Pabianiczanka już w kolejnym pokoleniu dzieci zaszczepia pasję i miłość do brazylijskiej sztuki walki. Z roku na rok na treningach przybywa również dorosłych mieszkańców naszego miasta. Kopią, stają na głowach, robią gwiazdy, ale nie tylko… capoeira to również gra na instrumentach - berimbałach i pandeiro oraz śpiew.

Jak to się zaczęło? Skąd taka pasja u Ani?

- O capoeirze pierwszy raz usłyszałam od swojej przyjaciółki w liceum – opowiada pabianiczanka. - Gdy wróciła z obozu jogi, wspomniała mi o tym, że widziała grupę osób trenującą coś, co może mi się spodobać. Nie potraktowałam jednak tej informacji poważnie.

Tuż po studiach na wydziale wychowania fizycznego pabianiczanka wyjechała z przyjaciółką do Irlandii. Pracowała tam jako opiekunka do dzieci.

- Na jednym z festiwali w Dublinie zobaczyłam grupę ludzi grających capoeirę – opowiada. - Wtedy usłyszałam od przyjaciółki, że właśnie o tym mi mówiła przed laty. Nie dowierzałam, to było fantastyczne. Byłam pod wielkim wrażeniem tego pokazu.

Po powrocie do Polski Ania zapomniała o temacie. Na informacje o naborze do grupy capoeiry wpadła przypadkiem.

- O wszystkim zadecydowały okoliczności – dodaje. - Wracając do domu, zobaczyłam na swojej bramie ogłoszenia z zaproszeniem na treningi. Stwierdziłam, że skoro widzę to już w takim miejscu, to po prostu muszę tam iść. To mnie wzywa.

Treningi odbywały się w pabianickiej „trójce”. Ania zaczęła regularnie brać w nich udział, a jak pozwalał jej na to czas, jeździła do łódzkiego klubu capoeiry Unicar, gdzie ćwiczyła z bardziej zaawansowaną grupą.

Z Bugaju do Brazylii

- Koledzy z Łodzi ze znacznie dłuższym stażem namówili mnie na miesięczny wyjazd do Brazylii – opowiada. - Nie trenowałam długo, ale się zapaliłam. W sumie na co miałam czekać.

Niestety, panowie miesiąc przed wyjazdem musieli zrezygnować i zaplanować wyjazd w późniejszym terminie.

- Namawiali mnie, żebym do nich dołączyła, ale ja już od pół roku nastawiałam się na wyjazd. Miałam załatwione mieszkanie, grupę treningową i kogoś, kto odbierze mnie z lotniska - wylicza pabianiczanka.

Pojawiły się obawy i ostrzeżenia przed ryzykiem podróży w pojedynkę. Biała kobieta, blondynka i w dodatku sama – to mogło zapowiadać kłopoty.

- Pomyślałam, co ma być, to będzie – wspomina z uśmiechem Ania. - Miałam już odłożone pieniądze, kupione bilety. Postanowiłam, że lecę. Przed wyjazdem poszłam jeszcze na jedną lekcję języka portugalskiego. Lektorka zdołała nauczyć mnie, jak wzywać pomocy. Na tym zakończyłam jednak edukację. To nie było na moje nerwy.

Przygoda życia

- To był jeden z moich najlepszych wyjazdów – wspomina Ania. - Nie musiałam się do nikogo dostosowywać. Wyzwaniem był język, bo na początku nic nie rozumiałam. Mój portugalski był zerowy, tak jak ich angielski. Dopiero po trzech tygodniach dotarło do mnie, dlaczego na treningach robię karne pompki. Tak mnie „karał” trener, bo uważał, że jestem za agresywna, bo za dużo kopałam, bez uników. A w capoeirze najważniejsza jest sztuka unikania ciosów, a nie ich zadawanie.

Ania trenowała dwa razy dziennie, w grupie dla początkujących i tej zaawansowanej, gdzie zawodnicy ćwiczyli już od 6 lat.

- To był taki bonus dla mnie, jedynej nowej – wspomina. - Powoli zaczęłam też mówić po portugalsku. Nie miałam wyjścia, w nieturystycznej dzielnicy, w której mieszkałam, nikt nie rozumiał angielskiego.

