16 kwietnia 1919 r. „Głos Polski” przyniósł wiadomość o „zaburzeniach głodowych”. Pisano: „Na wczorajszym posiedzeniu nowy magistrat obradował, w jaki sposób wyjednać od ministerstwa aprowizacji przysłanie mąki, której chrześcijańscy mieszkańcy Pabianic ostatnio wcale nie otrzymali. Przed gmachem na placu gromadzić się zaczął tłum mieszkańców. Tłum ten rósł szybko i wznosił okrzyki: Dajcie mąkę! Żydzi dostali na święta po siedem funtów mąki, a Polacy nie!”.

Według relacji dziennikarzy, na schodach magistratu (Zamku) stanął świeżo wybrany prezydent Pabianic - Leonard Makowski (działacz Polskiej Partii Socjalistycznej). Makowski oświadczył, że telegrafował do Warszawy, prosząc o mąkę i smalec. Do stolicy wysłał też delegata z zapotrzebowaniem na żywność. Ale tłum nie ustępował.

Pół godziny później bezrobotni zepchnęli ze schodów pilnujących porządku policjantów z karabinami. Tłum wtargnął do kancelarii magistratu, grożąc, że nie wypuści nikogo, póki urzędnicy nie wydadzą mąki. W tym czasie prezydent Makowski telefonował do Łodzi, błagając władze województwa o choćby kilka furmanek mąki dla Pabianic. Z „okupantami” próbował negocjować wiceprezydent Jan Jankowski i dr Witold Eichler. Daremnie. Dopiero gdy późnym wieczorem lunął deszcz, tłum odstąpił.

Miesiąc później na posiedzeniu Rady Miejskiej prezydent mówił o konieczności robót publicznych. Poza pracami brukarskimi na ulicach Pabianic, przewidywano: urządzenie parku i targowiska przed Rzeźnią Miejską, budowę elektrowni, domu kąpielowego, szkoły przy ul. Tuszyńskiej (dziś ul. Piotra Skargi) i przedłużenie linii tramwajowej sprzed Zamku do dworca.

Tymczasem miasto obiegały pogłoski o nadużyciach w komitecie dla bezrobotnych. „Głos” pisał: „Delegat Ministerstwa Pracy, p. Izdebski, zwrócił uwagę na nieprawidłowość pobierania wynagrodzenia przez dwóch wiceprzewodniczących i sekretarza. Co do wynagrodzenia sekretarza (200 marek miesięcznie) może ono być uwzględnione, jednak opłacanie wiceprzewodniczących jest nadużyciem. Obaj pobrali już sobie 2.000 marek”.

„Dajcie zapomogi!”

Niespełna dziesięć miesięcy po odzyskaniu niepodległości, w mieście panował głód. Jeszcze nie ruszyła rozgrabiona i zrujnowana przez Niemców fabryka Kruschego i Endera. Nad Dobrzynką mieszkało kilka tysięcy bezrobotnych, którzy próbowali przeżyć za chude zapomogi. Magistrat wydawał kartki na chleb, mąkę, węgiel i naftę. Dzieci najbiedniejszych pabianiczan dostały używane ubrania z amerykańskich darów. We wrześniu 1919 r. wciąż brakowało węgla (bo strajkowali górnicy), w chlebie było mało mąki, a coraz więcej plew, z Warszawy nie przywieziono pieniędzy na zapomogi.

Ustalony w stolicy kontyngent żywności dla ludności Łodzi i okolic wciąż zmniejszano. Władze ograniczały sprzedaż drewna opałowego i nafty. Przydział ziemniaków zmniejszono niemal o połowę.

Pierwszy gniew głodnych pabianiczan spadł na głowy sklepikarzy, handlarzy węglem i rzemieślników. To ich oskarżano o spekulację, windowanie cen i ukrywanie żywności. Bezrobotni wywlekali na ulice piekarzy, rzeźników, wędliniarzy, węglarzy, krawców, a nawet szewców. Twarze „spekulantów” wymazywali czerwoną farbą.

3 września 1919 r. przed magistratem znowu zebrał się tłum bezrobotnych. Krzyczano: „Chcemy zapomóg!”, „Oddajcie nam nasze pieniądze!”. Wśród zgromadzonych krążyła plotka, że wypłat zasiłków nie będzie, bo urzędnicy magistratu wzięli sobie trzynaste pensje. Magistrat tłumaczył, że to nieprawda, a zapomogi mają przyjechać za trzy dni.

Zamieszki głodowe

„Głos Polski” pisał: „Tłum wyrażał niezadowolenie w okrzykach nader ostrych pod adresem magistratu. Delegacja tłumu, którą wpuszczono do magistratu, otrzymawszy wyjaśnienie od prezydenta, przedłożyła je zebranym, co ich jednak nie uspokoiło”.

