Martwą 72-letnią emerytkę znalazła rodzina. Skrępowane sznurem, przywiązane do krzesła ciało leżało w splądrowanym mieszkaniu starszej pani. Był marzec 1981 roku. „Denatka miała zakneblowane usta, na szyi zaciśnięty szalik. Śmierć nastąpiła na skutek zadzierzgnięcia” – napisano w aktach śledztwa.

Zabójcy pabianiczanki przetrząsnęli jej mieszkanie od desek w podłodze aż po sufit, co musiało zająć im więcej niż godzinę. Wartość zrabowanej gotówki i cennych przedmiotów (głównie biżuterii) krewni zamordowanej oszacowali na przeszło 200.000 złotych.

Po przesłuchaniu krewnych i znajomych uduszonej kobiety milicjanci wytypowali podejrzanego - wnuka ofiary. O Tomaszu S., który odwiedzał babcię, by wyłudzić od niej pieniądze, nikt nie powiedział dobrego słowa. „Zbir, złodziej, obibok, bandzior” – tymi słowy sąsiedzi określali 20-letniego wnuka zamordowanej.

Śledczy ustalili, że Tomasz S. już raz był karany za kradzież. Po porzuceniu szkoły zawodowej i pierwszej w życiu pracy zarobkowej wyjechał do Nowej Huty. Ustalono, że dostał tam zajęcie operatora urządzeń klimatyzacyjnych, zarabiając 5.000 zł miesięcznie. Mieszkał w hotelu robotniczym. Jednak przed rokiem Tomasz S. porzucił pracę w Nowej Hucie. Odtąd utrzymywał się z handlowania (nielegalnego) piwem w pociągach. Krakowska policja przypisywała mu kilka drobnych kradzieży.

Przy piwie Tomasz S. poznał włóczących się po Polsce kryminalistów: 23-letniego Andrzeja S. (bezdomnego) i 26-letniego Jana L. z Żarów. Dołączył do nich 44-letni Zygmunt K. - z zawodu górnik, niepracujący, zameldowany w Wodzisławiu Śląskim. Czterej kompani noce spędzali w pociągach albo na dworcach PKP. Gdy w lutym nadciągnęły mrozy, zamarzyły im łóżka w ciepłym hotelu. Wtedy postanowili, że okradną kogoś bogatego. Tomasz S. opowiedział im, że w jego rodzinnych Pabianicach mieszka zamożne małżeństwo. 20-latek wiedział, jak wejść do mieszkania tych ludzi. Zapewniał, że nie mają psa.

10 marca 1981 r. czterech włóczęgów przyjechało pociągiem do Łodzi. Andrzej S. wynajął pokój w hotelu Światowit, jego kumpli nie było na to stać. Spali na działce w Pabianicach, gdzie włamali się do altanki. W komórce znaleźli gruby sznur i szaliki. Nazajutrz po południu Tomasz S. zaprowadził kolegów do upatrzonego mieszkania. Bandyci podzielili się rolami: dwóch miało ogłuszyć zamożnych domowników, związać ich i zakneblować, pozostali byli wyznaczeni do plądrowania mieszkania. Jednak nic z tego nie wyszło. Powód? Oprócz małżeństwa w domu było dziecko i czwarta osoba.

Wściekli włóczędzy poszli na wódkę do baru przy ul. Warszawskiej. Tam Tomasz S. namówił kumpli do napadu na… swą babkę. Obiecywał, że „stara” jest „nadziana” gotówką, złotymi pierścionkami. Wskazał te miejsca w szafie, kredensie i skrzyni, gdzie babcia chowa swe skarby.

Do mieszkania babci Tomasz S. nie wszedł. Wtargnęli tam kumple ze sznurem, szalikami i paskami. Po splądrowaniu szaf, wyrwali ze ściany przewód do telefonu, skrępowaną sznurami kobietę przeciągnęli na środek mieszkania, drzwi zamknęli na klucz i taksówką pojechali do Zgierza. Nocny pociąg zawiózł ich przez Warszawę do Gdańska. Za zrabowaną gotówkę i kosztowności sprzedane paserom zabójcy przez kilka tygodni balowali w hotelu Orbis i kawiarni Meduza.

Milicja wytropiła ich 28 kwietnia 1981 r. Przed sądem czterej oskarżeni upierali się, że nie mieli zamiaru zabić napadniętej kobiety. Chcieli ją tylko obezwładnić, by nie wzywała pomocy. Sąd Wojewódzki w Łodzi skazał zabójców na kary od 15 do 25 lat więzienia.

Bo chciał mieć radiomagnetofon…

15 lipca 1987 r. pabianiczanin Edward P. wrócił z podróży do swego mieszkania w bloku przy ul. Cichej 31. Dochodziła godzina 13.00. Gdy stał na wycieraczce, zdziwiło go, że drzwi są zamknięte tylko na jeden zamek. Jego żona - Wanda, zwykła korzystać także z drugiego zamka. W przedpokoju Edward P. zobaczył plamy krwi. Za progiem pokoju leżały zmasakrowane zwłoki żony. Mieszkanie było splądrowane. Pachniało wódką.

