Trzy artystki zadebiutowały wystawą w galerii Aflopa Art. Do takiego kroku i zaprezentowania prac, które od lat trzymały w „szufladzie” zachęcił je Maciej, mąż Karoliny. Udało się. Ponad 100 prac ujrzało światło dzienne i zachwyciło licznie zebranych na wernisażu.

 Zaskakująca wystawa babci, córki i wnuczki pokazała, że panie troszkę coś też dzieli i nie tylko o wiek tu chodzi. Różnice widoczne są w ich pracach.

„Z szuflady”   

Anna Kotasiewicz (babcia) jest absolwentką Wydziału Sztuk Pięknych w Toruniu. W 1980 r. otrzymała dyplom magistra wychowania plastycznego. Całe swoje życie zawodowe związała z edukacją plastyczną dzieci, młodzieży i dorosłych.

Sama specjalizuje się w akwareli, pastelach i technikach mieszanych, a jej ulubionymi tematami są pejzaże, kwiaty oraz martwe natury. Inspiracji szuka w małych zachwytach nad codziennością, które karmiąc jej wyobraźnię, zostają przeniesione na papier.

- Moja przygoda ze sztuką i malarstwem jest dość długa. To już 25 lat pracy z młodzieżą w szkołach podstawowych i średnich – opowiada. - Uwielbiałam to, zwłaszcza zajęcia z dziećmi od trzeciej do szóstej klasy. Z nimi można było konie kraść, wszystko robić, są rewelacyjne, mają otwarte umysły. Pod moim okiem zdobywały mnóstwo nagród na szczeblach ogólnopolskim i międzynarodowym.

     „Pani Ania to i ślepego nauczy rysować” - taki komplement usłyszała nauczycielka od dyrektorki studium konserwacji zabytków,  w którym pracowała. I jak sama zapewnia – coś w tym jest.

   - Potwierdzam, rysowania może nauczyć się każdy. Rysunek wychodzi z rozumu, natomiast malarstwo to jest serce, to są emocje – tłumaczy. - Jak ktoś chce i ma potrzebę wyrażenia siebie w rysunku, to jest to do zrobienia, ale nie nakłonimy nikogo, żeby coś poczuł, żeby się czymś nagle zachwycił.

     Malarstwo to jednak nie tylko praca pani Anny, ale też sposób na życie, odreagowanie trudnych emocji, odskocznia od codzienności i trosk.

 - Zawsze intensywnie tworzyłam, gdy musiałam sobie troszeczkę pomóc – dodaje artystka. - Stworzyłam swój alternatywny świat, w którym świetnie się odnajdywałam i zatracałam, zapominałam o wszystkim.

     Rezultaty były doskonałe. Prac przybywało. Pani Ania wszystkie chowała jednak do przysłowiowej szuflady.

- W moich genach jest sporo wątpliwości, niepewności i lęku – dodaje z uśmiechem. -  Chciałoby się pokazać, ale strach zawsze mnie hamował. Tyle było przeciwności, które sama sobie stwarzałam, że nie wyszłam z tym, co tworzę do szerszej publiczności. Owszem, miałam małe szkolne wystawy, tak żeby dzieci zobaczyły, że pani też coś robi, też potrafi.

     Jej domeną są akwarele i pastele, bo jak zapewnia, szybko schną, nie wymagają miejsca, a proces tworzenia może ograniczyć się do biurka. Artystka maluje wszystko oprócz portretów.

„Z emocji”

Karolina Kubik (córka Anny) w 2003 roku otrzymała dyplom na Wydziale Grafiki i Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Praca przy tworzeniu grafiki projektowej na potrzeby druku wymaga od niej sporej dokładności, za to w malarstwie ceni spontaniczność, ruch, przypadek.

Swoją pracę opisuje jako szaleństwo kolorów po czyste konfiguracje czarni i bieli. Bawi się fakturą, barwą, kontrastem. Najważniejszy jest proces twórczy, poszukiwanie nieoczywistych zestawień, gra na emocjach. Ale ostateczny sens jej pracom nadaje wyobraźnia widza.

Karolina przyznaje, że nie miała innej alternatywy na życie. Dorastała w domu, gdzie się tworzyło, malowało. Oboje rodzice ukończyli Wydział Sztuk Pięknych w Toruniu.

- To był mój jedyny pomysł na siebie. Po prostu nie dało się inaczej, w głowie nic innego nie miałam – opowiada. - Gdy kończyłam podstawówkę, wiedziałam, że kolejną szkołą będzie liceum plastyczne, później akademia sztuk pięknych.

 Po studiach młoda artystka swoje zawodowe życie związała z grafiką projektową.

