- Nie odpuszczę. Ci ludzie, którzy przyczynili się do śmierci męża, nadal pracują w policji. Nikt nie został ukarany – mówi pani Jadwiga.
Wdowa domaga się 400.000 zł odszkodowania dla siebie i 400.000 zł dla dzieci. Chce też dostawać co miesiąc rentę - 1.500 zł. Wdowa uważa, że płacić jej powinna policja. Dlaczego? Bo źle przeprowadziła interwencję, skutkiem czego zmarł mąż pani Jadwigi – Paweł P., chory na cukrzycę. Jak to się stało? Chory kierowca został potraktowany przez policjantów jak nietrzeźwy. W porę nie dostał pomocy lekarskiej i zmarł.
Tragedia rozegrała się 5 lutego zeszłego roku kilka minut po godzinie 15.00. Ulicą Grota-Roweckiego wężykiem jechał samochód marki Renault 19. Jego kierowca zasłabł. Samochód zatrzymał się na zaparkowanym w zatoczce aucie marki Seat. Policjantom, którzy podbiegli do renaulta, półprzytomny kierowca powiedział, że jest chory. Nie miał przy sobie dokumentów potwierdzających na co cierpi.
Podczas śledztwa ustalono, że kilka minut przed kolizją żona Pawła P. jechała z nim.

- Rzeczywiście jechała z Pawłem P., ale wysiadła przy rynku, żeby zrobić drobne zakupy. Paweł P. pojechał do domu, gdzie miał czekać na syna z rodziną. Czuł się bardzo dobrze - mówi córka. - Niestety do domu już nie dojechał. To mogło się przytrafić każdemu, nie tylko choremu na cukrzycę. Każdego może dopaść zawał, udar, itd. I nikt nie wymaga od policjantów rozpoznawania tych wszystkich chorób, tym bardziej jeśli nie są przeszkoleni pod tym kątem jak sami twierdzą - od tego jest lekarz, którego mieli obowiązek wezwać. A tymczasem sami postawili diagnozę "NIETRZEŹWY" - w tym wypadku błędną i tragiczną w skutkach. To oburzające, że nie czują się winni.
Tymczasem policjanci wieźli Pawła P. do szpitala na badanie krwi (podejrzewali, że jest pijany). Wtedy wtrącił się szef ogniwa ruchu drogowego w komendzie. To on kazał przez radio, by nie jechali do szpitala, lecz przywieźli Pawła P. do komendy i przekazali go drogówce. Zastępcy dyżurnego tłumaczył, że „zdarzenie drogowe powinna załatwiać od początku do końca drogówka, a nie załoga patrolowo-interwencyjna”.
Spór przerwała wiadomość od żony Pawła P., że zatrzymany jest cukrzykiem. Policjanci z radiowozu postanowili więc jechać do szpitala. Ale w drodze znowu dostali rozkaz powrotu do komendy i przekazania Pawła P. drogówce. Chory kierowca był już wtedy w bardzo złym stanie. Krztusił się. Policjanci pojechali z nim do szpitala. Ale lekarzom nie udało się uratować cukrzyka. Zmarł po 17.00.
Okolicznościami śmierci Pawła P. zajmuje się Prokuratura Rejonowa Łódź–Górna.
– Ale jeszcze nie zakończyła prac – tłumaczy podinspektor Joanna Kącka z policji.
Prokuratura musi ustalić, czy pabianiccy policjanci źle postępowali z chorym i złamali prawo. Decydujące znaczenie będzie miała ekspertyza biegłych z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie. To oni orzekną, jaka była przyczyna zgonu chorego na cukrzycę Pawła P. I czy do śmierci przyczynili się policjanci.
Sprawą zajmowało się też Biuro Spraw Wewnętrznych Policji.
Życie Pabianic dowiedziało się, że BSW zakończyło postępowanie. Stwierdziło „bałagan organizacyjny w dyżurce” naszej komendy. Winnymi tego zamieszania zostali uznani dyżurny i jego zastępca. Ale nie są ukarani.
– Umorzono też postępowanie wobec policjantów biorących udział w interwencji na ulicy Grota-Roweckiego – dodaje podinspektor Kącka.

  - Prawda jest taka, że do samego końca policjanci traktowali Pawła P. jak pijanego kierowcę. Po wyciągnięciu nieprzytomnego chorego, który znajdował się już wtedy w stanie śmierci klinicznej stwierdzili, że przywieźli "pijanego sprawcę kolizji"... Informacja, że ten człowiek jest chory została przez policjantów zupełnie zignorowana - uważa córka Pawła P.