6 tygodni spędzone w brazylijskim mieście Sao Salwador nad Oceanem Atlantyckim, kolebce capoeiry, zrobiło na Ani piorunujące wrażenie.

- Gdy wróciłam do domu, powiedziałam mamie - „Tam jest brudno i niebezpiecznie, ale kiedyś będę tam żyła” – wspomina pabianiczanka.

I rzeczywiście to nie był jej ostatni wyjazd do Brazylii.

- Po jakimś czasie treningów w Polsce wróciłam tam na kolejne trzy miesiące – opowiada Ania. - Wtedy jednak więcej zwiedzałam. A potem tak się zdarzyło, że zamieszkałam w Brazylii na pięć lat. W tym czasie na świat przyszedł mój syn Marcel.

Życie pisze jednak swoje scenariusze. Anna wróciła do Pabianic.

- Do powrotu do kraju skłoniła mnie sytuacja rodzinna – dodaje pabianiczanka. - W Polsce miałam pracę, mieszkanie i rodziców, którzy pomogli mi w opiece nad synkiem. Wiem, że podjęłam dobrą decyzję.

Już w Pabianicach Ania zaczęła myśleć o zorganizowaniu grupy capoeiry.

- Zawsze wiedziałam, że chcę uczyć tej sztuki walki, ale potrzebowałam czasu na zdobywanie umiejętności – opowiada. - Po jakimś czasie podzieliłam się swoimi planami ze znajomymi. Jedna z koleżanek zaczęła mnie mocno dopingować, bo szukała miejsca na trening dla córki. Była na tyle zdeterminowana, że się zmobilizowałam, przygotowałam salę w mieszkaniu, w kamienicy i wystartowałam od września. To było 7 lat temu.

Na pierwszy trening przyszła garstka dzieci, głównie znajomych, ale informacja o zajęciach szybko zaczęła się rozchodzić pocztą pantoflową.

- Po roku miałam już dwie grupy przedszkolaków i jedną starszych dzieci – opowiada Ania. - Przestaliśmy mieścić się w kamienicy, trzeba było pomyśleć o innej lokalizacji.

Ania zaczęła wynajmować salę gimnastyczną w Szkole Podstawowej im. św. Wincentego a Paulo w Pabianicach. Na treningach przybywało dzieci, w siłę rosła też grupa trenujących dorosłych.

- Nigdy, nigdzie się nie ogłaszałam, nie reklamowałam zajęć – opowiada trenerka capoeiry. - Jedynie w wakacje prowadziłam sobotnie zajęcia na Lewitynie, w ramach programu Aktywne Pabianice. Tam niektórzy mogli się dowiedzieć o naszym istnieniu.

Przede wszystkim zabawa

- Kto miał do mnie trafić, to trafił – dodaje roześmiana Ania. - U mnie na treningach jest luz, jak ktoś oczekuje dyscypliny, to pomylił adresy. Liczy się atmosfera i przede wszystkim zabawa.

I ta atmosfera zaczęła powoli udzielać się dorosłym, często rodzicom, którzy w oczekiwaniu na swoje pociechy obserwowali treningi.

- Raz w roku mamy też event - Batizado, na który zjeżdżają do Pabianic goście z Salvadoru, ze szkoły capoeiry, pod której szyldem trenujemy – opowiada Ania. - Wtedy uczniowie zdają na kolejne stopnie – kordy. To też czas, gdy całe rodziny uczestniczą w wydarzeniu. Energia jest tak duża, że nie sposób się jej oprzeć. Zawsze ktoś z dorosłych po takim „zlocie” dołącza do grupy trenujących.

Capoeira to również wyzwanie.

- No nie jest taka prosta – dodaje Ania. - Trzeba nauczyć się dobrej koordynacji ruchów, techniki. Jest dużo elementów akrobatycznych. Łatwo się obserwuje dzieci na treningu, znacznie trudniej już samemu wziąć w nim udział.

Ale chętnych nie brakuje.

