Szacuje się, że obroty branży gastronomicznej spadły o około 80 procent. Pandemia koronawirusa wywołała w sektorze gastronomicznym zapaść, z której ciężko będzie się podnieść - nawet z pomocą rządu.

- Nie wiem, dlaczego poszliśmy na pierwszy ogień – zastanawia się Patrycja Majdańska, szefowa restauracji śniadaniowej „Bez espresso mam depresso”. - Przestrzegane były wszystkie wytyczne, stoliki były dezynfekowane, a odległość zachowana. Jednak to nam postanowiono pierwszym zrobić pod górkę. Próbujemy się ratować tak, jak przy poprzednim „lockdownie” – dowozami. Jednak nadal to nie jest to samo, co wcześniej. Ludzie lubią usiąść w restauracji i zjeść ciepły posiłek czy napić się gorącej kawy. Na ten moment dokładamy do biznesu. Mamy nadzieję, że te obostrzenia skończą się w listopadzie, ale kto to wie… - dodaje.

Ta niepewność towarzyszy wielu przedsiębiorcom. Zmiany wprowadzane są z dnia na dzień, a pomocy finansowej ze strony państwa – na ten moment - nie ma żadnej. W planach są dopiero kolejne tarcze antykryzysowe. A zarabiać trzeba…

- Mieliśmy niedługo przenosić swoją działalność w inne miejsce, jednak koronawirus pokrzyżował te plany – dodaje Patrycja Majdańska.

Szukając zysku, większość właścicieli inwestuje w dowozy. Jednak „jedzenie na wynos” nie jest tak dochodowe, jak stacjonarna obsługa gości. Wydatki nie maleją, a klientów nie przybywa. Ci też coraz rzadziej chcą wydawać pieniądze w restauracjach.

- Widać, że ludzie zaczynają oszczędzać, bo nie wiedzą, czy będą mieli pracę, czy za chwilę ją stracą. Widać to po zamówieniach. Od pewnego czasu jest ich coraz mniej – mówi Adam Socha, kucharz pizzerii „105”.

Od kilku dni zamknięte są centra handlowe, co uderza również w restauracje, które w nich się znajdują. Jedną z nich jest „SushiGo”.

- Od początku pandemii po Echo nie kręci się wielu ludzi, teraz, kiedy będą otwarte cztery sklepy, klientów będzie jeszcze mniej. Cała nadzieja w dowozach – mówi Adam Maciejewski, szef „SushiGo”.

„Bistro Pestka” zostało zamknięte do odwołania i nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle powróci.

- Sytuacja jest nieprzewidywalna, obroty zdecydowanie spadały, dlatego postanowiliśmy na ten moment zamknąć interes. Prawda jest taka, że zostaliśmy pozostawieni samym sobie – usłyszeliśmy ze strony właścicieli „Bistro Pestka”.

Restauratorzy narzekają również na brak reakcji ze strony rządu. Od właścicieli słyszymy, że pomoc powinna być wdrożona w momencie, kiedy wprowadzono obostrzenia. Pozwoliłoby to uniknąć długów, w jakie wpadają pomniejsze restauracje. Teraz może być już za późno.

Wraz z zamknięciem restauracji pracy pozbawieni zostali także kelnerzy, którzy w dobie dowozów przejęli rolę dostawców - bądź pozostali bez pracy.

Branża gastronomiczna przeszła nie ewolucję, a rewolucję i ciężko jest się jej odnaleźć w nowej rzeczywistości. Jednak miejmy nadzieję, że niedługo będziemy mogli usiąść przy stoliku i zjeść ciepły posiłek. Jeśli jeszcze będzie gdzie usiąść.