Wyścigi psich zaprzęgów wciąż najbardziej kojarzą się ze śniegiem i psami ciągnącymi sanie. Nic bardziej mylnego.
- Kategorii tych zawodów jest współcześnie bardzo dużo – mówi mistrz i wicemistrz świata. - Startujemy w sprintach, których dystans to 6-7 kilometrów. Mój zaprzęg to 2 psy, lina z amortyzatorem i hulajnoga na dużych kołach.
W listopadowej rywalizacji w czeskich Abertamach zawodnicy ścigali się na trasach położonych 900 m n.p.m. Do trzydniowej walki o medal stanęło około 150 zawodników, m. in. z Francji, Niemiec, Węgier, Słowenii. Ekipa biało-czerwonych miała również całkiem sporą reprezentację. Na sześć startów cztery wywalczyły podium. Jacek Robak, Freja i Gaja, jako drużyna łódzkiego klubu Alaska, zdobyli mistrzostwo świata w kategorii scooter 2 dogs NB 2. Sukces cieszy tym bardziej, że debiutowali w zawodach tej rangi.
- Warunki były ekstremalne - błoto, śnieg, deszcz i ciężkie podjazdy – wspomina Jacek. - Mimo to Gaja i Freja bawiły się znakomicie. Za solidnie wykonany plan dostały od nas w nagrodę po gryzaku z kopyta jelenia, a od jednej z zaprzyjaźnionych firm, szelki zaprzęgowe w barwach narodowych.
Miesiąc później nasza ekipa wystartowała w trzydniowych mistrzostwach świata w niemieckiej miejscowości Mühlberg, skąd wróciła z kolejnym, srebrnym medalem. Pogoda i tam była „pod psem”. Mimo to grenlandki i ich przewodnik potwierdzili znakomitą formę.
Mistrzynie na czterech łapach
Freja i Gaja to dwuletnie siostry. W domu Jacka i Katarzyny są od szczenięcia. Ich mama została sprowadzona z Norwegii. Jej pierwszy miot był wówczas jedynym miotem tej rasy w Polsce.
- Zapowiedziałem znajomej, że jeśli będzie planowała szczenięta, biorę dwie suczki. Czekałem na to dwa lata – wspomina Jacek. - Kupowałem je z myślą o spełnieniu marzenia startów w mistrzostwach świata. Jak widać, ziściło się – mówi z dumą medalista.
Gaja i Freja, jak na psy grenlandzkie przystało, mają silne charaktery i potrzebują konsekwentnego, ludzkiego przywódcy.
- Kiedy nie trenują, trzymają się ich głupoty i rozrabiają. Jeśli mają zajęcie i wyładują swoją energię, są aniołkami. Znajdują sobie kąt i zachowują się, jakby ich w domu nie było. Kochają biegać. Gdy tylko usłyszą stuknięcie karabińczyka od smyczy, urządzają głośny „koncert” - opowiada Jacek.
Psy pracujące w zaprzęgach zużywają więcej energii niż przeciętny pies. Pokarm musi być bardzo dobrej jakości, z większą zawartością białka i tłuszczów. Porcje nie mogą być za duże, ale treściwe, żeby nie obciążać układu pokarmowego. Jedzenie dostają dwa razy dziennie.
Żeby szlifować formę, Jacek trenuje z Gają i Freją codziennie, od października do końca marca. Ich plan treningowy podzielony jest na trzy części – siłę, wytrzymałość i szybkość.
- Siłę trenujemy z dużym obciążeniem, ale na krótkich dystansach, do 1,5 kilometra. Psy przypinane są wtedy do trójkołowego wózka. Razem ze mną waży około 100 kilogramów. Wytrzymałość ćwiczymy z użyciem hulajnogi na dystansie 5-6 kilometrów. Przy podkręcaniu prędkości przesiadam się na rower – wyjaśnia mistrz.
Podczas treningów Gai i Frei trzeba zostawić lekki niedosyt w bieganiu. Dzięki temu są nakręcone na kolejne starty. Średnia prędkość, z jaką potrafią pędzić, to ponad 30 km/h.
