Przed kinem wybuchają zamieszki, bo… zabrakło biletów na film o tajemniczym rycerzu. Tak było w naszym mieście prawie sto lat temu.

 Od wczesnej wiosny 1926 roku dwie bandy nożowników toczyły krwawe boje na ulicach Kościuszki i Narutowicza. Stawką było to, która banda ma rządzić w centrum Pabianic, zdzierając haracze ze sklepikarzy i restauratorów. Świadkowie jednej z takich walk nie potrafili zliczyć, ilu było nożowników: tuzin czy dwa tuziny. Jak w listopadzie podał dziennik „Express”, gdy rozgorzała kolejna bijatyka, na bruku ulicy Narutowicza leżał podziurawiony nożami pabianiczanin o nazwisku Graczyk. Chodniki i mury domów były zbroczone krwią.

Po południu przodownik policji miał dowody na to, że Graczyka podziurawił niejaki Wilczek do spółki z kumplem - Leonem Łaskim. W tym czasie obie rywalizujące bandy umówiły się w gospodzie. Przy wódce uzgodniono, że spór rozstrzygnie się za trzy dni przed Domem Ludowym (dziś Miejski Ośrodek Kultury) przy ulicy Kościuszki.

W wyznaczonym terminie i miejscu stawiło się 20 nożowników. Jednak tym razem policja była szybsza. Rozpędziła zgraję i zamknęła czterech bandytów: Wilczka, Sztrajcha, Górazdę i Serafinowicza. Przodownik policji Klepacki zauważył, że wśród walczących na noże było dwóch znanych mu rzezimieszków: Kamerdyniak i Łaski.

Godzinę później obie bandy znowu się spotkały – na ulicy Karola (dziś ul. Ossowskiego). Miało tam dojść do walki na śmierć i życie. Ale zanim kilkunastu drabów błysnęło nożami, zjawiła się policja. Nożownicy zwiali.

Późnym wieczorem ulicą Narutowicza wracał do domu nożownik Józef Sztrajch. Gdy wchodził do bramy, przez jezdnię przebiegło dwóch zbirów. Sztrajch rozpoznał w nich Władysława Wilczka i Feliksa Redę. Na ucieczkę było za późno. „Huknęło 6 strzałów; to Wilczek strzelał do Sztrajcha. Ugodzony kulą w okolice serca, Józef Sztrajch padł na ulicy” – opisywała lokalna gazeta.

„Jest to drugi śmiertelny wynik trwających walk pabianickich apaszów” – dodał „Express”. „Pierwszą ofiarą był Stanisław Stasiak, bestialsko zakłuty nożami”.

 

Butelkami po głowach

Na ulicy Majdany rozgorzała żydowsko-polska bijatyka, której echa rozniosły się po całej Polsce. Obszernie zrelacjonowała ją „Gazeta Pabjanicka”, pisząc: „W czwartek przybył do Pabjanic słynny rabin cudotwórca z Góry Kalwarii, aby wziąć udział w uroczystościach weselnych swej bratanicy, Alterówny, córki pabianickiego rabina. Na wiadomość o tej wizycie zjechało się do Pabjanic kilka tysięcy Żydów z całej Polski, którzy całymi masami zalegali ulicę, przy której rezydował rabin. Każdy chciał usłyszeć z jego ust słowo pociechy i rady oraz złożyć u stóp rabina skromny podarunek”.

Tłumy Żydów opanowały miasto. Przybysze koczowali na ulicach, w parkach, na skwerach i podwórzach domów. „Gazeta Pabjanicka” pisała:  „Miasto nasze ujrzało nagle w swych murach jakieś dziwne typy w lisich kołpakach, w jedwabnych surdutach. Wieczorem tłumy pobożnych Żydów udały się na ulicę Majdany, by wyprowadzić stamtąd słynnego rabina i jadącemu powozem na ulicę Bóźniczną, towarzyszyć do celu przejażdżki”.

