„Zdążając szosą od strony Pabianic w kierunku Łodzi, patrol Straży Granicznej natknął się wczoraj w odległości dwu kilometrów od Pabjanic na przemytników Gądziołę i Bogajewskiego. Obaj nieśli większe paczki. Gdy patrol wezwał przemytników do zatrzymania się i wylegitymowania, obaj rzucili się do ucieczki” – pisał „Dziennik Łódzki” z 1932 roku.

Strażnicy szybko dopadli objuczonych przemytników. Wtedy Bogajewski zawołał do kumpla: „Antek, bierz majchra!”. Sam trzymał już w dłoni rzeźnicki nóż, wydobyty z plecaka. Wywiązała się walka, zakończona rozbrojeniem i skuciem przemytników.

 „W paczkach niesionych przez Gądziołę i Bogajewskiego znaleziono kilkadziesiąt kilogramów przemycanej z Niemiec sacharyny, wartości kilkunastu tysięcy złotych” – relacjonował „Dziennik”. „Przemyt skupywali od nich właściciele piekarń, zwłaszcza na peryferiach miasta, gdzie roztworem sacharyny słodzi się pieczywo tzw. gryskowe, konsumowane masowo przez ludność z dużą szkodą dla zdrowia”.

W owych czasach tanią sacharynę (substancję chemiczną słodszą od cukru z buraków, zwaną sztucznym cukrem) masowo produkowano w Niemczech. W 1926 r. władze Polski zakazały wytwarzania i używania sacharyny, jako rakotwórczej. Bardziej jednak chodziło o ratowanie Skarbu Państwa, który czerpał duże dochody z handlu cukrem.

Kontrabandę z Niemiec chętnie kupowali polscy i żydowscy cukiernicy, piekarze, wytwórcy lodów i napojów chłodzących. Z Pabianic do granicy niemiecko-polskiej było wówczas bardzo blisko – około 130 km. Szmuglując sacharynę, bezrobotny znad Dobrzynki mógł utrzymać rodzinę.

„Na dobrze zorganizowanym szmuglu dało się w kilka miesięcy zbić miliony” – pisał „Express Wieczorny”. „Szajka kierowana przez Żydów z przygranicznego Wielunia i Będzina w pół roku przemyciła w okolice Łodzi, Krakowa i Lwowa przynajmniej 1500 kilogramów sacharyny. Należeli do niej cwaniacy z Częstochowy, Pabianic i Łodzi”.

 

Sto sposobów szmuglowania

Kontrabanda wjeżdżała do Polski pod podłogami ciężarówek, w skrytkach luksusowych limuzyn, pod ławkami i fotelami wagonów kolejowych, w siodłach koni, a nawet w stalowych ramach rowerów. „Znany kolarz, bohater tegorocznych mistrzostw szosowych Polski, Ewald Rurański, został w dniu wczorajszym aresztowany jako podejrzany o przemyt sacharyny” – pisała prasa w 1934 r. „Straż graniczna już od dłuższego czasu obserwowała Rurańskiego. Wreszcie wczoraj został on przytrzymany na jednej z ulic. Przy aresztowanym znaleziono paczkę zawierającą 10 kg sacharyny”.

Latem 1935 r. lotna inspekcja Straży Granicznej skontrolowała wieśniaka wiozącego furmanką ustrzeloną sarnę. Chłop tłumaczył, że we dworze kazali mu oddać zwierzę gajowemu, do przyozdobienia leśniczówki. Skóra sarny była wypreparowana i wypchana. Ale nie trawą, lecz… 50 kilogramami sacharyny. Przemytnik na furmance doprowadził strażników do swych wspólników, wśród których było dwóch braci z Pabianic. „Upłynniali” oni przeszmuglowaną sacharynę pabianickim cukiernikom, producentowi karmelków i Żydowi prowadzącemu wytwórnię napojów gazowanych.

Na zachodnich przejściach granicznych kraju celnicy rekwirowali dziennie do 4 ton sacharyny. Przemytnicy nieśli ją zazwyczaj w butach, pasach z naszytymi kieszeniami, pod czapkami, w skrzypcach i harmoniach, między podwójnymi ściankami walizek, w drewnianych laskach i kulach dla inwalidów.

Tropem jednego ze szmuglerów kontrolerzy dotarli do bóżnicy ortodoksyjnej. W szafie na szaty modlitewne znaleźli  300 kg sacharyny przemyconej z Niemiec. Ukrywał ją tam kupiec żydowski Boncjon Lockerman. Sacharynę na handel dostarczał mu przemytnik Henoch Koenig. W parapecie okna bożnicy znaleziono drugą skrytkę. Były w niej przeszmuglowane z Niemiec zapalniczki do papierosów.

 

Koń z sześcioma nogami

 Około 1933 r. władze państwa ostrzej wzięły się za kontrabandę. „Sprzedawcy przemyconej sacharyny mają już nawet agentów, których rozsyłają po sklepach” – donosiła prasa. „Wczoraj rano do hurtowni kolonialnej Tenerta zgłosiły się dwie niewiasty z eleganckimi walizkami, które właścicielowi składu proponowały nabycie większej partii sacharyny. Tenert kategorycznie odmówił, oświadczając, że od pokątnych przekupniów nie nabywa towaru. Gdy niewiasty wyszły ze składu, zatrzymali je wywiadowcy trzeciej brygady wydziału śledczego, którzy od paru dni śledzili sprzedawczynie sacharyny. Były to: Ruchla Łaja Kałuszynerowa i jej córka, Frymeta. W walizkach, które dźwigały, było 20 kg przemyconej sacharyny”.

Niebawem wywiadowcy pochwalili się zatrzymaniem całej szajki przemytników. Należeli do niej: Żydzi Josel Kelner i Mordka Agrafski, Niemiec Herman Keller oraz Rajmund Jaworek, Feliks Muzykant, Ernest Kincar, Buła Leonow i Antoni Jaworski.

Wpadła też większość szmuglerów z Pabianic. „40 osób przytrzymano za przemyt sacharyny i eteru” – doniósł dziennik „Echo”. „W miastach województwa łódzkiego dał się zauważyć ostatnio wzmożony handel przemycaną sacharyną prowadzony, jak się okazało, przez rożnych domokrążnych kupców, którzy wędrując po wsiach, rozpowszechniali przemycany towar. Do walki z tym zjawiskiem przystąpiła energicznie Straż Graniczna, która przeprowadziła obserwacje i dochodzenie, w wyniku którego zatrzymano około 40 osób”.

Procesy sądowe przemytników nie należały do łatwych. Wielu oskarżonych było analfabetami. Niektórzy domagali się rozprawy w języku niemieckim, bo – jak twierdzili – polskiego nie rozumieją. Jeszcze inni symulowali niedorozwój albo szaleństwo. „Salwy śmiechu wywołują zeznania oskarżonego Wincentego Bagni z Łodzi, który na rozprawie udaje umysłowo niedorozwiniętego” - pisał dziennik „Echo”. „Mówi on, że koń ma sześć nóg i takiego widział na ulicach Łodzi”.

(artykuł pochodzi z cotygodniowej strony historycznej w papierowym "Życiu Pabianic")