ad

- Minęło 12 lat. Dziś brakuje mi czasu, by porządnie zajmować się domem – tłumaczy Anna Śleszyńska. - Czy spełniły się moje marzenia? Tak. Zawsze chciałam mieć rodzinę i dobrą pracę.

31-letnia pabianiczanka pracuje w dyrekcji generalnej EuropeAid Komisji Europejskiej w Brukseli. Zajmuje się relacjami z organizacjami międzynarodowymi, Parlamentem Europejskim, Radą Unii Europejskiej i komitetami zarządzającymi.

- Moje podstawowe obowiązki to przygotowanie statystyk współpracy z organizacjami międzynarodowymi. Głównie dla Organizacji Narodów Zjednoczonych – tłumaczy Anka. - Jestem urzędnikiem europejskim.

Anka ukończyła II Liceum Ogólnokształcące w Pabianicach, w którym uczyła się łaciny i angielskiego. Ten ostatni przez lata szlifowała za kieszonkowe otrzymywane od babci na prywatnych lekcjach u profesora Radowicza.

Pierwszy raz wyjechała do pracy za granicę zaraz po maturze, dzięki swojej chrzestnej i jej córce. Wylądowała w Genewie, gdzie uczyła się francuskiego. W ciągu dnia opiekowała się 9-letnim chłopcem, a wieczorami chodziła do szkoły językowej.

- Przy takim dziecku nie ma dużo pracy, więc robiłam też zakupy, sprzątałam, gotowałam, prasowałam. To wszystko legalnie w ramach Au Pair – wylicza. - Po roku wróciłam do Pabianic i poszłam na studia, na stosunki międzynarodowe.

W 3 lata zrobiła licencjat w Wyższej Szkole Studiów Międzynarodowych w Łodzi, gdzie studiowała prawo europejskie i prawa człowieka. Potem wróciła do Szwajcarii i ukończyła Uniwersytet w Genewie na wydziale "lettres", gdzie studiowała filologię francuską dla cudzoziemców. W tak zwanym międzyczasie, w toku indywidualnym, ukończyła w Łodzi studia magisterskie.

- Nie było łatwo pogodzić studia dzienne w dwóch różnych krajach – zdradza. - Egzaminy zawsze były w tych samych terminach i w Genewie, i w Łodzi.
W Instytucie Europejskim w Genewie ukończyła jeszcze studia podyplomowe z praw człowieka. Robiła kursy i staże w ONZ.

- Zawsze mnie interesowało zagadnienie praw człowieka i mam szczęście teraz właśnie tym zajmować się w pracy – wyjaśnia. - Podlega mi również organizacja i logistyka komitetów zarządzających w dziedzinie praw człowieka, inwestycja w ludzi, jak również koordynacja pytań parlamentarnych, które zadają Komisji Europejskiej eurodeputowani w dziedzinach naszych kompetencji.

Od 2007 roku Anka jest urzędnikiem europejskim. Żeby mogła tam pracować, musiała znać biegle francuski i angielski. Jej kariera bardzo szybko zaczęła się rozwijać, gdy przyjechała z Genewy do Brukseli na półroczny staż "bluebook". Był październik 2006 roku. Rok później zdała konkurs EPSO na urzędnika europejskiego.

- Nie było łatwo ani o staż, ani o pracę - przyznaje. - O staż starałam się 5 razy, a do konkursów podchodziłam 10 razy. Trzeba być cierpliwym i bardzo ciężko na to pracować. Podstawa to znajomość języków obcych. Francuski i angielski jest tutaj obowiązkowy, ponieważ egzaminy zdaje się nie po polsku, ale w języku obcym.

Gdy jeszcze mieszkała w Genewie, w dzień studiowała, a wieczorami pracowała.

- Późno wracałam do domu. W naszej okolicy był tylko jeden, długo czynny sklep. Któregoś wieczora kupiłam paczkę pomarańczy, która rozsypała mi się na środku sklepu. Jakiś obcy, uprzejmy chłopak pomagał mi je pozbierać z podłogi. Potem mnie odprowadził – opowiada Anka.
Mieszkała wtedy w akademiku w dzielnicy pełnej studentów i stażystów. Podczas jednej z imprez studenckich, spotkała tego chłopaka ze sklepu. Od razu zaczęli rozmawiać i umówili się na kawę.

- Tak przez pomarańcze poznałam mojego przyszłego męża. Jest Włochem urodzonym w Szwajcarii - dodaje. - Też wtedy kończył studia. Jest inżynierem informatykiem, programistą. Dziś, już cztery lata po ślubie, jesteśmy szczęśliwymi rodzicami 9-miesięcznego Tommaso.
W Brukseli na każdym kroku spotyka Polaków.

- Moją fryzjerką jest Polka. W domu zatrudniam panią, którą sprząta. Też jest z Polski. Teraz remontujemy mieszkanie, oczywiście ekipa robotników jest z Polski – wylicza. – Pediatra Tommaso i moja dentystka to też Polki! W Komisji Europejskiej również spotykam wielu Polaków. I starszych, i młodszych.

Anka nie zmierza stać w miejscu. Wciąż się uczy, rozwija, dokształca.

- Gdybym znała rosyjski, chiński lub arabski, byłoby mi łatwiej na początku w Genewie zdobyć pracę i robić karierę – przyznaje.
Jakie dziś ma marzenia dziewczyna z Pabianic?

- Chcielibyśmy kupić dom z małym ogródkiem, w Brukseli – przyznaje. – Mam nadzieję, że już niedługo będzie to możliwe. Co do marzeń zawodowych, jest również jedno, bardzo ambitne. Zamierzam kandydować w wyborach do Parlamentu Europejskiego.

Ale nie jest to jedyne marzenie ambitnej pabianiczanki. Planuje dokończyć pisanie książki rozpoczętej w ciąży, zrealizować z mężem kilka wspólnych pomysłów i oczywiście podróżować.

- Chcę nauczyć się kolejnego języka i częściej przylatywać do Pabianic, by dziadkowie mieli więcej kontaktu z Tommaso – wylicza Ania.