W „sterowaniu” zaprzęgiem przewodnikowi pomagają komendy. Jacek wydaje je w tradycyjnym języku Czukczów, najstarszej grupy etnicznej zamieszkującej Syberię. Komendy to: haik – naprzód, whoa (whuuu) – stój, gee – w prawo, haw – w lewo.
Przestrzeń to wolność
Pierwszego psa północy Robakowie kupili w 2003 roku. Był to husky syberyjski. Dali mu na imię Kinguś. Zaprzęgi nie były im wówczas w głowie. Ta rasa bardzo spodobała się żonie Jacka, Kasi. Poza tym, idealnie pasowała do ich aktywnego trybu życia. Posiadanie husky’ego zweryfikowało jednak wyobrażenie opiekunów.
- Kinguś nie miał absolutnie instynktu stróżowania. To raczej my jego musieliśmy pilnować. Mieszkaliśmy wtedy u rodziców. Były tam inne zwierzęta, koty, króliki, gołębie… Kingowi włączył się instynkt łowiecki. Był bardzo ruchliwy. Szukaliśmy więc sposobu, by tę jego energię jakoś rozładować – wspomina sportowiec.
Praca w zaprzęgu okazała się strzałem w dziesiątkę. Początkowo były to przebieżki na rowerze po okolicznych lasach. Jeśli zimą sypnęło śniegiem, Jacek zamieniał jednoślad na narty. Pies czuł się jak w raju.
- Wybieganie się na podwórku, bez względu na to, czy ma ono 100 metrów czy hektar, nie sprawi psu północy takiej frajdy jak na otwartym terenie. On czuje się tam jak w „więzieniu”. Będzie robił wszystko, by się z niego wydostać. Przestrzeń go „woła”. Ta cecha właśnie jest wykorzystywana w zaprzęgu – wyjaśnia maszer.
Gdy Jacek zaczynał przygodę z zaprzęgami, klub Alaska jeszcze nie istniał. Prężnie działał wtedy Klub Przyjaciół Wilków i Psów Północy Wataha. Ich treningi odbywały się w Tuszynie, na parkingu za barem „Poziomka”.
- Do klubu nie należałem, ale jeździłem tam systematycznie i podpatrywałem, jak pracują z czworonogami. Sporo nauczyłem się od nich - wspomina.
Niedługo potem do Kinga dołączyła suczka Candy. Od tamtej pory u Robaków mieszkało łącznie 11 huskych.
Nie tylko po śniegu
Psie zaprzęgi w przeszłości wykorzystywane były głównie do transportu ludzi i towarów na trudnych trasach Syberii, Alaski, Arktyki i Antarktyki. Pierwsze wyścigi zorganizowano ponad 100 lat temu na Alasce, w mieście Nome. Związana z nim jest historia Wielkiego Wyścigu Miłosierdzia, który uratował życie wielu mieszkańców. Gdy wybuchła epidemia błonicy, tylko psie zaprzęgi mogły dotrzeć do terenów odciętych od świata przez mrozy i śniegi, dostarczając niezbędną surowicę.
W drugiej połowie XX wieku wyścigi zdobyły popularność w krajach skandynawskich. Do Polski dyscyplina ta dotarła dopiero kilkadziesiąt lat później. Pierwsze zawody odbyły się w 1991 roku w Szczypiornie.
Wyścigi organizowane są u nas 3-4 razy w roku na kółkach i góra 2 razy w roku na śniegu. Są to, podobnie jak w całej Europie, rywalizacje sprinterskie, na dystansie do 7 km. Na dłuższe nie ma u nas warunków. Nie jest to naturalny rodzaj pracy dla psów Północy, przystosowanych do bardzo długich dystansów i do średniego tempa, około 15 km/h, w którym mogą przebiec 70-80 kilometrów bez przerwy.
Dystanse w największych, światowych wyścigach, to 1.000 mil (ponad 1.600 km). Rywalizacja zaprzęgów trwa około dwa tygodnie. Psy sześć godzin idą, cztery śpią i tak na zmianę.
Gdy panują warunki bezśnieżne (sezon dryland, czyli suchy ląd), czyli wczesną wiosną lub jesienią, używane są rowery górskie, hulajnogi, wózki 3- lub 4-kołowe. Można też biegać z psem. Jeśli zawody odbywają się zimą (sezon on-snow), stosuje się duże sanie wyposażone w kotwicę, bronę śnieżną i hamulec.
