Choć zbudowana w 1931 roku rzeźnia przy ul. Japońskiej (dziś Żwirki i Wigury) mogła pracować na pełnych obrotach, dochody z uboju zwierząt w 1932 roku nie były imponujące. Magistrat domagał się podwyższenia aż o 100 procent opłat od rolników, pobieranych za zabicie w rzeźni cieląt, krów, byków, świń, owiec i kóz. Uzasadniał to tym, że w nowej rzeźni klienci są lepiej obsługiwani, a wydatki na budowę muszą się zwrócić.

Radni miejscy w zasadzie byli za podwyżką. Żarliwie protestował tylko radny Sobański - przedstawiciel cechu pabianickich rzeźników. Pomruki niezadowolenia wydawali też wędliniarze zgromadzeni na galerii w sali obrad. Ostatecznie rada podniosła stawki za ubój o 100 proc., co wędliniarze przyjęli okrzykami oburzenia.

Przy okazji prasa ujawniła, iż pracownicy rzeźni dostają premie za ubój po godzinie 16.00. Aby do ich kieszeni wpadło jak najwięcej dodatkowego grosza, po 15.00 nie wpuszczali bydła do rzeźni. „Brama zostaje rozwarta dopiero po czwartej, aby kierownik rzeźni mógł więcej zarobić” – doniosła gazeta.

Rozwścieczeni podwyżkami wędliniarze zebrali się w Resursie Rzemieślniczej przy Zamkowej, gdzie zapowiedzieli, że jeśli opłaty za ubój nie będą obniżone o połowę, zbudują własną rzeźnię – niedużą i znacznie tańszą.

Gdy 1 lutego 1932 roku zaczął obowiązywać podwyższony o 100 proc. cennik opłat za ubój, prywatni wędliniarze nie przypędzili na ul. Japońską ani jednej świni. Rozpoczął się bojkot Rzeźni Miejskiej. Na straganach i w sklepikach szybko zabrakło mięsa. Zniknął nawet smalec. Nieduże zapasy wieprzowiny miały tylko sklepy spółdzielni spożywców Społem.

3 lutego prywatni rzeźnicy wywieźli trzodę i bydło na ubój do tańszych rzeźni w Łasku i Rudzie Pabianickiej. Podczas bojkotu rzeźni Magistrat tracił tysiące złotych. Dlatego urzędnicy próbowali dogadać się z wędliniarzami. Do rozmów przystąpił prezydent Pabianic, Aleksander Orłowski. Uzgodniono, że wysokie opłaty w rzeźni będą utrzymane, ale za to władze miasta zgodzą się na podniesienie urzędowych cen mięsa i wędlin sprzedawanych w masarniach, sklepach i na straganach.

Urzędowy cennik z lat 30. zeszłego wieku.

Drożyzna! Nie kupujemy!

Odtąd kilogram mięsa wieprzowego miał być droższy o 10 groszy, a wołowego – o 20 gr. Protest rzeźników i wędliniarzy ustał po dwóch tygodniach. Ale warunki ugody mieszkańcy Pabianic odebrali bardzo źle. Uznali, że zatarg między Magistratem a zamożnymi wędliniarzami został zakończony „kosztem konsumentów-robotników”. Dla ówczesnego robotnika 20 gr było kwotą niemałą.

Wkrótce na pierwszej stronie „Gazety Pabjanickiej” ukazał się list podpisany przez „robotnika”, wzywającego mieszkańców do bojkotowania tutejszych masarni. „Po mięso i wyroby masarskie należy się zwracać do spółdzielni Społem, bo ta głodowych strajków prowadzić nie będzie” – apelował „robotnik”.

Mieszkańcy poparli bojkot. 15 lutego 1932 roku „Dziennik” pisał: „Cierpią na tym rzeźnicy, bowiem ludzie omijają sklepy prywatne i nabywają mięso w Społem, gdzie ceny nie zostały podwyższone”.

