Rankiem 26 marca 2007 roku trzech policjantów z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi - mł. asp. Andrzej Werstak, sierż. Bartłomiej Kulesza oraz sierż. Wiktor Będkowski - przyjechali do Zakładu Karnego w Sieradzu, skąd mieli zabrać osadzonego - Tomasza Chudzika - do prokuratury na przesłuchanie. Chwilę później rozegrały się sceny niczym z filmu sensacyjnego.

O godz. 8.30 Będkowski prowadzi więźnia przez dziedziniec do nieoznakowanego radiowozu. Obok idą Werstak z Kuleszą. Z wieżyczki wartowniczej  obserwuje ich 29-letni strażnik więzienny - Damian Ciołek. Kulesza siada za kierownicą, Werstak obok niego. Będkowski wraz z Chudzikiem zajmują tył samochodu. Mieli już odjeżdżać... Stojący na balkonie wieżyczki Ciołek ma ich jak na dłoni. Przeładowuje kałasznikowa i celuje w radiowóz. Pada ponad 20 strzałów. Strażnik strzela bez opamiętania, dziurawiąc szyby i dach pojazdu. Kulesza dostaje pierwszy - umiera na miejscu. Werstak próbuje się ratować, czołgając w kierunku drzwi zakładu karnego. Niestety, pociski ranią go śmiertelnie. Będkowski dostaje kule w klatkę piersiową i brzuch. Chudzik zostaje ranny w brzuch i ramię.

W budynku naprzeciwko strażnicy pojawiają się antyterroryści, naczelnik więzienia i negocjatorzy. Nie mogą połączyć się z Ciołkiem telefonicznie, bo ten wyrwał przewody radiostacji. Mężczyzna stawia opór z obawy, że go zastrzelą. Negocjatorzy próbują nakłonić strażnika, żeby się poddał. Bezskutecznie. 29-latek w amoku ponownie naciska spust karabinu i strzela w kierunku funkcjonariuszy.

Policjanci odpowiadają ogniem. Jeden z nich trafia Ciołka w lewą rękę. Po tym strzale w końcu się poddaje. Na wieżyczkę wchodzi antyterrorysta i zakuwa 29-latka w kajdanki. Obok leży kałasznikow z trzema nabojami i dodatkowy, pełny magazynek. Zabójca zostaje sprowadzony z wieżyczki na więzienny dziedziniec.

Ciężko rannego Będkowskiego przewożą do szpitala. Lekarze operują go około półtorej godziny. Niestety, policjant umiera. Być może funkcjonariusze mieliby szanse na przeżycie, gdyby zabójca pozwolił na szybkie udzielenie im pomocy – przez ponad godzinę nie pozwalał zabrać rannych.

Andrzej Werstak (32 lata) oraz Wiktor Będkowski (40 lat) byli pabianiczanami. Obaj służyli w policji 11 lat. Bartłomiej Kulesza (31 lat) był łodzianinem. Miał za sobą zaledwie 4 lata służby. Pracowali w sekcji do walki z przestępczością samochodową. Wszyscy trzej zostali pośmiertnie awansowani przez Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji na wyższe stopnie.

Tragedia za więziennym murem. Mija 15 lat od zabójstwa policjantów

"Głosy" kazały mu pociągnąć za spust

Biegli psychiatrzy uznali, że Damian Ciołek jest zdrowy psychicznie, ale feralnego dnia miał ograniczoną poczytalność przez "zaburzenia adaptacyjne związane z problemami rodzinnymi". Obrońcy utrzymywali, że to właśnie stało się podłożem masakry w więzieniu. Oskarżyciel twierdził, że 29-latek w trakcie śledztwa symulował chorobę psychiczną.

Zabijał, bo "słyszał głosy"

Według prokuratury, oskarżony świadomie celował do osób siedzących w samochodzie. Dobrze wiedział, że to policjanci.

- Przestał strzelać, kiedy nie było ruchu w radiowozie, kiedy był pewien, że zabił wszystkich - przekonywał wówczas prokurator Patora.

Zapytany podczas rozprawy sądowej, dlaczego zabił, odpowiedział: - Otworzyłem ogień w samochód. Nie wiem, dlaczego, co się ze mną stało. Jakaś moc do mnie przyszła.

Tragedia za więziennym murem. Mija 15 lat od zabójstwa policjantów

Ciołek nie przyznał się do usiłowania zabójstwa antyterrorystów oraz policyjnych negocjatorów. Twierdził, że tego nie pamięta. 

Sieradzka prokuratura zarzuciła byłemu strażnikowi więziennemu działanie ze szczególnym okrucieństwem. Sąd skazał go na dożywocie. Wyrok ten utrzymał też łódzki sąd apelacyjny.