Ma 44 lata. Jest kulturystą. Od 7 lat kolekcjonuje tytuły mistrzów Polski, Europy i wygrywa międzynarodowe zawody. Na siłowni ćwiczy 5 razy w tygodniu po około półtorej godziny. Robi też 30 minutowy trening aerobowy, w którym stara się utrzymać tętno na przemian na poziomie 130 i 150. Zawodowo uczy wychowania fizycznego w Zespole Szkół nr 5. Jest masażystą.
- Za 8 tygodni mam pierwsze zawody w tym sezonie, więc rozpocząłem już cykl treningów – wyjaśnia. - Ale gdy byłem na wakacjach, to jadłem wszystko, nawet słodycze i piłem piwo.
Teraz na długo musi zapomnieć o ulubionym serniku, lodach i czekoladzie.
- Pozwalam sobie tylko popołudniu do kawy zjeść mały kawałeczek gorzkiej czekolady. Pilnuję diety – mówi. - Kiedyś byłem tak głodny, że obudziłem się w nocy o godz. 3.00. Odgrzałem w tosterze dwie bułki i połknąłem je niemal w całości z masłem.
Bałaziński w szkole średniej trenował piłkę nożną. Był w drużynie juniorów Włókniarza. W klasie maturalnej w „elektryku” odkrył drążek, poręcze i akrobatykę.
- Chwyciłem to, załapałem technikę pod okiem Lewandowskiego i rozpocząłem treningi. Poszedłem na AWF, żeby zostać trenerem gimnastyki sportowej. I przypadkiem z kolegą poszliśmy na zajęcia z kulturystyki, żeby tylko zobaczyć. I już tam zostałem – wspomina.
Pierwsza siłownia Bałazińskiego powstała w suszarni bloku przy 20 Stycznia, gdzie mieszkał z rodzicami. Z bratem i kumplem przynieśli drewnianą ławkę, dostali sztangę od sąsiada i dorobili talerze. Puszki zalewali cementem i tak powstawały ciężary, które dźwigali.
- Na studiach miałem Higienę żywienia, ale dopiero po latach eksperymentów na własnym organizmie ułożyłem dla siebie optymalną dietę – mówi. - Dziś, gdy jestem w cyklu treningów nie mam mowy, żebym jadł frytki, chipsy, ciastka i pił piwo. Na imprezy chodzę z własnym jedzeniem, ale znajomi i rodzina już się przyzwyczaili.
Ma 6 posiłków dziennie, a ostatni je około godz. 23.00.
- Na zawody jadę z sernikiem żony lub córek. Gdy już schodzę ze sceny, biegnę do pokoju hotelowego i zjadam cały sernik łyżką. Czasami pod drodze jeszcze kupuję litrowe lody i je natychmiast pochłaniam. Inni kulturyści też tak żyją – mówi, śmiejąc się. - To taka swego rodzaju nagroda!
Bałaziński przez lata uczył w szkole i dla przyjemności trenował na siłowni.
- Sukcesy te duże przyszły, gdy miałem 36 lat. Tylko raz planowałem wystartować, ale nie skończyło się na tym – przyznaje.
Od 8 lat regularnie przywozi medale z międzynarodowych zawodów. Dzięki temu zwiedził już niemal cały świat.
Rodzina Bałazińskich żyje sportem. 18-letnia córka Ola ma medale wywalczone na pływalni. Też tańczy. Młodsza Zuzia uprawia gimnastykę i ćwiczy w domu.
- Moja żona Ewa ułożyła sobie zestaw ćwiczeń i regularnie trenuje z ciężarkami. Kiedyś prowadziliśmy siłownię i przeszła kilka szkoleń, kursów, więc wie co robić, żeby były efekty – mów Mariusz.
Ćwiczenia, wyrzeczenia i dieta Bałazińskiego mają pokazać, że jest świetnie zbudowany. Tylko wtedy ma szansę wygrać zawody kulturystyczne.
- Moim atutem są brzuch i barki. Ostatnio pracowałem dużo nad nogami, więc teraz uda też są moją pokazową grupą - wylicza.
Siłowni już nie opuści.
- Muszę ćwiczyć do końca życia, bo jak każdy wyczynowy sportowiec mam „przyzwyczajony” organizm do systematycznego wysiłku  – tłumaczy. - Ale to mnie nie martwi, bo widuję kulturystów po 70. roku życia i wyglądają świetnie, młodo, mają doskonałą skórę i bardzo dobrze się czują, i funkcjonują. To już taki styl życia.
Czy zostanie kiedyś trenerem kulturystów?
- Nie każdego stać na takie poświęcenie. Do tej pory jedynie Jacek Patorski na poważnie zaangażował się w treningi i zdobywa już medale. Ale wyjechał z Pabianic do Warszawy – mówi Mariusz. - Obecnie pomagam mu w przygotowaniach do sezonu jesiennego.
Jako dziecko nawet nie myślał o tym, żeby być kulturystą.
- Chciałem być stolarzem. Do dziś mam zdolności manualne w dłoniach – zdradza. - Chciałem zawsze być sportowcem. Gdybym nie był kulturystą, zostałbym pewnie lekkoatletą. Dziesięciobój mi się bardzo podobał, jestem jednak za niski.