W maju 1932 r. gruchnęła wieść, że łódzka rzeźnia chce wydzierżawić pabianicką. Natychmiast zwołano posiedzenie Rady Miejskiej, podczas którego prezydent Orłowski obwieścił klęskę. Przyznał, że nowa rzeźnia jest za duża, ciążą na niej ogromne długi, a wpływy z uboju nie pokrywają kosztów. Na dodatek w kasie Pabianic brakuje aż 800 tysięcy zł. Dlatego nową rzeźnię trzeba wydzierżawić. Ogłoszono konkurs ofert.

„Do konkursu stanęły dwie firmy: Warszawskie Towarzystwo Budowy i Eksploatacji Rzeźni Miejskich, które dzierżawi już rzeźnię warszawską, łódzką i częstochowską, oraz spółka pabjanickich rzeźników, z pp. Miatkowskim, Szerem i Kaczmarkiem na czele” – napisała „Republika”.

Podczas bojkotu sklepów z wędlinami, ustał handel zwierzętami na Targowicy przy ul. Japońskiej.

Oddamy warszawiakom?

Warszawska spółka zaproponowała Magistratowi, że odda 40 proc. dochodów brutto z rzeźni. Gotowa było udzielić miastu pożyczki - 150 tysięcy zł. Dzierżawa rzeźni miałaby trwać 12 lat. Oferta pabianickich rzeźników była gorsza. Wprawdzie obiecali 200 tysięcy zł pożyczki dla miasta, ale nie byli skłonni dzielić się dochodami z rzeźni.

Podczas negocjacji z warszawianami okazało się, że zamierzają oni zawiązać spółką, która biłaby rocznie 12 tysięcy wieprzy na eksport. Magistrat Pabianic mógłby dostawać 12 tysięcy zł z bekoniarni oraz po 20 gr od każdej eksportowanej szynki. Był jednak warunek. Otóż Magistrat musiałby wyłożyć 22 tysiące zł na zbudowanie bekoniarni.

Prezydent Orłowski optował za wynajęciem rzeźni warszawianom. „Rzeźnicy pabianiccy nie przedstawiają należytych gwarancji” – twierdził. Innego zdania był radny Kazimierz Staszewski (dziadek muzyka rockowego „Kazika”). Oznajmił on, iż rzeźnię powinno prowadzić miasto. Z kalkulacji Staszewskiego wynikło, że dzierżawa byłaby niekorzystna dla Pabianic, miasto traciłoby rocznie co najmniej 60 tysięcy zł.

Ale prezydent Orłowski uparł się przy dzierżawie. Spór toczył się w sali kinowej, gdzie latem 1932 roku obradowali radni. Poddano tam pod głosowanie wniosek prezydenta, by upoważnić Magistrat do wydzierżawienia rzeźni. „Za” głosowało tylko czterech radnych. „Przegrany” prezydent oświadczył, że ustępuje ze stanowiska.

Niedługo potem w „Gazecie” ukazał się artykuł „Znaczenie bekoniarni w Pabianicach”. Anonimowy autor roztaczał w nim wizję miasta mlekiem i miodem płynącego z tej przyczyny, że roztropnie wydzierżawiło rzeźnię. „Miasto ciągnąć będzie poważne dochody, ludność robotnicza otrzyma po bardzo niskiej cenie mięso, ponieważ te części, które przy produkcji bekonów zostaną (łeb, nogi, wątroba), sprzedaje się zwykle po cenie od 20 do 30 gr za kg” – kusił anonim. „Rozwinie się również handel odpadkami bekonowymi. Jeśli z rzeźni pabianickiej wywiezie się rocznie przeszło 24 tysiące bekonów, to ludność Pabianic nie skonsumuje wszystkich odpadków, będzie korzystała z nich i okoliczna ludność wiejska”. Lektura tego artykułu nie pozostawiała wątpliwości, że „lobby warszawskie” było silne i miało czym płacić za popieranie bekoniarni.