- Miałem siedemnaście lat, gdy zacząłem skakać ze spadochronem na Lublinku – wspomina Wojkowski. - Wspinałem się też po skałkach. Oczywiście bez zabezpieczenia, bo to największa frajda. I tak dzięki moim pasjom znalazłem się w policji.
Wojkowskiego nie interesowała praca za biurkiem. Chciał być antyterrorystą. Na początek nauczył się nurkować.
- Nurkowałem we wszystkich dużych polskich jeziorach, w Turcji, w Chorwacji i w Morzu Bałtyckim – wylicza. - Jeździłem ze szkolenia na szkolenie, które trwały po 6-8 miesięcy. Uczyłem się wszystkiego, czego wymaga się od antyterrorysty.
Na lotnisku spędził niemal ćwierć wieku. Skakał ze spadochronem na łódzkie wieżowce i na Teatr Wielki. Zwieszony na linach pod śmigłowcem uczył się jak ratować ludzi podczas powodzi siedzących na drzewach lub dachach. Uczył swoich podwładnych jak skakać ze spadochronem do wody. Bywało, że miał po 6-8 skoków dziennie.
- Nie chodzi o to, żeby się nie bać. Chodzi o to, żeby w sytuacji zagrożenia i strachu umieć to pokonać – tłumaczy. - Przecież nie będę myślał, że urwie się linka na której jestem podwieszony pod śmigłowcem, który leci z prędkością 140 km na godzinę. Bo to tylko środek transportu do celu, gdzie mam wykonać zadanie.
Z tego powodu spadochroniarz nie zastanawia się w powietrzu czy dobrze złożył spadochron, bo ze strachu mógłby nie skoczyć. Wojkowski skoczył 1.497 razy.
- Już od dwóch lat nie skaczę. Człowiek się starzeje i szkoda kręgosłupa – dodaje.
W policji nauczył się też bardzo dobrze strzelać. Przez kilka lat był snajperem.
- Strzelanie to moja pasja. Niestety teraz za naboje i wejście na strzelnicę muszę płacić z własnej kieszeni – mówi śmiejąc się. - Ale mam własną broń ostrą i to bardzo dobrej klasy.
Dwa razy Wojkowski był na misji w Kosowie. W sumie spędził tam rok. Za pierwszy razem był dowódcą drużyny antyterrorystów w Polskiej Jednostce Specjalnej, a za drugim razem dowódcą plutonu.
- W 2001 roku w Mitrowicy, gdzie zostało rannych 17 policjantów, to była moja jednostka – wspomina. - Ja miałem tyle szczęścia, że akurat byłem na urlopie w Polsce. Piłem kawę w domu i oglądałem wiadomości na TVN24, i nagle pokazali moich kolegów otoczonych przez tłum. Żałowałem, że mnie nie ma z nimi. Nasze misje stabilizacyjne przebiegały zawsze spokojnie.
Wojkowski ze swoją 12-osobową drużyną w Kosowie ochraniał konwoje, obiekty, domy serbskie i albańskie. Zdarzało mu się wozić pod ochroną do szkoły dzieci serbskie przez albańskie dzielnice.
- Niesamowity był widok stojących przy drodze małych Albańczyków, którzy pokazywali Serbom, że im podetną gardła – wspomina. - Bardzo dobrze myślę o Serbach. To mili, uczynni i bardzo radośni ludzie.
Cztery razy ochraniał papieża Jana Pawła II podczas pielgrzymek do Polski.
- Siedzieliśmy cały dzień w pontonie na rzece, przy której wylądował śmigłowiec z papieżem – mówi. - Byłem przy papieżu na ołtarzach i w domach, gdzie się zatrzymywał. Strzegliśmy jego bezpieczeństwa wiele razy.
Półtora roku temu Wojkowski odszedł na emeryturę. Miał skończone 41 lat. Odchodził jako szef szkolenia Samodzielnego Pododdziału Antyterrorystycznego Policji, instruktor nurkowania, strzelania i skoków.
- Nie żałuję, bo przez tyle lat praca była dla mnie pasją – wyjaśnia. - Teraz jest pora na inne zadania, bo jestem starszy. Chciałbym zrobić jeszcze licencję pilota. To jedno z moich niespełnionych marzeń. Ale najpierw postanowiłem zbudować dom – rozmarzył się komendant.
Wojkowski ma żonę Monikę i 9-letnią córkę. Ożenił się dopiero po trzydziestce.
- Nie miałem wcześniej czasu na złożenie rodziny – tłumaczy. - Może dzięki temu mogłem jeździć na nartach po dzikich stokach w Serbii, albo nurkować na wrakach. Mojej córce nie pozwolę skakać na spadochronach, ale zamierzam nauczyć ją nurkować. To fantastyczna przygoda.

Andrzej Wojkowski skończył Wyższą Szkołę Oficerską Policji w Szczytnie. W 1992 r. przeszedł szkolenie grup antyterrorystycznych w USA. Uczył się zarządzania kryzysowego w FBI w USA. Zna język angielski.