– Ludzie bardzo się dziwią, gdy mówię, co robię w życiu – opowiada Damian Lipiński, który zawodowo zajmuje się tańcem. – Pytają, gdzie jeszcze pracuję, jak nie tańczę, bo nie wierzą, że to może być zawód.

27-latek od 4 lat zarabia, prowadząc zajęcia taneczne.

– Utrzymuję się tylko z tańca i to jest piękne – mówi z uśmiechem. – Miałem szczęście. Pracując tylko w Pabianicach, nie byłbym w stanie zarobić tańcem na życie.

Dwa razy w tygodniu prowadzi zajęcia w Gminnym Domu Kultury w Ksawerowie. Ma dwie grupy tancerzy: 6-10 lat i 13-20 lat.

W weekendy jeździ do Warszawy, gdzie jest instruktorem w Warszawskiej Akademii Musicalowej. Uczy hip-hopu. Tam prowadzi zajęcia warsztatowe dla prawie 30 grup. Uczestnicy zajęć mają od 5 do 53 lat.

 – To bardzo wdzięczna praca. Jestem dumny z tego, że rodzice ufają mi na tyle, by wysłać dziecko na moje zajęcia czy obóz sportowy – opowiada.

Damian długo nie wiedział, co chce robić w życiu. Jego pasją był taniec. Chodził na zajęcia grupy Ganesz. Przez 8 lat ćwiczył w Młodzieżowym Domu Kultury pod okiem Beaty Stasiak.

 – W liceum miałem problem. Wszyscy zastanawiali się, na jakie pójść studia, jaki wybrać zawód. Ja lubiłem tylko tańczyć i nie miałem pojęcia, co dalej ze sobą zrobić – wspomina. – Chciałem zostać aktorem, ale wiedziałem, że nie mam szans i się poddałem.

Przełomem w jego zawodowej karierze był pierwszy solowy występ na konkursie w Bełchatowie. Zajął tam III miejsce.

 – Po występie podeszła do mnie Beata. Była wzruszona. Powiedziała mi wtedy, że jest ze mnie dumna i ma nadzieję, że kiedyś zrobię coś więcej – wspomina. – To był bardzo ważny moment w moim życiu. Dodał mi wiary w siebie.

 Rodzice Damiana na początku nie byli zachwyceni jego pomysłem na życie.

 – Myśleli, że to kolejny głupi pomysł – opowiada. – Gdy zacząłem odnosić pierwsze sukcesy, mama bardzo mi kibicowała, ale tacie, delikatnie mówiąc, nie bardzo podobało się, że tańczę. Wydawało mu się to niemęskie. Wstydził się opowiadać kolegom, czym zajmuje się jego syn. Chciał, żebym został policjantem.

Z czasem zrozumiał, że Damian musi tańczyć.

– Gdy dostałem się na warsztaty z Michałem Pirógiem, tata przyszedł do mnie, dał mi pieniądze i powiedział, żebym kupił sobie dobre buty do tańca – wspomina. – Wydaje mi się, że wtedy to zaakceptował.

Damian twierdzi, że może robić to, co kocha dzięki osobom, które spotkał na swojej drodze.

– Szczególnie dziękuję Beacie Stasiak. To ona mnie ukształtowała – mówi. – Miałem szczęście, bo spotkałem w życiu odpowiednich ludzi.

To właśnie dzięki Beacie trafił do Warszawskiej Akademii Musicalowej.

 – Szukali instruktora na zimowe warsztaty – opowiada. – Zadzwonili do Beaty. Ona nie mogła, ale poleciła mnie.

Na warsztatach poznał wokalistkę z Akademii, która namówiła właściciela szkoły, by zatrudnił Damiana.

 – Spodobało jej się, jak prowadzę zajęcia z dzieciakami, co im przekazuję – mówi.

 

Życie na walizkach

22-letni Maciej Ramisz od roku koncertuje i nagrywa z zespołem Happysad. Razem zagrali już blisko 60 koncertów. Lider zespołu, Kuba Kawalec zaprosił go do współpracy po tym, gdy pabianiczanin wygrał konkurs na najlepszy cover.

 – Miałem niesamowite szczęście. Postanowiłem spróbować, chociaż nie byłem fanem tego zespołu – opowiada.

Maciek stworzył własną aranżację piosenki „Kostuchna”. Nagrodą w konkursie było spotkanie z muzykami i wspólne zagranie utworu.

– Dwa dni przed koncertem spalił mi się dysk w komputerze i straciłem nagranie, które miałem ze sobą zabrać – opowiada. –Musiałem zacząć komponować od nowa. Czasu było mało, ale się udało.

Po wspólnym występie Kuba zadzwonił do Maćka i zaproponował mu wyjazd na obóz kompozycyjny z zespołem.

– Miałem niebywałe szczęście, że przytrafiło mi się coś takiego. Mam 22 lata i trafiłem do zespołu, który jest rozpoznawalny. Mogę się realizować i jeszcze zarabiam na tym pieniądze – mówi.

Pomysły Maćka spodobały się i zespół zaprosił go do współpracy przy ostatniej płycie. Od roku koncertuje z Happysadem. Gra na klawiszach.

 – Życie artysty to życie na walizkach – mówi. – Trzeba nauczyć się bardzo szybkiej aklimatyzacji. Hotel traktuje się jak dom. Ale ja nie narzekam. Czekałem na to.