 Kilku wiecujących wzywało tłum do zbrojnej walki o zapomogi. Chcieli strzelać. Wśród zebranych byli tajni policjanci. Jeden z nich sekretnie zapisywał w notesie, co kto mówił. „Spostrzegłszy to tłum, rzucił się na niego z okrzykiem: szpicel! i bardzo silnie go poturbował” - pisał „Głos”. „Znajdujący się w tłumie jeszcze inni urzędnicy policji przybiegli napastowanemu koledze na pomoc, gwizdkami alarmując pobliskie posterunki policyjne. Widząc zbliżającą się policję, tłum zaczął się burzyć, obrzucając policjantów gradem przekleństw. Z pomocą kolb karabinów policja rozpędziła tłum i mocno pobitego urzędnika policji wyzwoliła z opałów. W czasie tego zajścia dokonano aresztowań osób podejrzanych. Na ulicach ukazały się uzbrojone posterunki policyjne i wojskowe, aresztując wiele osób”.

Zamieszki głodowe wybuchły też w Łodzi, gdzie bezrobotni zatrzymali tramwaje. Domagali się zapomóg i zgody na zaprzestanie płacenia komornego. Atakowała ich policja konna, na którą spadł grad kamieni. Władze obiecały powołać Urząd Walki z Lichwą i Spekulacją oraz pomóc bezrobotnym w wyjeździe do pracy we Francji, gdzie potrzebowano 150 tysięcy robotników.

 

„Do broni!

Nazajutrz po Pabianicach wciąż krążyły uzbrojone patrole policji i wojska, sprowadzonego z Łodzi. Patrole te rozpędzały grupki niezadowolonych. 5 września o godzinie trzeciej nad ranem kilkadziesiąt osób zebrało się na rogu ulic Grobelnej i Kilińskiego. „Głos Polski” pisał: „Stamtąd gromada udała się do składu broni i amunicji załogujących tutaj wojsk, w celu opanowania składu i zaopatrzenia w broń, by z bronią w ręku oswobodzić aresztowanych. Kilkunastu mężczyzn zakradło się w pobliżu wartowni, usiłując raptownym ruchem obezwładnić wartownika. Atoli podstęp ten się nie udał, wartownik w porę zdołał się zorientować, na co się zanosi i wystrzałem zaalarmował pobliską wartę. Na odgłos wystrzałów nadbiegło zbrojne pogotowie, lecz już nikogo nie zastało”.

Według „Kuriera Codziennego”, napastnicy strzelali do wartowników. „Gdyby zamach się udał, połowa Pabianic byłaby - skutkiem wybuchu składu amunicji – w gruzach”.

Napastnicy uciekli. Aresztowano czterech mężczyzn i dwie kobiety. Gazeta pisała: „Podczas aresztowań, przechodzący jakiś człowiek wyraził się do żołnierzy: – Nie cieszcie się, bo niedługo głowy polskich żołnierzy będą latały w powietrzu. Tego człowieka aresztowano. Władze policyjne i wojskowe starają się o wzmocnienie ochrony, wprowadzenie stanu wojennego i ograniczenie ruchu od godziny 12 w nocy”.

„Kurier” z 8 września 1919 r. rozruchy w mieście nazwał: „komunistycznym zamachem w Pabianicach”. Pisał o „usiłowaniu wysadzenia w powietrze składów amunicji i pogróżkach komunistów pod adresem żołnierzy”.

 

Złodziejstwo i mord

 Niebawem wyjaśniło się, kto faszerował chleb plewami. Na trop oszustwa wpadli robotnicy ze Związku Zawodowego Przemysłu Mącznego. To oni odkryli, że z młyna, który miele zboże na chleb dla bezrobotnych, co tydzień znikało 25 worków przedniej mąki. Ubytki te młynarz „uzupełniał” plewami.

 Związkowcy i kontrolerzy z Komitetu Rozdziału Chleba i Mąki późnym wieczorem zaczaili się przy młynie. Wkrótce podjechał tam wóz, na który załadowano 1.000 funtów mąki. Kontrolerzy dopadli woźnicę, który zeznał, że skradzioną mąkę miał odstawić do piekarni powszechnie znanego piekarza.

Choć co wieczór młyn był pieczętowany przez kontrolerów, skradzioną mąkę wynoszono tajnym tunelem wykopanym pod młynem. Policja aresztowała 3 osoby: piekarza i dwóch pracowników młyna.

Mimo to niepokoje nie wygasły. Niespełna trzy miesiące później „Głos Pabianic” pisał: „Onegdaj na szosie pabianickiej, dwie wiorsty od Łasku, zabity został przez nieznanego bandytę dwoma strzałami policjant konny z Pabianic, Wojciech Kłos. Bandyta zrabował policjantowi karabin i wszystkie naboje. Zabity osierocił żonę i dziecko”.