Czym zwykle zajmuje się Pan w Starostwie?

- Od roku mam tutaj etat pracownika gospodarczego, ale od czterech tygodni jestem „bramkarzem”. Takie dostałem polecenie służbowe. Pomagam petentom, m.in. przynoszę wnioski, tłumaczę jakie dokumenty muszą do nich dołączyć i pilnuję pojemnika wrzutowego.

Urzęduje” Pan tutaj bez względu na pogodę?

- Dostałem ubranie przeciwdeszczowe, a w razie potrzeby siedzę w wiatrołapie. Jednak wolę być w ruchu. Mam ADHD, ale nie stwierdzone przez lekarza (śmiech). Z moim charakterem nie wytrzymałbym kilku godzin siedząc i licząc ludzi jak Cerber. Dopiero by się złościli, że jakiś facet sobie siedzi i w ogóle nie pomaga. Przychodzą z nastawieniem, żeby szybko załatwić sprawę i ja im to w jakiś sposób ułatwiam.

Jak odbierają Pana obecność?

- Wypytuję każdego w jakiej sprawie przychodzi. Dzięki temu wiem, jak mogę pokierować dalej. Zazwyczaj są wdzięczni za pomoc. Zdarzył się jednak jegomość, który stwierdził, że źle się z tym czuje. Generalnie atmosfera jest miła i bez napięcia.

Zabawne sytuacje też się zdarzają?

- Zjawiła się któregoś razu bardzo elegancka kobieta. Gdy zapytałem w jakiej sprawie przychodzi, odpowiedziała, że chciałaby męża wymienić. Zrobiłem przysłowiowego karpia. Odpowiedziałem, że z tym raczej musi się udać do Urzędu Stanu Cywilnego. Ludzie w kolejce śmiali się i posypały się inne żarciki.

Zdarza się Panu stracić cierpliwość?

- Cierpliwości może nie, ale bywam poddenerwowany. Najważniejsze, to umieć się z nimi dogadać, a nie wchodzić w pyskówki. Jeżeli dam się sprowokować, to nie problem będzie ważny, tylko czyje zdanie ma być górą. Są przepisy, do których trzeba się stosować i tyle. Ja też muszę, inaczej „wejdą” mi na pensję.

I stosują się?

- Zazwyczaj tak. Zakładają maseczki przed wejściem do budynku, respektują ograniczoną ilość osób w środku. Raz na jakiś czas zdarzy się oporny petent. Tłumaczy, że ma alergię i maseczki nie założy. Ostatecznie wymusza to na nim inny przepis i nie ma wyjścia. Albo załatwi sprawę od ręki albo pocztą, co potrwa znacznie dłużej. Przywołuję też do porządku tych, którzy próbują wyłamać się z kolejki. Oczywiście zawsze kulturalnie.

Nie denerwuje pana mówienie w kółko tego samego ludziom? Nachodzić się też trzeba.

- Jest to męczące, ale myśli pani, że elektryk czy stolarz nie robi ciągle tego samego? Wiadomo, że najlepiej czuję się w swoim fachu. Jestem z zawodu budowlańcem. Poza tym niedaleko mi do emerytury i kondycja już gorsza. Nagle skierowano mnie do zupełnie innej pracy. Czasami wracam z bólem głowy do domu, ale nie z winy petentów. Zbyt radykalna zmiana środowiska. Na szczęście ja lubię ludzi.

Sprawdzał Pan krokomierz w telefonie?

- Od 8.00 do 11.00 potrafi stuknąć na nim 10 tysięcy kroków. Po pracy zdarza mi się to odsypiać. Dla relaksu zajmuję się też moimi rybkami akwariowymi.

Dużo pabianiczan zgłasza się do wydziału komunikacji?

- Przychodzą falami, ale najwięcej jest w poniedziałki od rana i przed 15.00.

Ludzie dowcipkują na temat pojemnika wrzutowego?

- Ja mówię na niego „wrzutomat”. Najczęściej uśmiechają się ironicznie. Zdarzają się też oburzeni. Twierdzą, że ich dokumenty lądują w koszu na śmieci. A on sprawdza się naprawdę dobrze, bez względu na wygląd. Dzięki niemu nie tworzą się kolejki.

Jak Pan ocenia nową organizację pracy? Sprawdza się?

- Uważam, że tak. Nie ma numerków, więc nie ma kolejek. Wbrew temu, co wypisują w internecie, wszystko idzie bardzo sprawnie. Na moje oko 90% ludzi wychodzi zadowolonych, co jest dużą zasługą pań urzędniczek. Pracują spokojnie i bez nerwówki. Nową organizację pracy na pewno docenili ci, którzy za starego systemu rejestrowali samochody i czekali po nocach w kolejce. A teraz... Można spokojnie skompletować dokumenty, podjechać, wrzucić i jechać dalej. Gorzej mają osoby, które chcą przerejestrować auto spoza Pabianic. Muszą się liczyć z faktem, że po zostawieniu tablic, zostaną kilka dni bez samochodu.

Tęskni Pan za swoimi stałym obowiązkami? Wiadomo kiedy wrócą?

- Zdecydowanie. Gdybym wiedział, kiedy to nastąpi codziennie wypełniałbym kupony totolotka.