Maciek od dawna wiedział, że chce zawodowo tworzyć muzykę.

– Nie mam żadnego planu awaryjnego. Może to głupie, ale nie wyobrażam sobie, żebym mógł robić cokolwiek innego – mówi.

Po liceum zaczął studia. Na kierunku praca socjalna wytrzymał jeden dzień.

– Poszedłem na taki kierunek, na jaki się dostałem, ale stwierdziłem, że to bez sensu i odpuściłem sobie ten rok – opowiada.

W tym czasie zajął się tworzeniem muzyki. Rok później zaczął uczyć się zaocznie realizacji dźwięku. Na zajęcia jeździł do Warszawy.

– Niestety, więcej nauczyłem się wcześniej, na własnych doświadczeniach z zespołem, niż w czasie studiów – mówi.

 Przerwał naukę.

Maciek jest absolwentem szkoły muzycznej w klasie akordeonu. Grał z zespołem Substytut, a potem przez dwa lata z Young Studium Club. Z tym ostatnim wystąpił na Orange Warsaw Festival. Teraz przez najbliższe kilka lat wiąże przyszłość z Happysadem.

– W wolnym czasie robię też swoje własne kompozycje. Chciałbym w przyszłości skupić się na działalności solowej – zdradza.

Mimo że Maciek koncertuje ze znanym zespołem, stara się zachować pokorę.

 – Miałem niezwykłe szczęście. Wiele utalentowanych osób nie dostaje takiej szansy. Wiem, że kiedyś ta dobra passa się skończy i pewnie nadejdzie taki dzień, że zostanę bez pieniędzy, ale to ryzyko zawodowe – mówi.

 

Gwoździe w fortepianie

Marta Śniady (29 lat) jest jednym z najbardziej cenionych

kompozytorów w Łódzkiem. Tworzy muzykę współczesną. Zamiast na melodii, skupia się na przechodzeniu od szumu do czystego dźwięku.

– Często używam bardzo mocnych dźwięków, które są nieprzyjemne dla słuchacza, szorstkie i brudne, ale tym samym budzą emocje, wyzwalają jakąś energię – tłumaczy.

Miała 7 lat, gdy zaczęła naukę w szkole muzycznej. Grała na fortepianie. Ukończyła szkołę I i II stopnia.

– Nigdy nie byłam wybitnie zdolna – wspomina. – Nie miałam słuchu absolutnego, musiałam ćwiczyć tyle samo, co inni uczniowie.

Nigdy też nie brała udziału w konkursach muzycznych. Zjadała ją trema. Gdy była dzieckiem, pociągały ją eksperymenty muzyczne.

– Trafiłam na nauczycielkę, która mi na to pozwalała. Szarpałam za struny fortepianu, wrzucałam do środka metalowe spinacze i gwoździe, aby uzyskać ciekawe brzmienia – wspomina.

Marta wygrała XI Ogólnopolski Konkurs Kompozytorski im. T. Ochlewskiego w Krakowie. Jej utwory grały m.in.: zespół ElettroVoce, Orkiestra Muzyki Nowej i Kwartludium. Kompozycja „aer” była przedstawiona na jednym z najważniejszych festiwali muzyki współczesnej – Warszawskiej Jesieni.

Marta studiowała na Akademii Muzycznej w Łodzi. Trafiła na zajęcia z kompozycji Bronisława Kazimierza Przybylskiego.

– Niektórzy uważają, że kompozycji nie da się nauczyć.

Przecież nie można komuś narzucać stylu – tłumaczy Marta. –

Dlatego to trudna praca.

W jaki sposób powstaje kompozycja?

– Najpierw szukam inspiracji. Kiedy idę ulicą i słyszę coś

ciekawego, nagrywam to. To przeważnie mechaniczne zgrzyty czy

szumy – mówi. – Później w domu analizuję dźwięk, wyodrębniam tony

składowe, które przekładam na brzmienia instrumentu.

 Sam proces tworzenia utworu trwa kilka miesięcy. Kiedy już

zrodzi się pomysł, Śniady zapisuje utwór w postaci partytury.

– Słyszę w głowie, jak brzmi to, co notuję – tłumaczy.

Marta musi doskonale znać budowę instrumentów. Wie, jaki dźwięk uzyska pocierając smyczkiem wiolonczelę pod danym kątem, czy zmieniając nacisk smyczka.

 – Kiedy komponuję na jakiś instrument, którego nie znam, zawsze siadam z muzykiem i proszę, żeby pokazał mi różne brzmienia. Później zostaję sama z instrumentem i eksperymentuję, jak uzyskać ciekawe dźwięki – opowiada.

Sam proces tworzenia utworu trwa kilka miesięcy. Kiedy już zrodzi się pomysł, Śniady zapisuje utwór w postaci partytury.

Pabianiczanka zajmuje się kompozycją już 10 lat.

Twierdzi, że w Polsce nie jest w stanie nauczyć się więcej. Dlatego planuje wyjechać za granicę.

– Chcę się dalej uczyć w tym kierunku. Nie można osiadać na

laurach – tłumaczy.

Marzeniem Marty jest usłyszenie swojego utworu na dużym zagranicznym festiwalu. I żeby móc się utrzymać wyłącznie z zamówień.

– W Polsce niestety jest to niemożliwe. Znam kompozytorów,

którzy są dobrzy w tym, co robią, a pracują w sklepie. Komponują

po nocach – mówi.