„Dobiegają prace przy drobiarni w nowej Rzeźni Miejskiej przy ulicy Japońskiej. Maszyny chłodnicze są już zmontowane. Obecnie wykańcza się szopę na drób i salę skubania” – w 1934 roku informowała „Gazeta Pabjanicka”. „Początkowo znajdzie tutaj zatrudnienie 80 kobiet, a w pełni sezonu 300-400. Płace będą akordowe, stawki takie jak w Gnieźnie, Lublinie i Warszawie, to jest 5-20 groszy od sztuki”.

Prasa donosiła też, że „początkowo zarobki będą niskie, ponieważ drób jest skubany na sucho, trzeba więc nabyć odpowiedniej wprawy. Poza tym będzie przyjętych kilka robotnic z dniówką 2 złote dziennie i kilku robotników”. Firmą, którą wraz z kurami wpuszczono do rzeźni, była anielsko-polska spółka Pabianickie Towarzystwo Eksportowe.

Jesienią 1934 roku w kasie miejskiej brakowało ponad 200 tysięcy zł.

Skutkiem tego zawieszono (a później odwołano) Romana Jabłońskiego – rządowego komisarza Pabianic. Jabłońskim zajął się prokurator, oskarżając go o potężne nadużycia i przekroczenie władzy. Tropy śledczych wiodły też do nowej Rzeźni Miejskiej przy ulicy Japońskiej (dziś Żwirki i Wigury), gdzie komisarz Jabłoński prowadził podejrzane interesy z angielsko-polską spółką drobiarską. Prokurator podejrzewał go o branie łapówek.

 

Bunt skubaczek

Zaledwie 4 miesiące po otwarciu drobiarni zatrudnione w niej kobiety podjęły strajk. 180 robotnic żądało wyższych zarobków za skubanie kur. Firma płaciła im tylko 8 groszy od sztuki, choć obiecywała 15 gr. Przeciętna robotnica, pracująca 12-14 godzin dziennie, skubała (na sucho) od 5 do 8 kur, zarabiając od 40 groszy do nieco ponad 60 gr. Bochenek chleba kosztował wtedy 1 zł 60 gr, kilogram ziemniaków - 8 gr, a damskie buty - 19-30 zł.

Nazajutrz strajkujące kobiety z nadzieją witały delegację Inspektoratu Pracy, sprowadzoną z Łodzi przez związki zawodowe. Wyniki kontroli opisała „Gazeta Pabjanicka” z listopada 1934 roku: „180 robotnic pracuje w warunkach niehigienicznych i są bezlitośnie wyzyskiwane. Ptactwo ubija się w szopie. Kury są wiązane za nogi całymi chmarami i wieszane na hakach. Następnie oprawca ogłusza je lub zabija uderzeniem kija w głowę. Ptakom wyrywa się języki i krew ścieka na podłogę. Ptactwo wywożone nie może mieć bowiem żadnych okaleczeń. Następnie mrozi się je i wywozi.

Za przepierzeniem z żelaznej kraty znajduje się niewielka komórka, w której ma pracę 180 kobiet zatrudnionych przy skubaniu ptactwa. Zaduch, fruwające pierze, zapach krwi doprowadzają do mdłości. Robotnice krzyczą i śpiewają na zmianę, by zagłuszyć wrzask zabijanego ptactwa. Do pracy nie otrzymują ochronnej odzieży i są nękane chmarą kurzych wszy, które je obiadują. Inspektorat Pracy złożył wniosek o zamknięcie tej szopy tortur ludzkich i zwierzęcych”.

Jeszcze tego samego dnia skubarnię przy ulicy Japońskiej zamknięto. „Robotnice tamże zatrudnione wyzyskiwane były do ostatnich granic” – raportowała inspekcja. Zwrócono też uwagę, że „stosowany w ubojni system bicia drobiu był dręczeniem ptactwa”.

