Przed świętami Spółdzielnia Mleczarska z ul. Partyzanckiej zapowiedziała rzucić na rynek więcej paczkowanej krajanki twarogowej. Tu i ówdzie miały się pojawić nawet pełnotłuste homogenizowane serki kakaowe. Ale o tym, gdzie rzucą krajankę, wiedział tylko Sztab Handlowy.
Na grudniowym posiedzeniu Sztabu, któremu przewodniczył wiceprezydent Pabianic Lech Maląg, obiecano pełne zaopatrzenie w chleb i angielki. Niestety, po kilkugodzinnej naradzie sztabowcy przyznali, że nie dadzą rady zagwarantować, by w sklepach były bułki i chleb razowy.
Tymczasem mieszkańcy stali w długich kolejkach po cokolwiek. Gruchnęła wieść, że w Spółdzielczym Domu Handlowym Trzy Korony mają być baterie do latarek, czarno–białe telewizory marki Neptun oraz kolorowe Jowisze po 101 tysięcy zł i stereofoniczne radia Amator. Wkrótce do kolejek „tubylców” przyłączyli się „obcy”. Byli to mieszkańcy Konina i Sieradza, którzy na zakupy do słynących ze świetnego zaopatrzenia Pabianic przyjechali wynajętymi autokarami. Ostatecznie walka rozgorzała o 6 ton cukierków owocowych z Optimy i tuzin radioodbiorników marki Taraban. Nocą na drzwiach SDH zawisłą kartka, że z powodu braku towarów nie są już przyjmowane zamówienia na paczki od św. Mikołaja.
Mimo to długi ogonek przed sklepem stał przez calutką noc. Jak informowało Życie Pabianic z grudnia 1982 r., ludzie w kolejkach narzekali na kiepskie zapałki z Sianowa (zapalała się co dziesiąta). „Najwyższy czas, żeby ktoś wreszcie zastopował ten zapałczany skandal. Na taką skalę zakrojonego brakoróbstwa, tandety, partactwa i marnotrawstwa cennych surowców dłużej tolerować nie wolno” – grzmiała gazeta.
Obywatele psioczyli też na coraz gorsze wędliny, których i tak nie mogli kupić, a już na pewno zjeść. Do redakcji przynosili kawałki kiełbasy, z których wystawała gruba jak palec chrząstka, kość, żyła lub owłosiona świńska skórka. Producenci wędlin tłumaczyli potem w gazecie, że takie mają receptury.
Skarżono się na jakość karmelków. Dorośli mogli sprawić sobie miesięcznie 25 dekagramów tego rarytasu (w papierkach lub celofanie). Ale opakowanie tak ściśle przylegało do cukierków, że nie sposób było go oderwać. Z papierosów wyłaziły kawałki kory lub drzazgi, odklejały się bibułki, odrywały filtry.
Zimą 1982 r. zdobycie prezentu pod choinkę było czynem heroicznym. W księgarni przy ul. Armii Czerwonej w pół godziny sprzedano 400 egzemplarzy Kopciuszka H. Januszewskiej. Błyskawicznie wykupiono też książki Brzechwy, Wańkowicza i 50 egzemplarzy Atlasu historycznego Polski oraz Quo vadis. Aby upolować książkę, codziennie trzeba było kręcić się w pobliżu księgarni.
Z dnia na dzień gasły nadzieje na prezenty dla panów. W sklepach wisiały kartki z ponurymi informacjami, że we tym roku nie będzie już w sprzedaży krawatów, spinek, skarpet i wody kolońskiej. Salon ze sprzętem RTV przy ul. Wyspiańskiego świecił pustkami. Stały tam tylko radioodbiorniki Asia po 2.200 zł.
Ostatnią nadzieją był prezent w postaci flaszki wódki bez kartek. Kolejki po nią liczyły kilkaset osób. Ogonek przed sklepem monopolowym przy ul. Kościuszki ciągnął się do skrzyżowania z ul. Złotą i zawijał się 50 metrów na Złotej. Dziennie sprzedawano 6 tysięcy butelek wódki, w tym połowę reglamentowanej (na kartki).
Do kasy państwa wpływały pieniądze nie tylko za wódkę. 8.000 zł grzywny Kolegium do Spraw Wykroczeń ukarało Henryka O., zamieszkałego przy ulicy Pakina 7 za to, że „wniósł na teren stadionu Włókniarza alkohol w ilości 0,5 l z zamiarem jego spożycia w trakcie imprezy sportowej”.
Na dwa tygodnie przed świętami Sztab Handlowy powiadomił mieszkańców, że od 20 do 23 grudnia Zakłady Mięsne będą dostarczały białą kiełbasę. Wiceprezydent Maląg osobiście zakomunikował, że cytryny powinny przyjechać przed końcem grudnia, a grapefruity – przed końcem stycznia. Ostrzegł też, że nie dla wszystkich wystarczy świeżego chleba, bo zdolność produkcyjna pabianickich piekarni wynosiła 25 ton pieczywa na dobę, a zamówienie w dni przedświąteczne sięga 50 ton.
Sztab musiał się zająć także problemem drożejących i coraz gorszych usług pralniczych. Rozpatrywano sprawę obywatela Henryka L., który pod koniec 1982 r. oddał do prania prześcieradła w punkcie przy ul. Pułaskiego. Przy odbiorze obywatel ów zauważył, że na jednym są plamy, których wcześniej nie widział. Oddał je ponownie do prania. Przy drugim odbiorze zabrudzenia wciąż były, a na paczce dopisano usprawiedliwienie: „Myśmy plam nie zrobili. Inne (w domyśle – prześcieradło) nie będzie”.
Trzy restauracje: Juwenia, Karolewska i Stylowa w ramach świątecznego kiermaszu garmażeryjnego sprzedawały barszczyk czerwony i paszteciki, śledzie w oleju, sałatki jarzynowe, galaretki z nóżek, galantynę z kury i ozory w galarecie. Zagraniczne pomidory miały nadejść przed Nowym Rokiem. Były za to suszone śliwki (węgierki po 300 zł kg i adamaszki po 240 zł). Spodziewano się dostawy 1,2 ton orzechów włoskich na paczki dla dzieci.
Aby spokojnie spędzić święta, potrzebny był zapasowy grzejnik. W grudniu 1982 r. Życie Pabianic informowało, że dobrodziejstwo, jakim jest centralne ogrzewanie, często niosło ze sobą skargi mieszkańców na zimno panujące w ich domach. Powód? Administracja niedostatecznie zatroszczyła się o stan grzejników i węzłów cieplnych. Na czyszczenie zapchanych mułem kaloryferów trzeba było czekać aż do lata.
Mimo to na progu 1983 r. pabianiczanie mieli śmiałe marzenia, którymi podzielili się z reporterem lokalnej gazety:
Halina K., ekspedientka: „Żeby było więcej towarów w sklepach, żeby każdy mógł zakupić, co chce i by nie podejrzewano już handlujących o machlojki”.
Władysław R., rencista: „Podwyższenia emerytury i żeby ludzie życzliwiej się do siebie odnosili”.
Jan Z. mechanik od wszystkiego: „Chcę, by znieśli kartki, szczególnie te na papierosy”.