W zaprzęgu najlepiej odnajdują się psy przede wszystkim wytrzymałe, silne, odporne na niskie temperatury i oczywiście lubiące duuuużo biegania.
- Rasami uznanymi za zaprzęgowe są: syberian husky, alaskan malamute, psy grenlandzkie, kanadyjskie psy eskimoskie oraz samojedy – wymienia psi przewodnik. - Samojedów jest u nas coraz więcej. Niestety, ubolewam nad tym, że mało kto wykorzystuje ich potencjał, stały się tylko domowymi maskotkami.
Maszer też nie ma lekko
Człowiek w zaprzęgu też musi się solidnie napracować. Na nim spoczywa odpowiedzialność powożenia oraz dbania o bezpieczeństwo i komfort psów.
- W małych zaprzęgach, w których ja startuję, psom trzeba intensywnie pomagać, odciążać je. Na trasach są strome podjazdy, koleiny i dużo błota. Dużo pracy trzeba włożyć, by to pokonać. Do mety dojeżdżam często bardziej zmęczony niż moje czworonogi - tłumaczy Jacek.
Gdy psy mają okres roztrenowania, czyli od czerwca do sierpnia (czasem już od połowy maja), odpoczywają. Jacek nie pracuje z nimi, gdy temperatura powietrza przekracza plus 15 stopni Celsjusza. Do treningów wracają w połowie września. Czy maszer, czyli przewodnik zaprzęgu, też ma „wolne”?
- Ten czas poświęcam na poprawienie techniki jazdy na hulajnodze – odpowiada.
Sport w życiu Jacka Robaka był zawsze obecny. Od wielu lat gra w tenisa stołowego. Jest zawodnikiem klubu Włókniarz Pabianice. Powożenie zaprzęgiem i wszystko, co z tym związane, to nie tylko jego pasja. To też sposób na życie. Czas między sezonami treningowymi wykorzystuje na długie spacery z psią ferajną.
- Szwendactwo mam we krwi i nie muszę prosić nikogo, żeby poszedł ze mną na długi spacer. Chociaż psy na pewno nigdy by mi nie odmówiły – żartuje Jacek. - Żona oczywiście świetnie odnajduje się w roli towarzyszki, ale głównie wiosną i latem. Uwielbia chodzić z kijami. Trochę tych kilometrów razem z psami trzaskamy.
Katarzyna i Jacek pabianiczanom znani są ze sklepu zoologiczno-wędkarskiego „Robaczek”, mieszczącego się od 20 lat przy ul. Narcyza Gryzla (róg 20 Stycznia). Nie tylko w pracy zawodowej tworzą zgrany team.
- Kasia jest świetną organizatorką. Gdy jedziemy na wyścigi, ona ogarnia wszystko logistycznie. Ma wszystko poukładane jak w zegareczku – chwali mąż.
Oprócz grenlandzkiego duetu w domu mają jeszcze cztery husky - 5-letnią Florę i jej 11-miesięczne dzieci: Grację, Tenorka i Teosia. One również będą szkolone do wyścigów, ale do średniodystansowych, czyli 30-40-kilometrowych. Muszą skończyć rok. Jacek powolutku zaczyna pracować z nimi nad komendami.
Co jest najważniejsze przy „układaniu” czworonoga?
- Ważne, żeby właściciel umiał się z nim komunikować, postawił jasne zasady i był w tym konsekwentny. Trzeba pamiętać, że psa nie da się uczłowieczyć, a instynktów wymazać – stwiersza stanowczo trener. - Próby zrobienia z psa swojego „dziecka” nie są dobre ani dla czworonoga, ani dla właściciela. Pies musi wiedzieć, kto jest przewodnikiem stada i jaka jest jego rola. Ponadto z psami trzeba się ruszać. Jeżeli czworonogi mają zajęcie, rozwiązuje się dużo ich problemów behawioralnych. To nie są maskotki, mają swoje potrzeby .
Komentarze do artykułu: Drużyna na medal
Ten artykuł ma wyłączoną opcję komentarzy