Gdy tabuny przybyszów wypełniły jezdnie i chodniki, w ulicę Bożniczną akurat skręciła ciężarówka firmy „Piwo Okocimskie”. Jak co dzień wiozła do sklepu skrzynki z butelkami piwa. Tłum Żydów próbował zatrzymać samochód. Ale pijany szofer ani myślał ustąpić „cudakom”. Wdał się w kłótnię z Żydami. Szofera wsparł pomocnik i dwaj inkasenci. Wybuchła polsko-żydowska bijatyka.

Dostawcy piwa i Żydzi obrzucali się butelkami. Dziennikarz gazety opisywał, że ranni krzyczeli z bólu, a tłum tratował leżących. Kilka minut później przyjechała policja i pałkami rozpędziła walczących.

Ranny był szofer Edward Gernatowski (lat 27), jego pomocnik, inkasenci i kilkunastu ortodoksyjnych Żydów (chasydów).

Nazajutrz w gazecie wydrukowano list oburzonego świadka krwawych zdarzeń, studenta Uniwersytetu w Strasburgu - D. Dawidowicza, który w Pabianicach odwiedził rodzinę. Pisał on: „Przez miasto przeciągnęła egzotyczna gromada obdartych, wygłodniałych Żydów w futrzanych kołpakach. Ich stan higieniczny (w sobotę nie wolno nabożnym Żydom czyścić ubrania, butów, myć się mydłem - dziś, gdy szkarlatyna panuje) był odrażający. Czyż nie można było przeszkodzić wybrykom ciemnej, za nos wodzonej kliki zwolenników jakiegoś tam cadyka z Góry Kalwarii?”.

 

Bić grzesznika!

Potworny zgiełk parokrotnie sprowadzał policjantów na ulicę Kościuszki. W 1926 roku towarzyszył temu łoskot rozbijanego szkła. To tłum rozgniewanych Żydów szturmował drzwi składu naczyń kuchennych, noży, łyżek i porcelany „Wygoda Gospodarska” pod numerem 42. Skład ów prowadził Żyd wyznania mojżeszowego, który jako pierwszy w Pabianicach ośmielił się handlować w sobotę. A że religia nie pozwala Żydom pracować podczas szabasu (od zachodu słońca w piątek do zachodu słońca w sobotę), wzburzony tłum wiernych przybiegł na ulicę Kościuszki rozprawić się z jawnogrzesznikiem.

Gniew pobożnych Żydów był wielki. Na drzwi i witrynę składu poleciały kamienie, rozbijając porcelanową zastawę dla 12 osób.

Próżno wystraszony kupiec tłumaczył współwyznawcom, że czasy są ciężkie, że musi zarabiać na liczną rodzinę, że w Łodzi, Warszawie, Poznaniu czy Wiedniu Żydzi od dawna handlują w soboty. „Ale w Pabianicach handlować nie będą!” – usłyszał. Do zmroku policjanci jeszcze trzykrotnie rozpędzali tłum przed „Wygodą Gospodarską”. Potem Żydzi rozeszli się do domów.

 

Zadyma przed kinem

Podczas wakacji zamieszki wybuchły także przed Kinematografem Miejskim (dzisiejsze kino Tomi) przy ul. Gdańskiej. Przyczyną była chęć obejrzenia przez tysiące widzów francuskiego filmu (niemego) pod tytułem „Tajemniczy Rycerz”. Dziennikarz pisał, że: „Film ów cieszy się tak wielkim powodzeniem, iż natłok publiczności do kina codziennie musi regulować policja. W poniedziałek przed kinem zebrał się tłum kilkutysięczny, domagając się wpuszczenia do sali. Ponieważ sala pomieścić może 800 osób, część chętnych musiała odejść z niczym. W czasie tłoczenia się poturbowano kilka osób, wybito dwie szyby, a policja zmuszona była kilka osób odprowadzić do aresztu”.

Roman Kubiak