- Niestety, taka praca w różnych agencjach potrafi zabić pasje, wyssać zapał i siły. W takich miejscach można siedzieć 24 godziny, a i tak będzie mało – opowiada. - Czułam się wyciśnięta jak cytryna. W pewnym momencie musiałam powiedzieć dość. Zaczęłam pracować z mężem w jego firmie i w wolnym czasie tworzyć, realizować swoją pasję.

 Gdy rodzina Kubików przeprowadziła się do domu w miejscowości Konin (gm. Pabianice), Karolina wzięła się za wieszanie swoich prac na pustych ścianach. Kilka obrazów to dzieła mamy. Teraz puste miejsca zagospodarowuje córka Amelia.

 - Emocje i ich ekspresja to mój pomysł na moje prace – opowiada artystka. - Lubię z gestem okiełznać przypadek. Stawiam na zabawę kolorami, kształtem tu i teraz i w tym kierunku idę.

Nigdy nie lubiła hiperrealistycznego malarstwa. Uważa, że od tego jest fotografia, której i tak w żaden sposób malarstwo nie przebije.

- Nie ma co naśladować rzeczywistości – uważa artystka. - Trzeba pokazać, co siedzi w środku. Przelać kawałek siebie na papier. Trochę w ten sposób odreagować.

 Prace Karoliny kipią kolorami i kształtami.

 - Z kolorem przebudziłam się teraz. Wcześniej dominowała grafika, czerń i biel. Potem był czas na kolor złoty, a potem szaleństwo barw - dodaje.

„Z rysownika i malownika”

Najmłodsza z artystek to Amelia Kubik (wnuczka Anny i córka Karoliny) - wielbicielka twórczości Beksińskiego. 14-latka stoi na początku artystycznej drogi. Szuka swojego miejsca, stylu, sposobu na wyrażenie tego, co jest dla niej najważniejsze. Mimo młodego wieku w jej pracach widać, jak ogromny ma talent i potencjał. Celowo ogranicza się do jednego, ewentualnie dwóch kolorów, skupiając całą uwagę na budowaniu postaci, przedmiotu, dynamice ruchu.

Zaledwie kilkoma kreskami bądź plamami jest w stanie zbudować postać lub zwierzę, nie pozostawiając obserwatorowi żadnych wątpliwości co do tematyki pracy. To papier jest najważniejszym powiernikiem jej emocji, uczuć i rozterek.

 -  Możliwe, że rysowanie to taka nasza rodzinna przypadłość – dodaje Amelia. - Rysowałam i szkicowałam od dziecka. Zdecydowanie wolę czarno-białe rysunki niż kolory.

Młoda artystka rysuje i szkicuje dla siebie. Pomysły pojawiają się w głowie, a ona tylko przenosi je na papier. Sporo zależy od nastroju, czasem tworzy w domu, czasem rysuje w szkole.

- Ona jeszcze nie rozumie, jak wysoki poziom w tym wieku reprezentuje – dodaje mama Karolina. - Wiele razy jej powtarzam, że ja nie byłabym w stanie tak w kilku kreskach przedstawić postaci.

Amelia przygotowuje się obecnie do egzaminów do liceum plastycznego, kompletuje swoją teczkę prac.

Trzy panie bardzo często w procesie twórczym konsultują się ze sobą, oczekują konstruktywnych uwag. Robią zdjęcia swoich prac i przesyłają do siebie, licząc na wskazówki, opinie. Wymieniają się poglądami, dopytują, czy iść w danym kierunku, czy po prostu odłożyć pomysł na później albo odrzucić. 

- W telefonie mam mnóstwo zdjęć prac córki – opowiada pani Anna. - Jak ma wenę, to mnie nimi zasypuje. Słuchamy swoich uwag, no może Amelia najmniej, to buntowniczka z własną wizją i pomysłem. Jak babcia próbowała coś czasem przeforsować, to się nie dało.

 Jak nie teraz, to kiedy?

Przed wystawą w galerii Alopa Art emocje były ogromne. Ale jak długo można tworzyć do „szuflady”, chować prace i nie dzielić się swoim talentem? Takim argumentom zięcia, męża i taty trudno było się oprzeć.

- Padło sakramentalne: „mama, jak nie teraz, to kiedy?” - opowiada pani Ania. - Miałyśmy pokazać po kilka prac. A okazało się, że jest ich sporo. Postanowiłyśmy zatem pokazać przekrój tego, co robimy i jak tworzymy. 

Pani Karolina pokazała swoje prace z okresu dwóch ostatnich lat.

- Nie da się wszystkich prac zatrzymać. Od czasu do czasu przeglądam zbiory i wiele wyrzucam do kosza, żeby troszkę szufladę odświeżyć – dodaje pani Ania. - Ja się tym bawię, żadnej rewolucji w sztuce nie zrobię. Sporo w tym malowaniu zabawy. Pasja nie może być ciężką pracą, taką, że pot z czoła leci.