Katarzyna Peszyńska–Drews pierwszy raz pojechała do kraju arabskiego, gdy miała siedem lat. Bardzo spodobał jej się język.

- Zapytałam rodziców, dlaczego Arabowie tak ładnie śpiewają – wspomina. - Okazało się, że to nie pieśń, a język, którego kilkanaście lat później zaczęłam się uczyć.

Z bajek dla dzieci Kasia wybierała: Ali Babę, Baśnie Tysiąca i Jednej Nocy, Alladyna.

- Do tego doszła później polityka, kultura, świat. Wszystkie moje zainteresowania doprowadziły do momentu, w którym podjęłam naukę języka arabskiego – twierdzi.

Peszyńska–Drews od ponad dwóch lat uczy się w Polsce i Maroku. Już posługuje się podstawami języka, czyli modern standard arabic. To arabski język oficjalny.

- W każdym kraju arabskim funkcjonuje inny dialekt, w niektórych krajach jest nawet kilkanaście dialektów. Po opanowaniu MSA można podjąć naukę dialektu – tłumaczy. – Żeby porozumieć się w Maroku, należy opanować dialekt darija, a w Egipcie dialekt masyrja.

Pabianiczanka uważa, że gramatyka arabskiego nie jest trudna. Trudność sprawia fakt, że wiele wyrazów nie ma odpowiedników.

- Z tego powodu niekiedy tłumaczenie jednego słowa wymaga opisu składającego się z wielu zdań – twierdzi.

Pisanie po arabsku jest bardzo trudne. Alfabet ma 18 podstawowych znaków, które wraz z kropkami (jedną, dwoma lub trzema) tworzą 28 liter.

Peszyńska-Drews korzysta z języka arabskiego w życiu zawodowym. Jest doktorantką w katedrze Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego. Jest również absolwentką Qualam wa Lawh Center for Arabic Studies. Zajmuje się terroryzmem i systemami antyterrorystycznymi w USA po 2001 roku oraz kulturą arabską, islamem i ich relacjami z Zachodem.

- Mogę swobodnie poruszać się po Bliskim Wschodzie, krajach Maghrebu i Maszriku – mówi. - Znając uwarunkowania kulturowe i język arabski, jestem tam traktowana nieco inaczej niż zwykła turystka. Dzięki temu lepiej poznaję świat.

Oprócz arabskiego zna angielski i hiszpański. Chce się uczyć rosyjskiego.

 

PO JAPOŃSKU I KOREAŃSKU

Agnieszka Kolasa od pięciu lat uczy się japońskiego.

- Interesowała mnie kultura Azji Wschodniej. Później przerodziło się to w pasję – opowiada.

Naukę rozpoczęła na studiach. Ukończyła trzy kierunki na Politechnice Łódzkiej. Przez rok studiowała na uniwersytecie w Madrycie. Dziś pracuje w firmie budowlanej. Odpowiada za logistykę w całej Polsce. Utrzymuje też kontakty z partnerami biznesowymi z Azji Wschodniej. Ale w pracy język japoński przydaje się jej rzadko.

To bardzo trudny język, dlatego Agnieszka opanowała dopiero podstawy. Mimo to świetnie radzi sobie z japońskim podczas rozmów ze znajomymi.

- Aby lepiej się nauczyć japońskiego, trzeba wyjechać na przykład do Tokio – twierdzi.

Wymowa japońska nie sprawia jej problemów. Gorzej jest z liczbą znaków, które trzeba zapamiętać. I z pisownią.

- Japończykom nauka dwóch tysięcy znaków kanji zajmuje dziewięć lat w szkole – tłumaczy Kolasa. – Możemy mieć jednak pewne skojarzenia, bo wygląd niektórych znaków wywodzi się od ich znaczenia.

Słowo „rzeka” to kanij wywodzące się z piktogramu, w którym są dwa brzegi rzeki (boczne kreski) i nurt wody w niej płynącej (środkowa kreska).

Znajomość japońskiego daje satysfakcję. Dlaczego? Bo rzadko który Polak włada tym językiem.

- Gdy oglądam japoński film, nie muszę się zbytnio przejmować brakiem angielskich napisów. Mogę się cieszyć fabułą, gdyż rozumiem niemal wszystko – opowiada pabianiczanka.

