Harówka ponad ustawowe 8 godzin dziennie od poniedziałku do niedzieli bez urlopów i żadnych od lat podwyżek pensji – takie były powody buntu fryzjerów w maju 1929 roku. Zbiorowy protest podnieśli najemni pracownicy (fryzjerzy i uczniowie) przeciwko właścicielom zakładów. W Pabianicach nie goliło i nie strzygło ponad 90 zbuntowanych, w Łodzi – blisko 1000.
„Każdy pracownik fryzjerski, który czuje się pokrzywdzony przez swego pracodawcę, ma prawo zwrócić się do inspektoratu pracy ewentualnie do sądu pracy” – podpowiadał dziennik „Głos Polski”. Niewiele to pomogło, bo już drugiego dnia protestu strajkowało 98 proc. fryzjerów.
Trzeciego dnia nad Dobrzynką goliło tylko 6 fryzjerów – właścicieli zakładów. Stanął nawet duży zakład Lucjana Borkowskiego przy ul. Zamkowej. Szeregowi pracownicy rzucili brzytwy i wyszli na ulice, „podpierać mury” kamienic. Aby być ogolonym, mężczyźni musieli czekać w długich kolejkach. Wybuchały awantury, rosły straty.
Nad losem nieogolonych panów ubolewał dziennik „Echo”, pisząc: „Mężczyzna jest stworzeniem wcale niebrzydkim, a jedyna wada, jaką kobiety mogą mu zarzucić - to zarost. Wy, kobiety, nie możecie zrozumieć całej tragedii mężczyzny o silnym zaroście. Taki nieszczęśnik z rana ogoli się, a wieczorem jest już obrośnięty. Żadna kobieta nie chce go pocałować, bo drapie. Pelcia, Melcia czy Loleczka z braku fryzjera mogą zapuścić sobie loki, natomiast Stasio, Romek czy Moryc dotkliwie odczuwają na swych twarzach strajk fryzjerów”.
Po kilku dniach cech majstrów fryzjerskich (zazwyczaj właścicieli zakładów) podniósł opłaty za golenie i strzyżenie – aż o 20 proc. Dodatkowe dochody miały „pójść” na podwyżki pensji strajkujących pracowników. Ale podwyżki rozwścieczyły klientów. Skutek był taki, że pracownicy zakładów fryzjerskich nie przerwali protestu, a klienci bojkotowali drożyznę.
Na swoim
Strajk ciągnął się miesiącami, powodując ubożenie zwaśnionych stron. Jesienią dziennik „Hasło Łódzkie” pisał: „Strajk fryzjerów wszedł w nową fazę. Pracownicy otwierają własne zakłady. Związek Zawodowy Pracowników Fryzjerskich, nie mogąc przyjść do porozumienia z właścicielami zakładów, postanowił strajk zaostrzyć i utworzyć dyżury strajkujących. Lotne komisje strajkowe w ciągu całego dnia odwiedzają zakłady fryzjerskie, by szukać łamistrajków. Karą za wyłamanie się z protestu było tęgie lanie z rąk kolegów.
Bunt zakończył się dopiero przed Bożym Narodzeniem, gdy fryzjerzy dostali podwyżki i przyrzeczenia urlopów.
Strajk „u Żydów”
Dziewięć lat później, w kwietniu 1938 r., fryzjerzy znowu odłożyli brzytwy i nożyce. „Domagamy się zmiany warunków pracy w ten sposób, by nasze zarobki nie opierały się na procentach od wpływów, lecz zostały zryczałtowane” – napisali w odezwie do władz. „Od właścicieli zakładów domagali się podwyżek pensji o 50-60 proc. Tygodniowo chcieli zarabiać od 50 do 80 zł – czyli dwukrotnie więcej niż fabryczny robotnik.
Zakłady fryzjerskie w Łodzi i okolicach stanęły 7 kwietnia. Strajk rozpoczęli pracownicy żydowskich firm, gdzie warunki pracy i płacy były skrajnie złe. W Pabianicach nie golono w 15 zakładach. Na ulicach Warszawskiej i Zamkowej – w żadnym. W firmie przy ul. Narutowicza, gdzie pracowało dwóch fryzjerów, wybito szyby w oknach. Ci, którzy ciskali kamieniami, krzyczeli: „łamistajki!”.
„Powołane do życia lotne komisje strajkowe od rana obchodziły zakłady, nawołując o rozpoczęcia strajku tych, którzy nie byli dotąd poinformowani o decyzji związku” – pisał dziennik „Echo”. „Strajk objął około 80 proc. zakładów fryzjerskich. Stałych klientów golą właściciele zakładów, lecz sami nie są w stanie obsłużyć całej klienteli”.
Cztery dni później strajkowali już niemal wszyscy najemni fryzjerzy. „Poza strajkiem znajduje się kilka zakładów chrześcijańskich, gdzie warunki pracy są znośne” – donosiła prasa.
Mimo to było „gorąco”. Policja schwytała kilkunastu aktywistów związków zawodowych wybijających szyby w zakładach, w tym: Moszka Brandta, MicheIa Blumensteina, Joska Brenera i Mieczysława Błaszczyka.
14 kwietnia lokalna prasa podała, że w Pabianicach, Zgierzu i Konstantynowie „nie pracuje prawie sto procent zakładów. W zakładach tych pracownicy wobec stosowania bardzo niskich opłat za usługi (10-15 gr za golenie) będę walczyć o poprawę warunków płacy aż do skutku”.
Nazajutrz strajk zaczął się załamywać. „Pracownicy większych zakładów w dniu wczorajszym zrezygnowali z dalszego popierania strajku i podjęli pracę” – pisał „Orędownik”. „Strajkują nadal głównie Żydzi, którzy zatrudnieni w żydowskich zakładach sami obniżyli cennik za obsługę, a tym samym do minimum ograniczyli swe możliwości zarobkowe. Strajkujący w wielu punktach miasta usiłowali nie dopuścić klientów do zakładów, blokując wejścia, przed którymi gromadzili się na chodnikach”.
15 kwietnia 1938 r. fryzjerzy dogadali się. Na wspólnej konferencji przedstawicieli cechu i klasowego związku pracowników podpisali porozumienia. „Zatarg przekazany został do rozstrzygnięcia arbitralnego. Arbitrem ma być okręgowy inspektor pracy, inżynier Wyrzykowski. Orzeczenie wydane ma być po świętach. W związku z tym wczoraj po południu pracownicy podjęli normalną pracę” – poinformowała „Republika”.
(Artykuł z cotygodniowej strony historycznej w papierowym "Życiu Pabianic")
Komentarze do artykułu: Bunt golibrodów
Nasi internauci napisali 0 komentarzy