Obie wystartowały już kolejny raz w 48-godzinnym biegu UltraPark Weekend organizowanym w Pabianicach

To był niewiarygodny wysiłek, który spotęgowała fatalna pogoda – ulewny deszcz dający się we znaki biegaczom przez wiele godzin, chłód – odczuwalna temperatura spadała w nocy poniżej zera i dokuczliwy wiatr. Takie warunki pokonały wielu doświadczonych zawodników. Start sprzed tygodnia był czwartym 48-godzinnym biegiem, w którym wzięła udział Iza Sysio.

W dwóch pierwszych pabianiczanka osiągnęła podobne wyniki – 237 kilometrów i 239. W trzecim 261 kilometrów.

- W tym przebiegłam 153 kilometry w niecałą dobę, bo zeszłam z trasy pokonana przez silne wyziębienie organizmu. Ta decyzja mocno mnie zabolała – wspomina pabianiczanka. - Ale jak się mawia, co nas nie zabije, to nas wzmocni. Szykowałam się po cichu na pobicie swojej życiówki. Planowałam przebiec 300 kilometrów w 48 godzin.

Taki był plan, niestety trudne warunki atmosferyczne mocno go skonfrontowały.

- W pierwszej dobie starałam się zrobić wszystko, co w moich siłach, żeby wykonać plan – opowiada Iza. - Przebiegłam 153 kilometry, ale niestety musiałam zakończyć swoją przygodę. Miałam jeszcze zapas i prawdopodobnie byłoby tak, jak zaplanowaliśmy z moim trenerem, czyli 170 w ciągu doby. W drugiej miałam już przebiec 120 kilometrów. Ale jakby było, nie wiadomo.

Organizm czasem odmawia posłuszeństwa, w trakcie tak wyczerpującego biegu mogą pojawić się kłopoty żołądkowe, kontuzje, zadziać może się dosłownie wszystko.

- Ale dopóki biegałam i pogoda mnie nie pokonała, wszystko było w porządku – dodaje Iza. - Nie czułam się zmęczona, jadłam o wiele więcej niż zwykle w trakcie takich dystansów, bo też w czasie przygotowań do tego biegu starałam się oswajać żołądek z posiłkami. Ja niestety mam z tym problem. Tym razem było lepiej, zjadłam trochę zupy pomidorowej, banana, kisiel, napiłam się rosołu. To znacznie więcej niż w poprzednich latach.

Wielkich kryzysów w pierwszej dobie nie było.

- Całą noc przebiegałam z dwoma niewielkimi przerwami, jedna trwała 20 minut, druga może 30 – opowiada Iza. - Nie kładłam się spać, nie czułam takiej potrzeby. Dobrze mi się biegało. Ale pogoda odebrała wszystkim siły. Była fatalna. Takiego roku jeszcze nie było. Z takim deszczem i zimnem zmagałam się pierwszy raz.

Są granice, których pokonanie w danym momencie wydaje się niemożliwe.

- Bardzo się wyziębiłam w czasie biegu, zaczęłam wpadać w hipotermię – wspomina pabianiczanka. - Próbowałam się ratować, zeszłam z trasy i siedziałam w namiocie dwie godziny, chciałam się rozgrzać, ale nie dało rady. Nie byłam w stanie zrobić kroku, cała drżałam, tego nie dało się już skontrolować.

Zapadła decyzja o wycofaniu się z biegu.

- To było bardzo trudne dla mnie – dodaje zawodniczka. - Ale zimno i deszcz to taka moja pięta achillesowa. Szkoda, bo czułam, że jestem naprawdę dobrze przygotowana.

A cena, jaką się za to płaci, to nie tylko czas i ogromny wysiłek fizyczny.

- Mam rodzinę, pracę – wspomina Iza. - To wszystko trzeba poukładać. Tak naprawdę wszyscy to odczuwają. Mam mniej czasu dla córek, dla męża, dla mamy. Bywa, że nawet jak mam ten czas, to jestem tak zmęczona, że kładę się spać. Dlatego jestem też wdzięczna rodzinie, że to tolerują i mnie wspierają.

A w treningach pomagał Izie Piotr Kardas.

- Bardzo pomógł mi w treningach, układał je, poświęcał swój czas. Wspierał mnie również w trakcie biegu – wspomina Iza. - Za wszystko bardzo mu dziękuję. To wspaniały, pełen energii człowiek. Same te przygotowanie były dla mnie frajdą i sporo tego biegania było.

Pabianiczanka w ramach przygotowań towarzyszyła Przemkowi Antczakowi w dwóch charytatywnych maratonach. On przebiegł ich 10 w 10 dni.

- Kolejne dwa razy przebiegłam z Przemkiem po ponad 30 kilometrów – dodaje Iza. - Gdy w styczniu zaczynaliśmy się przygotowywać, biegałam po około 70 kilometrów tygodniowo, stopniowo zwiększając dystanse. Doszliśmy do 130, a nawet 160 kilometrów.

Katarzyna Dumka, nauczycielka historii ze Szkoły Podstawowej nr 5, wystartowała w 48-godzinnym biegu już po raz trzeci.

- W trakcie pierwszej doby niemal nie odpoczywałam, jedynie na godzinę zeszłam z trasy – opowiada. - Drugiego dnia spałam ponad 6 godzin. Nastawiłam sobie budzik, niestety wyłączyłam go z myślą o jeszcze dwóch minutach, które przerodziły się w dwie godziny. Ale jak wtedy wybiegłam, to już z trasy nie zeszłam. W biegu jadłam i piłam. Była bardzo mała różnica między mną a dziewczyną, którą chciałam dogonić. Stwierdziłam, że może to jakoś wydrepczę. I wydreptałam.

