Jesienią 1927 roku na posterunku policji w Pabianicach wbiegł zdenerwowany chłop - Artur Kalich. Z jego relacji wynikało, że na gospodarstwo rolne Ottona Heniga w Karniszewicach (teścia Kalicha) napadli robotnicy kopiący studnie. Agresorzy żądali wypłacenia im pieniędzy za roboty ziemne, grożąc podpaleniem zagrody.

Dalsze wydarzenia opisał dziennik „Hasło”: „Wkrótce przybiegł na posterunek chłopiec z wiadomością, że pali się wieś Karniszewice.

Dochodzenie stwierdziło, iż spaleniu uległa stodoła z tegorocznym sprzętem należąca do Ottona Heniga. Poszkodowany Henig podejrzewa, iż podpalenia dopuścili się dreniarze, którym winien był za wykonane roboty około 3.000 zł”.

Aresztowano 6 podejrzanych o podpalenie: Jana Cegielskiego, 29-letniego Gustawa Krauzego, 31-letniego Piotra Fabisiaka, 27-letniego Rocha Piekarskiego, 27-letniego Stefana Słomczewskiego i Walentego Niteckiego. Wszyscy stanęli przed sądem. Prokurator nie miał wątpliwości, że zagrodę Ottona Heniga podpalono z zemsty. Oskarżeni tłumaczyli, że choć ciężko pracowali przez cały miesiąc, nie dostali od Heniga ani grosza zapłaty. A na utrzymaniu mieli w sumie 19 dzieci.

Świadkowie zeznali, że krótko przed pożarem Fabisiak i Nitecki krzyczeli, iż „trzeba zrobić cztery trupy albo spalić dwadzieścia gospodarstw”, by odzyskać pieniądze. Świadek Bronisław Brykowski zeznał, że gdy wzburzeni robotnicy stali przed zagrodą, jednego z nich – Słomczewskiego, nie było z nimi. Pięć minut przed wybuchem pożaru Stefan Słomczewski przybiegł od strony zagrody sąsiada i dysząc, stanął pośród kolegów. Świadek Brzozowska słyszała trzask łamanych gałęzi w ogrodzie, a kwadrans później zauważyła dym przy stodole. Ostatecznie sąd skazał tylko podpalacza Słomczewskiego – na rok więzienia. Pozostałych uniewinnił.

 

Bo ich… suszyło

17 sierpnia 1929 r. „Ilustrowana Republika” doniosła o zemście za… odmowę sprzedania wódki. Gazeta pisała: „W sierpniową noc (około północy) do Państwowej Hurtowni Wódek przy ul. Zamkowej 58 poczęło się od sieni dobijać dwóch podchmielonych panów, domagając się wódki. Słysząc silne stuki, dozorca, pilnujący składów zbliżył się do nocnych gości i oświadczył, że hurtownia nikomu wódek w nocy nie sprzedaje”. Ale „zawiani goście” nie ustąpili. Zwymyślali dozorcę i zagrozili puszczeniem hurtowni z dymem. Dozorca wyrzucił ich za drzwi i pogroził służbowym rewolwerem.

„Przestraszeni amatorzy wódki uciekli i zameldowali spotkanemu policjantowi, że na ulicy napadł ich bandyta z rewolwerem w ręku” – pisała „Ilustrowana Republika”. „Policjant udał się na wskazane miejsce, a ujrzawszy uzbrojonego w rewolwer człowieka (dozorcę), rozbroił go, po czym odprowadził do komisariatu. Tu dopiero sytuacja wyjaśniła się. Nocnym pijaczkom spisano protokół”.

 

Zwłoki przy torach

24 stycznia 1936 r. „Ilustrowana Republika” informowała o sądowym finale krwawej zemsty w środowisku furmanów. A zaczęło się to rok wcześniej na torach tramwajowych pod Ksawerowem. Gazeta pisała: „W noc wigilijną motorniczy ostatniego, zdążającego z Pabianic do Łodzi tramwaju dojazdowego, zauważył na torze jakiś duży przedmiot. Motorniczy i konduktor zsiedli z wagonu i ku swemu przerażeniu stwierdzili, że obok toru leżał człowiek w średnim wieku, nieprzytomny. Z głębokich ran w głowie broczył obficie krwią.

Służba tramwaju ułożyła rannego w wozie i gdy dojechali do placu Reymonta, przekazała go policji. Lekarz pogotowia stwierdził rany zadane tępym narzędziem o ostrych brzegach, po czym skierował poszkodowanego do szpitala św. Józefa. Nieszczęśnik na chwilę odzyskał przytomność. Zdołał podać, że nazywa się Stanisław Kundzik i mieszka przy ul. Grzybowej w Pabianicach. Kto go tak strasznie poranił - tego już powiedzieć nie zdążył, gdyż znów stracił przytomność. Po dwóch godzinach, wskutek wylewu krwi w mózgu - Kundzik zmarł”.

