Małgorzata Kiedrzyńska często zmienia skórę. Bywa królewną, kurą, żabą, kotem, klownem, świętym Mikołajem. Jej wcielenia znają dzieciaki z północnej części Polski. A wszystko dzięki objazdowemu teatrowi lalek Vaśka z Torunia. Pabianiczanka jest tam aktorką. Wraz z kolegami od kilku lat przemierzają okolice Torunia (czyli województwo kujawsko-pomorskie), a także trasy od Gdańska i Chojnic po Płock, Włocławek, Brodnicę i Poznań. Występują na deskach teatrów, w przedszkolach, szkołach, domach kultury.

- Hołdujemy zasadzie: Gdzie parawan stanie, tam nasze mieszkanie - mówi Małgosia.


W trupie raźniej

Teatralna trupa to pięć osób. Aktorzy przenoszą na scenę popularne bajki i własne scenariusze (najczęściej pisze je aktorka - Magda Wirfel). Współpracują z twórcami teatralnymi: reżyserami i scenografami, muzykami. Lalki szyją dla nich plastycy z teatrów.

- Ale wiele rzeczy robimy sami: kostiumy, charakteryzację, dekoracje. Elementy wystroju sceny muszą być lekkie, by łatwo było je demontować i przenosić - mówi Małgosia.

Aktorzy Vaśki są zaprzeczeniem bezrobocia. Grywają nawet trzy spektakle dziennie. W trasę wyruszają bladym świtem. Do Torunia wracają zwykle około 15.00. Próby, na których szlifują nowe spektakle, trwają od 18.00 do 21.00.

- Na szczęście mamy wyrozumiałych małżonków - dodaje Małgosia.

Specjalnością Kiedrzyńskiej są role księżniczek i gra głosem. Głos potrafi zmieniać nie do poznania.

- Teraz gramy "Kota w butach". Mówię w nim pięcioma głosami. Każdemu nadaję zupełnie inną barwę - opowiada aktorka.


Niech żałują

Granie na scenie było wielkim marzeniem Małgorzaty. Postanowiła je zrealizować po maturze.

- Złożyłam papiery do łódzkiej "filmówki". Jeździłam na konsultacje, solidnie przygotowałam się do egzaminów - wspomina.

Niestety, drogę na scenę zamknęła jej rozmowa z logopedą. Nie dostała się na wymarzone studia.

- Teraz, kiedy i tak pracuję w tym zawodzie, mogę powiedzieć: Niech żałują, że mnie nie chcieli - śmieje się Gosia.

Do Torunia pojechała za mężem. Dariusz Kiedrzyński jest oficerem wojska polskiego. Ukończył szkołę oficerską w Zegrzu pod Warszawą i dostał przydział do jednostki w mieście Kopernika.

- Tutaj dokończyłam rozpoczęte w Poznaniu studia pedagogiczne - wspomina pabianiczanka. - Ale w zawodzie nie przepracowałam ani godziny.

Nie została pedagogiem, bo dowiedziała się o przesłuchaniach w teatrze. Stawką była główna rola w przedstawieniu. Założyciel, dyrektor i reżyser Vaśki - Wiesław Kusa, szukał osoby obdarzonej talentem. No i nie wymagał dyplomu szkoły teatralnej.

- Poszłam, wygrałam i pracuję tam już cztery lata - opowiada Małgorzata.


Ratunku! Chcą zabić mamę

- Ktoś mi kiedyś powiedział, że aktorstwo to ciężki kawałek chleba. Odparłam, że gada bzdury, ale teraz wiem, że miał rację - przyznaje Małgosia.

Szczególnie trudne zadanie ma aktor-lalkarz. Sam musi umieć zagrać nawet "zsiadłe mleko", ale najważniejsze to dać duszę lalce, tchnąć w nią życie. Musi to zrobić tak sugestywnie, żeby widz zapomniał o jego istnieniu.

Czasami bycie "niewidzialnym" jest bardzo trudne.

- Zdarzają się wpadki: coś upadnie, pomylę tekst, zaśpiewam inną zwrotkę piosenki niż powinnam, ale wtedy staram się, aby widz nie wpadł na to, że coś było nie tak - mówi pabianiczanka.

Bywa, że atmosfera spektaklu wywoła nieoczekiwane reakcje na widowni.

- Grałam tytułową rolę w Królewnie Śnieżce - opowiada Małgosia.

- W jednej ze scen leśniczy mierzy z flinty do królewny, chcąc ją zabić. Na widowni było cicho jak makiem zasiał. Nagle ciszę przerwał krzyk: "Ratunku! Leśniczy chce zabić moją mamę!".

Takiego rabanu narobił 5-letni synek Małgosi - Kacper. Aby sprawdzić, że mamie nic nie grozi, musiał szybko pobiec za kulisy.


Małgosia-zawodowiec

Najbliższe plany Małgorzaty to zdanie egzaminu eksternistycznego w szkole aktorskiej.

- Jest tak samo ważny jak skończenie szkoły teatralnej - dodaje.

Umiejętności i talent adepta musi jednak polecić dyrektor teatru, reżyser.

- Z tym nie będzie problemu - uśmiecha się Gosia. - Zdam ten egzamin, mimo że nikt do tej pory nie zarzucił mi amatorstwa.