Na początku Katarzyna tylko biegła, z czasem trucht przeplatał się z chodzeniem.

- Mam zwyrodnienie kręgosłupa i biodra, więc u mnie dochodzi jeszcze dodatkowy ból – mówi pabianiczanka. - Mi już po 20 kilometrach nogi się buntują i nie chcą biegać. Zaczynam po prostu cierpieć i wtedy chodzę. Po jakimś czasie znowu truchtam. Przed laty moja pani doktor na mnie nakrzyczała, że tak intensywnie biegam, polecając pływanie albo rower, ale z drugiej strony gdybym przestała, pewnie wbrew pozorom byłoby gorzej. Może chodziłabym o kulach albo z balkonikiem?

To skrajny wysiłek, ból potrafi mocno dokuczać, a jednak?

- To jest frajda, coś niesamowitego – zapewnia Kasia. - Tak poznaję swoje granice, co mogę, a czego już nie, czy potrafię, czy dam radę, a może się poddam, załamię. Przy takim wysiłku można dowiedzieć się ciekawych rzeczy o sobie. Niby nie masz siły, ledwo powłóczysz nogami, wszystko cię boli.., a gdy tylko usłyszysz jak inni ci dopingują, wołają – dasz radę, będzie dobrze, jeszcze trochę, to wstępują w ciebie siły nie wiadomo skąd i biegniesz.

Nie sposób się poddać.

- A przyznaję, że miałam już na to ochotę – dodaje pabianiczanka. - Z pomocą przyszła mi koleżanka z trasy, ultramaratonka Monika Hetmanek. Wzięła mnie za rękę i powiedziała idziesz, dasz radę, nie pozwolę ci zejść. To jest wyjątkowe w tych 48-godzinnych biegach. Wspierają się sportowcy, którzy przecież są na trasie rywalami, wolontariusze, obcy ludzie, kibice. Ja marzłam biegnąc, a oni tam stali w tym deszczu. Co jakiś czas słyszałam: Kasia chcesz ciepłej herbatki, może zupka… Wstyd byłoby zejść, dla nich też chcesz dać radę.

Katarzyna w 48-godzinnym biegu wzięła udział po raz trzeci. Za pierwszym razem przebiegła prawie 168 kilometrów, kolejny start przyniósł wynik 200 kilometrów i 800 metrów.

- Teraz go powtórzyłam – dodaje biegaczka. - Może za rok będzie lepiej, tak około 220 kilometrów.
Kasi na trasie apetyt dopisywał.

- Jestem szczęściarą, bo nie miewam kłopotów żołądkowych przy takim wysiłku – dodaje. - Zjadłam trzy żele energetyczne. Dużo shotów z witaminami i magnezem. Była pyszna pomidorowa z ryżem, żurek, pierogi z mięsem, rosół. Można było zjeść chleb ze smalcem, były ciasta, banany, rodzynki, pomarańcze, czekolada. Cudowny bufet. Organizatorzy biegu bardzo dbają i troszczą się o biegaczy, żeby mogli wykręcić jak najlepsze wyniki.

Kryzysy też jednak się pojawiały.

- W tym roku nie odczułam jednak braku snu – zapewnia Kasia. - Zmęczył mnie deszcz i zimno. Buty, ubrania, wszystko było przemoczone. Momentami byłam tak tym wymęczona, że było mi już obojętne, co jest przyczyną bólu, wysiłek czy chłód. Ostatnie dwie godziny szłam i płakałam, takie to było trudne.

Pabianiczanka przyznaje, że nie przepadała przed laty za bieganiem.

- Gdy zaczęłam jakieś 6 lat temu, było to dodatkiem do moich treningów – opowiada. - Biegałam bardzo wolno, narzekałam na kiepskie czasy. Ale do tego dochodzi się latami, trzeba też poznać swój organizm. Popełniałam sporo błędów.

Katarzyna od 15 lat trenuje krav magę, później doszedł crossfit, treningi siłowe.

- Bieganie to nie moja podstawowa aktywność – dodaje pabianiczanka. - Dopiero w tym roku przebiegłam pierwszy maraton, który potraktowałam jak trening przed 48-godzinnym startem. Po 20 kilometrach musiałam zwolnić. Plan zrealizowałam z wynikiem 4 godziny 54 minuty. Całkiem przyzwoity wynik...

I jak zapewnia pabianiczanka, jeszcze ostatniego słowa nie powiedziała.

- Bieganie jest bardzo dobrą formą relaksu, uczy dyscypliny, systematyczności, hartu, wytrzymałości, organizacji dnia, całego tygodnia – wylicza Kasia.

Nieważne, czy jest ładna pogoda, czy zimno, deszcz za oknem, trzeba się przygotować i wyjść na trening.

- Wspaniałe także jest wsparcie bliskich, na których zawsze mogę liczyć oraz klubu Heros Team. Myślę, że są ze mnie dumni.

Klub podczas biegu zapewnił Kasi i Izie całe logistyczne zaplecze, które w tak ciężkim biegu jest niezbędne.

- Wsparcie, pomoc, baza, treningi, sprzęt – jest tak wiele składowych, że nie sposób ich wszystkich wymienić. Wpływają na to, kim jestem, co robię.

To, czym są biegi ultra, w pełni ujmują słowa wypowiedziane przez jedną z zawodniczek Marlenę Golon.

„Są biegi, o których się myśli…

Są biegi, do których się tęskni…

Są biegi, które pozostają w sercu…

Są biegi, dzięki którym stajesz się mocniejszym i silniejszym…

Są biegi, które utwierdzają Cię w przekonaniu, że robisz dobrą

robotę…

Takim właśnie dla mnie jest UltraPark Weekend”.