoholowego zwanego też miodem pitnym). A pili go ochoczo tutejsi włościanie, gajowi, mieszczanie i dworzanie. W okolicach Pabianic dobrze prosperowało sześć karczm.

 

Zdradziłeś żonę? Biegnij po wosk!

Sporo wosku z przydomowych pasiek bartnicy sprzedawali grzesznikom, gdyż woskiem regulowano wówczas kary za występki obyczajowe. Do występków zaliczano: zdrady małżeńskie, pobicia, zniesławienia i awantury rodzinne. Jeśli sąd udowodnił oskarżonemu zdradzenie żony czy plotkowanie na sąsiada, nieszczęśnik musiał odkupić winę woskiem. Najniższą karą było przyniesienie jednego funta (około 0,5 kg) wosku, a najsurowszą - 2 kamienie wosku (około 25 kg).

Pabianiczanie i ludność okolicznych wsi „karny” wosk składali w kościele św. Mateusza. A karano wówczas surowo i ochoczo. W niektórych latach grzesznicy miesiącami czekali na wosk wytopiony przez bartników.

Aby w dębie lub sośnie wydrążyć komorę dla pszczół, bartnik musiał wspiąć się na drzewo przy pomocy zmyślnego urządzenia zwanego leziwem. Był to splot lin tworzących wciągarkę. Posługiwanie się tym narzędziem wymagało sporego talentu gimnastycznego, bo nawet drobny błąd kończył się upadkiem, nierzadko z dużej wysokości. Bartnikom pomagali najemni dłubalnicy (specjaliści od drążenia w pniach). Brali oni 4-5 groszy od „zadzianej barci”, co było wynagrodzeniem wyższym niż dostawał wykwalifikowany czeladnik szewski lub piekarski w mieście.

 

Złodziej na drzewie

Bartnik szykował otwór w pniu drzewa i cierpliwie czekał na rój pszczół. Zbieranie rojów odbywało się w czerwcu. Wtedy bartnik od świtu do zmroku chodził po borze, wypatrując roju, który da się pochwycić i wpakować do barci. Na zabranie roju musiał mieć zgodę pana.

Dość często do barci wdrapywali się złodzieje, kradnąc miód i wosk. Bywało też, że dranie wycinali kłody z miodem i pszczołami, by wynieść je z lasu. W sądach toczyło się rocznie kilkadziesiąt spraw przeciwko „miodożerom”. Ustały one wraz z zanikiem bartnictwa, czyli na przełomie XVIII i XIX wieku.

Bartnictwo było intratnym zajęciem. Chłopi i szlachta, który się nim trudnili, mieli przywilej wybierania chrustu z lasu i koszenia leśnych łąk. Nieźle zarabiali też na leczeniu miodem. Z ojca na syna przechodził sekret, jaki miód (spadziowy, lipowy, akacjowy, wrzosowy, mniszkowy, malinowy, itd.) „przepisać” na jakie dolegliwości.

Administratorzy włości dbali o bartników. Historyk Maksymilian Baruch pisał, że „na skutek skargi kmieci ślątkowskich na osadników nowych wsi, iż drzewa wycinają, jako też na hutnika, że las wyniszcza na wypalanie węgla, ponowiony został dawniejszy zakaz wycinania drzew z ulami”.

Bartnicy z Czyżemina przez długie lata skarżyli się na bartników z Bychlewa, że żłobią drzewa w czyżemińskich lasach. W 1534 roku zarządca włości musiał wydać przepis stanowiący, że: „Wolno każdemu poddanemu kapituły krakowskiej we wszystkich lasach żłobić drzewa na barcie i znak swój na drzewie wyciąć. Wszelako znak wycięty przed wyżłobieniem nie tworzy bynajmniej prawa własności i ktokolwiek bez względu na położony znak może na swoją korzyść wyżłobić drzewo i urządzić barć”.

Bartnictwo pod Pabianicami przetrwało do końca XVIII wieku w Chechle, Syreczynie, Karpinach, Rydzynach, Wymysłowie, Kociszewie i paru mniejszych osadach. Później kary woskowe zamieniono na grzywny w pieniądzu. Było to konieczne, gdyż pszczoły masowo zniknęły z barci leśnych i przydomowych. Pojedyncze ule ostały się jedynie w gospodarstwach szlacheckich. Spore sukcesy w pszczelarstwie odnosił dziedzic majątku Widzew – Karol Lubowidzki.

Roman Kubiak

Czytaj także:

Obowiązkowe dni bezmięsne w Pabianicach. Za zjedzenie kaszanki szło się do więzienia