Nazajutrz śledczy sprawdzili, z kim ostatnio był widziany Kundzik, z zawodu tragarz. Okazało się, że kilka godzin przed śmiercią siedział na wozie Zygmunta Okonika, zawodowego woźnicy, wożącego furmanką mąką z Pabianic do Łodzi. Wraz z nimi na wozie jadącym późną nocą do Pabianic siedział drugi woźnica - Kraska.

Gazeta pisała: „Kundzik zgodził się z Okoniakiem, że mu w Łodzi wyładuje mąkę. Pojechał z nim, zrobił co do niego należało i nie odmówił Okoniakowi, gdy go zaprosił na wódkę. Obaj upili się tak bardzo, że musieli im ludzie pomagać, gdy wsiadali na wóz. Po drodze pokłócili się, kto ma płacić za wódkę”.

Okoniak domagał się, by Kundzik oddał mu pieniądze za flaszkę. Ubzdurał też sobie, że kolega ukradł mu 3 złote z kieszeni kapoty. Rozwścieczony sięgnął pod siedzenie, gdzie miał ciężki stalowy klucz do przykręcania osi. „Uderzał  nim w głowę Kundzika” – pisała gazeta. „Gdy kolega padł, Okoniak zrzucił go na szosę i zaciął konie”.

Zygmunt Okoniak odpowiadał przed sądem za zabójstwo kolegi. Skazano go na 5 lat więzienia, trzecią część kary anulując na mocy amnestii. Gazeta pisała: „Okoniak był już przygotowany na zamknięcie w więzieniu. Na korytarzu sądu zmienił ubranie, na bardziej zniszczone, które mu w dużej pace przyniosła żona, po czym ruszył za dwoma eskortującymi go posterunkowymi do więzienia”.

 

Jeden trup, dwoje rannych

13 czerwca 1931 r. „Express Wieczorny” pisał: „Wczoraj wieczorem dom przy ul. Kilińskiego 54 w Pabianicach był miejscem krwawej zbrodni. Poszło o weksel. Józef Klimek lat 25, zamieszkały przy ul. Kilińskiego 75 oraz Józef Kantor, zamieszkały we wsi Jutrzenka pod Pabianicami, wymusili na 25-letnim Władysławie Lesieniu (ul. Kilińskiego 43) w czasie pijatyki podpisanie weksla na 100 zł. Lesień zawiadomił o tym policję i postanowił dokonać zemsty. Uzbroił się w rewolwer i udał do Klimka, u którego znajdował się Kantor. Na widok broni w ręku Lesiaka Klimek i Kantor uciekli z mieszkania i skryli się w domu przy ul. Kilińskiego 54, zamykając drzwi od sieni.

Lesień wyłamał drzwi i pobiegł za przeciwnikami, którzy zdołali ukryć się pod drzwiami na strychu. Lesień dogonił ich, wydobył rewolwer i począł strzelać.

Posypał się grad kul. Klimek otrzymał kilka strzałów w głowę, serce i klatkę piersiową. Padł na ziemie nieżywy. Kantor został ciężko ranny czterema kulami. W czasie strzelaniny Lesień ranił również mieszkankę domu przy Kilińskiego 54 - Łaję Nauman.

Wezwano policję. Przodownicy policji obezwładnili szaleńca, odebrali mu broń i odstawili do więzienia. Rannego Kantora odwieziono do szpitala, a Neumanową, po opatrzeniu, zostawiono pod opieką domowników. Zwłoki Klimka zabezpieczono na miejscu do zejścia władz sadowo-lekarskich. Przed domem, gdzie została popełniona zbrodnia gromadzą się teraz tłumy ciekawych, komentujące z ożywieniem zbrodnie”.

 

Lincz na przedmieściu

29 grudnia 1935 r. dziennik „Echo” doniósł o napadzie na idącego ulicą mieszkańca Pabianic o nazwisku Drzazga. Napastnikiem był niebezpieczny opryszek z Jutrzkowic, niejaki Tyśko. Działo się to późnym wieczorem i zakończyło linczem na przestępcy.  Gazeta pisała: „Wywiązała się bójka w trakcie której Tyśko pchnął kilkakrotnie nożem Drzazgę. Słaniającym się rannym zaopiekowali się przygodni świadkowie bójki, którzy rzucił się na opryszka i srodze go poturbowali. Dzięki niezwłocznej interwencji policji do dalszych awantur nie doszło. Drzazga i awanturnik Tysko odstawieni zostali w ciężkim stanie do szpitala”.