Morderca starannie zatarł odciski palców i butów, jakie zostawił na meblach i podłodze. Z szafy zginęło 160 dolarów w niebieskiej kopercie. Sprowadzony na miejsce zbrodni policyjny pies tropiący zgubił ślad już na chodniku przed klatką schodową bloku. „55-letnia Wanda P. została pozbawiona życia ostrym narzędziem, prawdopodobnie siekierką” – zauważono w protokole śledztwa. Na jej ciele widniało kilkanaście ran.

„Śledztwo wszczęto z założeniem, że sprawcą zbrodni może być ktoś z kręgu nieletnich synów denatki” – pisała prasa. Dwa dni później milicjanci z wydziału kryminalnego ujęli 17-letniego Przemysława R. – kolegę młodszego syna zamordowanej. Chłopak ukrywał się w mieszkaniu kolegi, który wraz z rodzicami wyjechał na długie wakacje (w tajemnicy przed matką kolega dał mu klucze do mieszkania). Na stole stał nowiutki japoński magnetofon stereofoniczny, kupiony za 109 dolarów w łódzkim Peweksie (sklepie sprzedającym za dewizy). Chłopak miał w kieszeni paragon z Peweksu i kilkadziesiąt dolarów.

Przemysław R. przyznał się do zbrodni. Zapytany o to, skąd ma dolary, odparł, że znalazł je w mieszkaniu przy ul. Cichej 31. „Tak, to ja zabiłem panią Wandę” – zeznał. W prokuratorskich aktach znalazła się charakterystyka 17-letniego zbrodniarza: „Nigdy nie byt karany ani nawet notowany przez milicję. Jest synem średniozamożnych rodziców, prowadzących w mieście niewielki zakład rzemieślniczy. Nauka szła mu opornie, opuścił sporo zajęć w szkole i nie dostał promocji do drugiej klasy zasadniczej szkoły rolniczej. Coraz częściej przebywał poza domem rodzinnym. Był badany psychiatrycznie. Nie zdradza objawów choroby psychicznej”.

Zanim Przemysław P. dokonał zbrodni, nakłamał swym rodzicom, że pracuje u prywaciarza. Rano wychodził z domu i znikał na cały dzień. Rodzice byli zadowoleni. W czerwcu chłopak poznał młodszego syna Wandy P., który zaprosił go do mieszkania przy ul. Cichej. Obaj pasjonowali się grami telewizyjnymi. Matka kolegi, Wanda P. z ufnością przyjęła młodziutkiego gościa, poczęstowała go sokiem. Gość rozejrzał się po domu kolegi, zauważył drogi dywan i ładne meble. Doszedł do wniosku, że rodzice kolegi muszą mieć dużo pieniędzy. Postanowił, że ich okradnie. Przemysław R. marzył o japońskim radiomagnetofonie.

14 lipca zastukał do mieszkania przy Cichej, przynosząc koledze pulpit do gry telewizyjnej. Tę wizytę nazwał później „rozpoznaniem”. Nazajutrz przed południem schował do torby biwakową siekierkę, zarzucił torbę na plecy i znowu poszedł do mieszkania Wandy P. Tym razem pretekstem było zamontowanie kolejnej gry telewizyjnej. Chłopak doskonale wiedział, że w domu będzie tylko gospodyni. Wanda P. ufnie wpuściła go do pokoju. Gdy odwróciła się, by wrócić do kuchni, Przemysław R. uderzył ją siekierką w głowę. Kilkakrotnie. Kobieta upadła. Morderca zadał jej jeszcze kilkanaście ciosów. „Rozlegle obrażenia czaszki spowodowały natychmiastową śmierć” – orzekł lekarz sądowy.

17-letni zbrodniarz przeszukał mieszkanie. Znalazł kopertę z dolarami. Starannie wytarł ścierką ślady swych rąk i nóg. Podejrzewając, iż milicja może sprowadzić psa tropiącego, przy zwłokach rozlał znalezioną w mieszkaniu wódkę. W ten sposób chciał zmylić psa. Torbę z zakrwawioną siekierką i ściereczką wrzucił do stawu na Strzelnicy. Po południu pojechał do Łodzi, by obejrzeć radiomagnetofony w sklepie Pewex. Za 109 dolarów kupił japoński sprzęt marki Sanyo.

Podczas wizy lokalnej śledczy znaleźli narzędzie zbrodni. Worek z okrwawioną siekierką, ścierką i kopertą po zrabowanych dolarach strażacy wyłowili ze stawu w parku Wolności. „Chłopak nie sprawiał wrażenia poruszonego widokiem tych przedmiotów. Był opanowany. Spokojnie i rzeczowo odpowiadał na wszystkie pytania” – relacjonowała prasa.

Łagodny wyrok

Wyrok zapadł w styczniu 1988 r. Prasa, która relacjonowała proces, pisała: „Prokurator podkreślał zimną systematyczność w działaniu oskarżonego - od zaplanowania zbrodni do wykonania potwornego zamiaru. Żądał wymierzenia oskarżonemu kary 25 lat więzienia oraz 100.000 zł grzywny i pozbawienia praw publicznych na lat 10”.

Sąd był łagodniejszy. Przemysław R. został skazany na 15 lat więzienia, grzywnę i nawiązkę - 50.000 zł na cele społeczne. W uzasadnieniu wyroku sędzia stwierdził, że młody zabójca nie jest aż tak zdeprawowany, by nie rokował nadziei na poprawę.

Historyczne teksty o Pabianicach co tydzień w papierowym wydaniu Życia Pabianic. Następny numer już 2 kwietnia.