- Cały czas dochodzą nowe osoby – dodaje Ania. - Na liście mam już czternaście nazwisk. Najdłużej trenujący są z nami od sześciu lat. Gdy zaczynaliśmy, szło nam wolno, wszyscy się uczyli od zera. Teraz w takiej grupie nowi robią postępy dużo szybciej.

Capoeira jest wielowymiarowa. Każdy znajdzie w niej coś dla siebie i nie każdy musi być mistrzem akrobatyki.

- Ja też nie jestem w tym najlepsza – zapewnia Ania. - Umiem nauczyć akrobacji, figur, ale sama wszystkich nie zrobię. Sporo trenujących u mnie dzieci jest już w tym lepszych. My dorośli nigdy pewnych akrobacji nie wykonamy, ale to nie o nie tu chodzi. Capoeira to przekraczanie własnych barier, wewnętrznych ograniczeń. Tu się zdobywa stopnie za to, że jesteśmy, za zaangażowanie. Nie musisz być szybki ani najwyżej kopać.

Znaleźć sposób na przeciwnika

- I tak naprawdę o to w tym chodzi, o spryt – zapewnia trenerka. - Brazylijczycy mają specjalne słowo, które można przetłumaczyć u nas „cwaniak”. W Polsce ma ono trochę pejoratywne znaczenia, dlatego ja tłumaczę je na „inteligentny życiowo”. Chodzi o to, żeby znaleźć w życiu dobrą drogę, nie raniąc innych, uczyć się uników, tak samo jest w capoeirze. Trzeba zaskoczyć przeciwnika, czasem pokazać – zobacz, mogłem cię kopnąć, ale tego nie zrobię. Zatrzymuję nogę.

Ta sztuka walki to też styl życia, filozofia.

- Brazylijczycy żyją w danym momencie – opowiada Ania. – Tam ludzie cieszą się chwilą. Jest u nich więcej słońca, ale też znacznie dotkliwsza bieda. Oni po prostu doceniają to, co mają. A capoeira uczy ich otwartości na drugiego człowieka. Ludzie są uśmiechnięci, życzliwi dla siebie. Tak wyglądają treningi, tak jest na warsztatach.

Nie można jednak zapomnieć, że capoeira to mimo wszystko sztuka wali.

- Nauka jej zasad kosztuje sporo wysiłku i wylanego potu – zapewnia trenerka. - Capoeira wymaga dobrej koordynacji, bo ręce i nogi pracują osobno. Potrzebna jest też kondycja, bo pracujemy cały czas góra - dół, góra – dół. Wysokie są kopnięcia, do uników schodzimy nisko. I cały czas jesteśmy w ruchu robiąc krok podstawowy, tzw. gingę.

Można też grać na instrumentach na berimbałach i pandeiro i pośpiewać.

- I to śpiewanie nie jest dla nas takie naturalne – uśmiecha się Ania. - Polacy wstydzą się śpiewać. Ale to doskonała opcja dla tych, którzy nie są aż tak sprawni. Capoeira jest wielowymiarowa i docenia zaangażowanie.

Muzyka, śpiew i gra w rodzie, czyli utworzonym przez zawodników kręgu buduje atmosferę i scala grupę.

- Dlatego jesteśmy naprawdę zżyci – opowiada Ania. - Dzieci i dorośli. U nas nie ma rywalizacji, jeden pomaga drugiemu. Wszyscy chcą się rozwijać, wszyscy są dla sobie życzliwi. W capoeirze ten lepszy jest odpowiedzialny za słabszego, musi uważać, żeby nie zrobić mu krzywdy.

Pod skrzydłami Ani trenuje już 70 zawodników, w tym 14 dorosłych. Są podzieleni na 4 grupy w zależności od wieku.

Igor ćwiczy capoeirę już od czterech lat

– Wciągnął mnie syn Wojtek, którego przyprowadzałem na treningi – ujawnia 61-letni pabianiczanin. - Pierwszy rok przesiedziałem na ławce, potem troszkę pomagałem maluchom w czasie treningów. Sam zacząłem kopać. Wtedy zagadała do mnie Ania, czy nie chciałbym trenować z dorosłymi. Byłem dość sceptycznie nastawiony do tego pomysłu, ale w końcu dałem się namówić.