Agnieszka zna też angielski i hiszpański. Od niedawna uczy się koreańskiego.

 

MŁODA POLIGLOTKA

Magda Fertlińska uczy się w pierwszej klasie I Liceum Ogólnokształcącego w Pabianicach. Języki obce ją fascynują. Poznaje je, odkąd poszła do podstawówki. Niektóre miała na lekcjach, inne poznawała w prywatnej szkole. Zna angielski i niemiecki. Przez rok uczyła się francuskiego. Od pięciu lat chodzi na hiszpański.

- Hiszpański wybrałam przypadkowo. Utworzyła się grupa językowa i zaczęłam. Od razu mi się spodobał – opowiada.

Dziś nieźle już mówi, czyta i pisze.

- Wiem, że gdybym spotkała Hiszpana, który mówiłby wyraźnie, na pewno bym się z nim dogadała – uważa.

Na hiszpański Magda chodzi dwa razy w tygodniu.

- Język jest bardzo melodyjny i łatwo wchodzi do głowy – twierdzi. – Gramatyka na wyższym poziomie jest już dosyć trudna. Ale jeśli ktoś się uczy systematycznie, to na pewno sobie poradzi.

Magda chciałaby studiować lingwistykę stosowaną. Aby się tam dostać, trzeba biegle posługiwać się dwoma językami. W przyszłości chciałaby być tłumaczką.

- Moim marzeniem jest wyjechać do Hiszpanii i wypróbować umiejętności językowe – dodaje.

 

WŁOSKI NA EMERYTURZE

Bożenna Garstecka zaczęła się uczyć języka obcego, dopiero gdy przeszła na emeryturę. Wcześniej pracowała w banku. Teraz zamiast rozwiązywać krzyżówki, uczy się słówek. Wybór języka włoskiego nie był przypadkowy.

- Moja córka mieszka we Włoszech i mam zięcia Włocha – tłumaczy pabianiczanka. – Chciałam być komunikatywna. Jak się z nimi widzę, próbuję rozmawiać po włosku, ale słownictwo mam jeszcze dość ubogie.

Garstecka nie ma większych problemów ze zrozumieniem Włochów. We Włoszech była kilkakrotnie, z językiem jest więc osłuchana. Trudniej jest z przełamaniem się do rozmowy. Często brakuje słów. Swobodnie radzi sobie w sklepie.

- Język włoski jest dla mnie łatwiejszy od angielskiego. Nie ma w nim tego, że inaczej się pisze, a inaczej się słyszy – przyznaje.

Z gramatyką włoską nie ma kłopotów. Ale musi się sporo uczyć, po kilka godzin tygodniowo poza lekcjami. Głównie słówek.

- Młodym na pewno idzie o wiele łatwiej – dodaje. – Ale ja mam samozaparcie i motywację.

Dodaje, że przydałaby się jej także znajomość angielskiego. Powód? Dwóch synów Garsteckiej mieszka w Anglii.

 

PO ZULUSKU

Ewa Lewandowska na co dzień uczy języka angielskiego i prowadzi Szkołę Języków Obcych Wonderworld. Jej pasją są podróże i poznawanie obcych kultur. Na studiach poszła na kurs języka arabskiego. Potem sama zaczęła się uczyć zuluskiego.

- Chciałam umieć coś oryginalnego, czego raczej nikt nie będzie znał. Język zuluski jest w Polsce mało znany – uważa Lewandowska.

Zuluskim posługuje się lud mieszkający w południowo-zachodniej części Republiki Południowej Afryki. Jeden podręcznik do nauki zuluskiego Lewandowska kupiła w księgarni językowej w Dublinie. To podręcznik angielsko-zuluski z płytą CD. Dzięki temu pabianiczanka mogła się nauczyć wymowy. A ta łatwa nie jest.

- Żeby wymówić jakieś słowo, musi pracować tylko część języka. W zuluskim jest też sporo zapożyczeń z języka angielskiego – opowiada.

Najpierw poznawała słówka, później gramatykę. Próbowała zainteresować tym pabianiczan, ale bez powodzenia. Dwukrotnie podczas zagranicznych podróży rozmawiała z kimś, kto zna zuluski. Bez problemu Lewandowska potrafi się przedstawić, zrobiłaby zakupy w zuluskim sklepie i złożyła zamówienie w restauracji.