Powołanie?

- To chyba za dużo powiedziane. Raczej potrzeba. Lubię, a przede wszystkim potrafię pomagać zwierzętom. Nadarzyła się okazja, by robić to zawodowo, więc ją wykorzystałam. Otrzymałam propozycję od prezydenta i nie zastanawiałam się długo.

Zmiana jest diametralna...

- Traktuję to jako wyzwanie. Przez 18 lat byłam nauczycielką. Od jakiegoś czasu myślałam o zmianach i jak tylko pojawiła się ku temu szansa, przerwałam pracę w szkole. Kontakt ze schroniskiem mam od dawna. Trzy lata temu wyprowadzałam tutejsze psiaki na spacer. Trwało to kilka miesięcy. Od 5 lat jestem też zawodową behawiorystką i trenerką zwierząt, również jako wolontariuszka. Dzięki temu upewniłam się, co chcę w życiu robić. Widziałam efekty mojej pracy i to mnie zmotywowało.

Motywowała pani wcześniej też swoich uczniów do pomocy?

- Oczywiście. Byłam opiekunką samorządu uczniowskiego. Wraz z Radą Rodziców organizowaliśmy w szkole przeróżne akcje, np. loterie. Zbieraliśmy też karmę dla kotów i żwirek.

Pomoc zwierzakom nie ogranicza się do murów schroniska?

- Zapewniam dom tymczasowy dla zwierzaków z fundacji Miauczykotek. Są u mnie dwa fundacyjne koty. Utrzymuję je i szukam dla nich domów. Ulka to dorosła kotka. Przez to, że jest mało „miziasta”, ciężej znaleźć jej opiekunów. Drugi podopieczny, Maciuś, ma chore serduszko. Rokowania były kiepskie. Dawano mu góra rok życia. Skończył już półtora i ma się dobrze, ale musi stale przyjmować leki.

Mają towarzystwo?

- Oprócz nich mam 12-letniego labradora i pięć kotów, które zresztą też przygarnęłam. Dwa wzięłam z fundacji. Jednego znalazłam w stadninie, gdzie jeździłam konno. Miał chorą łapkę, prawdopodobnie była przyciśnięta. Dwa kolejne pewna pani znalazła przy śmietniku. Były maleństwami. Jeden z nich miał jeszcze zaklejone oczko. Miały być na chwilę…

Zagościły na stałe?

- Tak. Zarzekałam się twardo, że jak je wykarmię, to będą do oddania. Nie byłam jednak gotowa na rozstanie. Są ze mną do dziś.

Teraz rozstania są łatwiejsze?

- Zdecydowanie. Jestem na takim etapie, że nie sprawia mi to problemu. Nastąpił przełom i zdrowy rozsądek wygrał, bo ile można trzymać kotów w domu? One też mogłyby to źle znieść. Najważniejsze, żeby zwierzaki trafiały w dobre ręce.

Przykre sytuacje nie zniechęcają?

- Opiekując się zwierzętami, szczególnie tymi chorymi, powinniśmy liczyć się z faktem, że mogą nagle odejść. Taka jest kolej rzeczy. Są sytuacje trudne, ale nigdy nie zwątpiłam w to, że chcę pomagać. Zdarzyło się, że koty odchodziły na moich rękach. Był taki, którego nazwaliśmy Tadek Niejadek. Pękło mu jelito. Zmarł tuż po operacji. Do dziś wspominam to ze łzami w oczach.

A te szczęśliwe zakończenia Pani liczy?

- Liczyłam do pewnego czasu. Ilość nie jest może spektakularna, na pewno kilkadziesiąt. Miałam też bogaty folder ze zdjęciami. Opiekunowie przysyłają mi je często, żeby pokazać, jak zwierzaki zaaklimatyzowały się w nowym otoczeniu.

Każdy może zostać wolontariuszem?

- Trzeba przede wszystkim chcieć to robić i zdawać sobie sprawę, że schronisko jest miejscem specyficznym. Przychodzą do nas ludzie związani z fundacjami, ale też osoby spoza nich. Wolontariat nie polega tylko na wyprowadzaniu psów na spacer. Doceniamy też zaangażowanie w dodatkowe prace, np. ocieplanie bud czy malowanie boksów.

Co planuje Pani zmienić jako kierowniczka?

- Póki co jestem na zastępstwie i wypełniam obowiązki poprzednika. Aby zostać kierownikiem, trzeba przejść odpowiednie procedury. Na kierownicze stanowisko musi być ogłoszony najpierw konkurs. Na to trzeba poczekać, aż pan Luboński przejdzie na emeryturę. Miałam swoje pomysły, ale weryfikuje je pobyt tutaj. Wielu rzeczy muszę się jeszcze nauczyć i rozeznać w sytuacji.

Będzie pani „pewniakiem”?

- To się okaże. Może być wielu kandydatów. Mam nadzieję, że skoro już tu dotarłam, to dzięki zdobytemu doświadczeniu przez najbliższe miesiące zwiększę swoje szanse.