Akrobatyka to nie jest mocna strona Igora.

- Mam wymówkę, czyli sześćdziesiątkę na karku – przyznaje pabianiczanin. - Dlatego odpuściłem sobie te elementy walki. Za to zaangażowałem się w grę na instrumentach. To rekompensuje mi niedoskonałości fizyczne. Ja nigdy, nawet w młodości, nie byłem aż taki sprawny.

Ale trenować nie przestanie.

- Jestem z zawodu aktorem, więc muszę mieć na scenie kondycję – opowiada. - Taki trening i wysiłek sprawia, że pary mi nie brakuje.

 

Kasia trenuje od niemal 2 lat

Katarzyna capoeirę zawsze miała w sercu. Gdy zobaczyła ogłoszenie, szybko podjęła decyzję.

- Nie jest łatwo, ale warto. Tutaj ćwiczy każdy mięsień – opowiada. - Akrobatyka trochę mnie przeraża, nie potrafię zrobić ani jednej figury. Moja gwiazda wygląda jak rozgwiazda, ale komu to przeszkadza. Jest tu tyle rzeczy do zrobienia, nie każdy musi być super wygimnastykowany. Capoeira to duża różnorodność, a każdy trening wyzwala tyle endorfin, że z niecierpliwością czeka się na kolejny.

Basia jest „weteranką” grupy, trenuje od 6 lat

- Zaczęło się od treningów syna – opowiada trzydziestolatka z Łodzi. - Czasem byłam w nie bardziej zaangażowana od niego. Dlatego Ania zaproponowała, żebym sama spróbowała, jak to jest.

Z zawodu pielęgniarka, bakcyla złapała od pierwszego treningu.

- Poczułam, że to jest mój sport – zapewnia. - I wiedziałam, że nawet jak synowi się znudzi, to ja zostanę.

Basia trenuje dla przyjemności, ale stawia też sobie wyzwania.

- Ćwiczę też pamięć, bo trzeba znać całe sekwencje ruchów i zgrać się z drugą osobą, przewidzieć jej ruch i go uniknąć – opowiada pabianiczanka.

Arek trenuje od półtora roku

- Zacząłem mieć problemy z kręgosłupem, więc postanowiłem się poruszać – opowiada. - Na siłowni mi się po prostu nudziło. O capoeirze dowiedziałem się przez internet.

Bez wahania przyszedł na trening.

- Na początku czułem się jak upośledzony ruchowo. Myślałem, że zrezygnuję po tygodniu, bo spowalniam grupę – dodaje z uśmiechem. - Ale grupa jest fantastyczna, wszyscy mi pomagali. Raz wychodzi mi lepiej, raz gorzej, ale nie poddaję się.

Monika trenuje od 3 lat. U Ani trenowała jej córka.

- Przyprowadzałam córkę, za namową Ani dołączyłam do dorosłych – wspomina. - Początki były drętwe, masakrycznie odstawałam od grupy, ale tutaj nie trzeba się tym przejmować, akceptujemy się takimi, jakimi jesteśmy. Jeden się rozwija szybciej, drugi wolniej, atmosfera i energia są za to nie do opisania.

Szymon trenuje z synem Nikodemem

- Zawoziłem go na treningi – wspomina. - Nie lubię siedzieć z boku, więc sam zacząłem ćwiczyć. Ostatecznie dołączyłem do treningów z dorosłymi.

Szymon ma już trzecią kordę.

- I naprawdę od jakiegoś półtora roku widzę postęp – opowiada. - Na początku było trudno. Musiałem się przełamać. Były kryzysy, zwłaszcza na początku, ale dałem radę.

15-letnia Kalina trenuje z dorosłymi

Licealistka była w grupie dzieci, które przyszły na pierwszy trening zorganizowany przez Anię.

- Miałam przerwę w treningach z powodu sporej ilości nauki i covidu – opowiada. - Ale wróciłam. Tęskniłam za tą energią, gdy wszyscy śpiewają, grają. To taka moja największa pasja.