ad

Czy pabianiczanin powtórzy sukces debiutu „Kości, które nosisz w kieszeni”? O kulisach powstawania książki rozmawialiśmy z autorem, poetą i prozaikiem, laureatem nagrody Paszport „Polityki” 2021

Pierwsze koty za płoty? Czy kolejna powieść to większy stres?

- Każda książka to ryzyko. Nie wiadomo, jak zareagują czytelnicy, czy im się spodoba, a może nie?

Niektórzy zdążyli już ją przeczytać. Jakie są reakcje?

- Tak, mam sygnały od czytelników i są też pierwsze recenzje. Wszystkie pozytywne, co pozwala mi optymistycznie nastawiać się na to, co nastąpi za chwilę. Książka jest dłuższa od poprzedniej, zadebiutowała w księgarniach dwa tygodnie temu, więc trzeba dać czytelnikom czas na przeczytanie. Ja jestem też gotowy na negatywne opinie. To normalna sprawa, nie każdemu będzie pasował mój styl. Komuś przypadnie do gustu lub nie. Bardziej przejmuję się opiniami krytyków, biorę je do serca. Zawsze przemyślę, a może mieli rację?  Ale przede wszystkim piszę dla ludzi. Nie jestem bardzo popularnym twórcą w Polsce, ale to jest twórczość dla każdego.

Jak długo pisałeś powieść?

- Pół roku. Zawsze najtrudniej jest zacząć, ale jak jest już pomysł, bohaterowie, to szybko idzie. Ja piszę od początku do końca. Nie skupiam się na rozdziałach w środku… jak mam pomysł, to robię po prostu szybką notatkę. Po skończeniu wracam jednak do pewnych wątków, zmieniam je, poprawiam i tak można bez końca.

Wydawca też ma zawsze uwagi i pomysły na zmiany, często cenne. Podpowiada, co zrobić, żeby książka była lepsza, bogatsza w wątki, dobrze się czytała.

- Zacząłem rok temu, w październiku. To był moment, gdy pierwsza powieść była już w druku, a ja odpocząłem. Wziąłem wtedy na warsztaty nowe tematy i pomysły… Ostatecznie pozostałem jednak w klimacie pierwszej powieści. Obie są podobne w wielu kwestiach, ale troszkę inaczej opracowane, bohaterowie i miejsca są inne. Akcja już nie dzieje się w Pabianicach.


Zachowawczo…

- Może (uśmiech). Pierwsza powieść się spodobała, więc pomyślałem, czemu nie… jakoś jeszcze te tematy mnie ciągnęły, chciałem więc pójść w nie dalej. W drugiej powieści pojawia się też wątek cmentarza i duchów, oba się przeplatają. Głównym bohaterem jest Marcel, 15-latek, mieszkaniec we wsi Sromudka. Akcja nabiera tempa, gdy w tragicznym wypadku samochodowym na autostradzie ginie jego matka, dosłownie przecięta na pół. Od tego momentu w rodzinie Marcela zaczynają się dziać niesamowite wydarzenia. Pojawiają się duchy, zza grobu wraca dziadek, który urządza się w domu. Pije niestety za dużo bimbru, o co pretensje ma do niego babcia. Marcel z kolei zaprzyjaźnia się z kolegą ze szkolnej ławki, który doświadcza prześladowań w klasie. Niestety, jego rodzina razem z chłopcem giną w tragicznym wypadku, w wybuchu gazu w mieszkaniu. Przyjaźń chłopców jednak nie zostaje zerwana. Kolega z klasy powraca jako duch. Marcel poszukuje też informacji o swojej ciotecznej babci. Nikt nie chce mu o niej opowiedzieć. Kobieta – Leokadia B. jest pochowana na cmentarzu z jego pradziadkami. Tak przyglądamy się losom chłopca przez rok, od września do września, z następującymi po sobie porami roku.


Poruszyłeś poważne tematy, jest też sporo wątków…

- Tak. Te magiczne mieszają się ze społecznymi i socjologicznymi, ale również są momenty zabawne, można się uśmiechnąć. W powieści nawiązałem też do polskich lektur, do klasyki literatury, na przykład do Mickiewicza, Słowackiego, można się pobawić w ich odszukiwanie.


W czyje pierwsze ręce trafiła skończona powieść?

- Wydawcy, ale w trakcie pisania też podrzucałem rozdziały bliskim, konsultując różne pomysły. Prosiłem o opinie, czy wszystko się zgadza, jest logiczne, czy się podoba, mogłem też coś pominąć. Pojawił się w powieści na przykład opis żniw. Coś pamiętałem z dzieciństwa, jak to wyglądało, ale wolałem podpytać, żeby niczego nie przekłamać. Niektórzy lubią skupiać się na detalach.

Po premierze czas na spotkanie z czytelnikami.

- Tak i mam ich już wiele za sobą, sześć od pojawienia się drugiej książki w księgarniach. Trzy razy byłem w Warszawie, dwa razy w Łodzi, raz w Lublinie, przede mną Wrocław i Poznań. To wyczerpujące doświadczenia, ale przyjemne. Na spotkania autorskie jestem głównie zapraszany do dużych miast, a szkoda. Literatura piękna szybciej tam trafia. Lubię te spotkania i konfrontacje z czytelnikiem. Na tych dotyczących pierwszej powieści spotykałem się w większości z osobami, które były już po lekturze, mogliśmy wejść w detale. Teraz rozmowy są bardziej ogólne. Czytelnicy dopiero kupują książki…

Masz już pomysł na kolejną powieść?

- Jest kilka, ale nie zdradzę. Pomysły czerpię z życia, z obserwacji, z książek. Dużo czytam, czasem kilka pozycji na raz. Zdarza się, że żadna mnie nie wciągnie i je odkładam, albo czytam przez trzy tygodnie. Bywa, że kończę książkę w jeden dzień.

A Twoje ulubione książki?

- Mam swoje ulubione pozycje. Chętnie wracam do „Balladyny” Juliusza Słowackiego i książki „Kamień na kamieniu” Wiesława Myśliwskiego.

Którą ze swoich powieści lubisz bardziej?

- Pierwsza jest poważniejsza, bardziej chwyta za serce. Druga, moim zdaniem, jest pod pewnymi względami lepsza, starannie napisana, z większą dbałością o szczegóły. Jest w niej więcej opisów świata, więcej realistycznych momentów, szczegółów obyczajowych. Są opisy pór roku, szerzej rozbudowane są postacie bohaterów. Jest też w niej więcej radości i szczęścia. I może przy jej pisaniu trochę lepiej się bawiłem.

 

Ile Łukasza jest w Marcelu?

- Rzeczywiście, czytelnicy bardzo często utożsamiają postać z autorem. Przyczyną jest tutaj narrator, u mnie zawsze jeden. Gdyby było dwóch czy trzech, każdy z nich mógłby „podglądać”, czy ten pierwszy się nie myli, niczego nie kręci… ten drugi narrator mógłby coś inaczej opowiedzieć. A jak jest jeden, to trzeba mu zaufać, uwierzyć. Pojawia się pokusa, żeby utożsamiać wprost jego poglądy z poglądami autora. Ale przyznam, że w jakiś sposób te poglądy rzeczywiście są podobne do moich, bywa jednak, że przesadzam. Czasami moi bohaterowi mają odmienne, wyjaskrawione spojrzenie na świat.