W domu przy ulicy Jutrzkowickiej 8-miesięczny malec ściągnął z ławy talerz, w którym była gorąca zupa buraczkowa. Mocno poparzył sobie brzuszek, rączkę i nóżkę. Mama chciała natychmiast wieźć go do szpitala. Ale ojciec zabronił. Pół dnia i całą noc pilnował, by ani ona, ani czwórka starszych dzieci nie wyszli z mieszkania. Rankiem zniknął. Wtedy matka z poparzonym synkiem tramwajem pojechała do szpitala w Łodzi.

- Czemu tak późno? - pytali lekarze ze szpitala im. Marii Konopnickiej.

Malutki Kewin ma poparzone prawie 20 procent ciała. Jest w ciężkim stanie. W środę przeszedł operację. Chirurdzy przeszczepili mu skórę na brzuszku.

- Pozostałą czwórkę dzieci sąd kazał umieścić u nas - mówi Arkadiusz Janicz, dyrektor Domu Dziecka w Porszewicach.

Sąd zdecydował także, że ojciec Kewina, 33-letni Krzysztof B. będzie aresztowany. Grozi mu kara do 10 lat więzienia.

- Zarzucamy mu narażenie dziecka na utratę zdrowia i życia - mówi prokurator Krzysztof Ankudowicz, szef pabianickiej prokuratury. - Matka też popełniła przestępstwo, bo zbyt późno udzieliła pomocy dziecku. Sprawdzamy, czy mogła to zrobić wcześniej.

31-letnia Ewa Siwińska nie będzie ukarana, jeśli stan zdrowia synka poprawi się.

Siwińska opowiada jak do tego doszło. W poniedziałek ugotowała na obiad zupę. W dużym garnku, bo ma pięcioro dzieci: 12-letniego Sebastiana, 11-letnią Agnieszkę, 7-letniego Mateusza, 3-letnią Justynę i najmłodszego Kewina.

- Dzieci lubią moje zupy - opowiada szczuplutka brunetka o wyglądzie nastolatki. - Starsze dostają obiady w szkole, ale po powrocie do domu wołają zupy.

- Gorącą zupę wlałam do talerzy i postawiłam na ławie przy ścianie - mówi. - Zawsze tak robię, bo Kewin lubi ściągać różne rzeczy.

Malec biega po pokoju w chodziku na kółkach. Ma dużo miejsca, bo rodzina mieszka prawie bez mebli. Dwie wersalki, materac, łóżeczko, drewniana ława i telewizor to cały sprzęt domowy. W rogu stoi koza - piec, w którym pali się drewnem, by ogrzał pokój wynajmowany w parterowym drewniaku.

- Mateusz powiedział, że nie będzie jadł - opowiada matka. - Wtedy do talerza podszedł Kewin. Nie było mnie przy tym, bo wyszłam na podwórko. Sebastian przybiegł z krzykiem.

Matka wpadła do domu i szybko rozebrała poparzonego Kewina. Zrobiła mu zimny okład i dała panadol. Córkę wysłała do apteki po bandaże. Chciała ubierać Kewina i biec do szpitala, gdy w drzwiach stanął ojciec chłopca.

- Krzysztof oświadczył, że nie da dziecka do szpitala. Zabronił mi ruszyć się z domu - opowiada Siwińska. - Próbowałam protestować, ale dostałam pięścią w głowę. Pilnował, byśmy nie ruszyli się z mieszkania.

Przez całą noc nie zmrużyła oka.

- Mały wypił dwanaście butelek napoju - opowiada.

Do szpitala przy ulicy Spornej w Łodzi jechała ponad godzinę. Ten szpital zna, bo pochodzi z Łodzi i woziła tam starsze dzieci. Do Pabianic sprowadziła się osiem lat temu.

- Chciałam uciec od sióstr. Mam ich pięć - opowiada. - Wychowywał nas ojciec. Po jego śmierci zajął się nami wujek i jego konkubina. Gdy miałam 16 lat, uciekłam z domu, tak mi dopiekli. Sama zarabiałam na życie. Skończyłam odzieżówkę, jestem szwaczką.

Siwińska nie ma szczęścia do mężczyzn.

Sebastiana i Agnieszkę mam z pierwszego związku - opowiada. - Ich ojciec odszedł, gdy były małe. Nie płaci alimentów. Dostawałam zasiłek, ale zabrali, gdy związałam się z Krzysztofem.

Krzysztofa poznała w 1998 roku. Zamieszkali razem w domu przy Konopnej, potem przy Jutrzkowickiej.

- Jego jest trójka najmłodszych - dodaje.

Jeszcze dwa lata temu było dobrze. Krzysztof nie pił, pracował.

- W listopadzie za machlojki z samochodami posadzili go w areszcie. Od tej pory wini mnie za swoje niepowodzenia.

Oboje nie pracują. Żyją z 420 zł zasiłku na dzieci.

- Kiedyś nocami pracowałam w szwalni, a on miał zajmować się dziećmi - opowiada. - Ale znikał z domu na wódkę z kolesiami, więc rzuciłam robotę. Próbowałam od niego uciec.

Opieka społeczna dała jej skierowanie do domu samotnej matki w Bełchatowie. Krzysztof przyjeżdżał. Namawiał, żeby wrócili. I wrócili.

- Staram się o mieszkanie komunalne - opowiada Siwińska. - Jestem druga na liście oczekujących.

Jej grudniową prośbę o przyspieszenie przydziału prezydent Hieronim Ratajski załatwił odmownie.

- Po wypadku Kewina zabrali mi dzieci, więc pewnie mieszkania nie dadzą... - martwi się.