Miarka się przebrała! Przed kilkoma dniami strażnicy nie zajęli się pilną sprawą, jaką mieszkaniec Pabianic zgłosił w dyżurce.

Zaczęło się od dzikiego wysypiska śmieci. Na pola w pobliżu Hermanowa ktoś zrzucił stertę desek i eternitu ze spalonej szopy. Na wierzchu leżała nadpalona gałąź czereśni ze świeżymi liśćmi. Pan Jan ma w pobliżu działkę.

- Potwornie śmierdziało spalenizną - denerwuje się. - Nie można było wysiedzieć.

W stercie zgliszczy są resztki nadpalonej tapicerki auta, potłuczone szyby, roztrzaskany talerzyk i porcelanowa filiżanka. Sprawcą zapaskudzenia pola powinni się zająć strażnicy miejscy. To ich obowiązek. Za to im płacimy.

- Byłem w Straży Miejskiej w piątek 16 lipca po godzinie 9.00 - mówi pan Jan. - Panowie pojechali ze mną zobaczyć śmieci. Powiedzieli, że dzwonili do straży pożarnej i usłyszeli, że nic się w okolicy nie paliło. Rozłożyli ręce i odjechali.

- Nic nie wiem o tym, by do nas dzwonili w tej sprawie - sprawdził dyżurny Państwowej Straży Pożarnej.

Gdyby dzwonili, dowiedzieliby się, że pożar szopy przy ul. Przybosia (tuż za Strzelnicą) strażacy gasili 9 lipca o godzinie 4.45.

- Spłonęła drewniana szopa kryta eternitem - poinformował nas dyżurny strażak.

Na pogorzelisku nie ma już nadpalonych desek. Zostały tylko resztki popiołu.

- Przyjechało auto i pięciu panów. Załadowali to wszystko i wywieźli - mówi sąsiadka pogorzelca z ulicy Przybosia. - Ze dwa razy obracali, bo na raz nie mogli się zabrać.

W trawie jeszcze leżą kawałki porcelany - tej samej, którą pan Jan znalazł na hermanowskich polach. Rosnąca czereśnia ma nadpalone liście. Gałąź jest ułamana. To ona leży na dzikim wysypisku w polu.

- Byłem w poniedziałek u strażników. Nie było tego, który ze mną gadał w piątek, więc kazali mi przyjść w środę - mówi pan Jan. - Oni nic jeszcze nie zrobili w tej sprawie, a ja już nawet wiem, gdzie ten człowiek mieszka. Przecież wiadomo, że trzeci raz już nie będę do strażników chodził. Za kilka dni dowody zostaną zniszczone i nigdy już nie znajdą tego człowieka.

Wszystko wskazuje na to, że właścicielem spalonej szopy i śmieci wyrzuconych na polach jest ta sama osoba. Gdyby strażnicy miejscy udowodnili jej winę, sprawca zapłaciłby grzywnę - nawet 500 zł. Ale z powodu lenistwa strażników jest bezkarny.

- Źle oceniam pracę strażników miejskich - mówi Zbigniew Grabarz, radny miejski. - Nawet bardzo źle. Sądzę, że to wina komendanta. On nie radzi sobie, dlatego podwładni robią, co chcą.


***
Jedno pytanie do...
ADAMA WIELECHOWICZA, komendanta Straży Miejskiej

Dlaczego nic nie zrobiliście w sprawie dzikiego wysypiska?

- Wiemy wszystko. Kartka dla prowadzącego tę sprawę już wisi na tablicy oficera dyżurnego. Nie ma co się obywatel denerwować. Temat znamy i zrobimy, co trzeba. My musimy działać powoli, zgodnie z prawem. Sprawa będzie wyjaśniona.


***
Moim zdaniem:

Jeśli dziennikarz potrafi w godzinę wykryć sprawcę zanieczyszczeń, to tym bardziej strażnikowi miejskiemu nie powinno to sprawiać trudności. Ale sprawia. Najwyższy czas przewietrzyć dyżurkę Straży Miejskiej. Bo nie stać nas na utrzymywanie darmozjadów.


***
Czy strażnicy miejscy dobrze wykonują swoje obowiązki?

- prosimy Czytelników, by zabrali głos w tej sprawie. Czekamy przy telefonie redakcji Życia Pabianic (22-70-400) codziennie od godz. 9.30 do 16.00. Można też przesyłać opinię Internetem: redakcja@zyciepabianic.com.pl