Wietnamczyk stanie przed sądem okręgowym w Łodzi. Pabianicka prokuratura oskarża go o wytworzenie 14 kilogramów narkotyku - marihuany. Wyliczono, że z roślin, które znaleziono na poddaszu, można było zrobić kolejne 11 kilogramów narkotyku.

4 maja 2011 r. rankiem policjanci weszli do azjatyckiego baru na Starym Meście w Pabianicach. Mieli cynk i nakaz rewizji. Na poddaszu budynku znaleźli dużą plantację konopi indyjskich. Było 235 sadzonek i 10 kg suszu z liści konopi. Taka ilość narkotyku warta jest kilkadziesiąt tysięcy zł. Plantacja była dobrze zorganizowana. Była wentylacja i oświetlenie, dzięki którym delikatne roślinki szybko dojrzewały. Była też linia produkcyjna do wytwarzania z sadzonek suszu. W pomieszczeniu obok znajdowało się posłanie dla kogoś, kto nadzorował plantację. Ustalono, że wszystkie urządzenia były zasilane kradzionym prądem.

W barze zatrzymano 50-letniego Nguyena X.L. Ustalenie jego tożsamości nie było łatwe, bo mężczyzna nie miał dokumentów. Nie figurował też w policyjnym systemie, gdzie rejestrowane są odciski palców. Wietnamczyk początkowo do niczego się nie przyznawał. Twierdził, że do Polski przyjechał nielegalnie.
Szef baru jest jego kolegą, a on nic nie wiedział, co się dzieje na poddaszu. Odzyskał pamięć dopiero w pabianickim sądzie, podczas rozprawy w sprawie aresztu tymczasowego.

Wtedy wyjaśnił, że po przyjeździe do Polski dostał propozycję pracy przy uprawie trawy. Za doglądanie uprawy miał dostawać 1.000 dolarów. Myślał, że chodzi o paszę dla zwierząt, więc się zgodził.
Nie wiedział, co uprawia, bo nigdy nie widział konopi indyjskich. Nie dziwiło go też, że plantacja jest na poddaszu.

Kryminalnym wyjaśnił, że plantację założył jego rodak o imieniu Tuan, którego nigdy nie widział. W imieniu Tuana do Pabianic przyjeżdżali dwaj Wietnamczycy. Nie zna ich imion.
W lutym tego roku zebrali pierwszy plon. Ścięli kwiaty i ususzyli. Ziele Wietnamczycy zabrali do Warszawy isprzedali. Drugiego zbioru już nie było. Plantacja została zlikwidowanaprzez policję.