Tymczasem prokurator śledczy odkrył, że cichym wspólnikiem spółki eksportującej drób do Londynu był odwołany ze stanowiska i zatrzymany przez policję komisarz Pabianic - Roman Jabłoński. To on tanio wydzierżawił warszawianom część rzeźni, za miejskie pieniądze wyremontował kurniki i kupił urządzenia do obróbki mięsa. Jabłoński przyznał spółce kredyty oraz udzielił gwarancji firmie Citroen, w której kupiono 3 auta półciężarowe. Komisarz miał dostać za to łapówkę - meble do nowego mieszkania.

Robotnice skubiące kury pracowały po 12-14 godzin dziennie. Zarabiały tylko 40-60 gr. 

Niedołęgi w firmie

Drobiowe mięso z Pabianic chciano wywozić do Anglii, by je korzystnie sprzedawać, lecz wspólnicy okazali się biznesowymi niedołęgami. Zamiast krociowych zysków, spółka przynosiła straty. Pokrywał je komisarz Jabłoński, sięgając do miejskiej kasy.

Szczytem nieudolności było zmarnowanie aż 30 ton mrożonych kur i królików, płynących statkiem do Anglii. Mięso trzeba było wyrzucić do morza, bo zepsuło się w chłodni. Zawinił pracownik, niestarannie zabezpieczając ładunek. Straty sięgnęły kilkudziesięciu tysięcy złotych.

W śledztwie udowodniono, że jeden ze wspólników pabianickiej ubojni drobiu, był malarzem obrazów, bez jakichkolwiek doświadczeń w biznesie. Interesy angielskiej firmy reprezentował w Pabianicach angielki konsul Gilbert. Ale po pierwszych reklamacjach, że towar jest kiepskiej jakości, konsul zrzekł się misji. Wtedy prezydent Jabłoński wprowadził do spółki szwagra - Juliana Kellera.

W grudniu 1937 roku Jabłoński stanął przed sądem. Za trzy przestępstwa finansowe (w tym nadużycia na szkodę kasy miasta) sąd skazał go na 3 i pół roku więzienia. Były prezydent miał naprawić szkody wyrządzone miastu. Jego majątek oddano na licytacje. Odebrano mu także meble, które dostał jako łapówkę.

 

Teraz indyki

Mimo niepowodzeń władze Pabianic podjęły drugą próbę wydzierżawienia części rzeźni na drobiarnię. Sprzyjała temu oferta brytyjskiej firmy Tadex. „Zamrożone kurki polskie wędrować będą do Anglii” – pisał dziennik „Echo”. Anglicy zamierzali prowadzić w naszej rzeźni dużą drobiarnię. Chcieli też skupować od polskich chłopów podwórzowe kury i indyki. Szykowali ubojnię drobiu. Zamrożone kury i indyki miały płynąć statkami do Anglii. Tadex zatrudnił 80 robotnic z Pabianic.

Drobiarnia ruszyła. Drób karmiono mieszanką owsa, jęczmienia, tatarki i prosa. Jeszcze przed Bożym Narodzeniem 1936 roku wysłano do Anglii ponad 6 tysięcy zamrożonych kur, indyków i gołębi. Firma Tadex nosiła się z zamiarem rozwijania hodowli poza rzeźnią – u okolicznych gospodarzy. Zatrudniła 120 pracowników.

„W ciągu roku Tadex wyśle do Anglii ponad pół miliona kilo drobiu” – zapowiadała „Gazeta Pabjanicka”. „Pomieszczenia w tuczarni obliczone są na 24 tysiące kurcząt. Na okres jesienny drobiarnia przygotowuje się do bicia i eksportu perliczek, kuropatw, bażantów i królików”.

„Gazeta” dodała, że „towar wysyłany jest do Londynu naprzód w wagonach-lodowniach do Gdyni, a następnie morzem na okrętach angielsko-polskiego towarzystwa”.