Korzeniewski sam zadał sobie pokutę. Chodzi do szkół i prosi nauczycieli, by pozwolili mu opowiadać, jaki był głupi, zaślepiony i słaby. Przekonuje uczniów, że z nałogami można i trzeba walczyć.

- Chcę, żeby życie na czysto było dla nich sposobem na życie, żeby widzieli piękno bez dopalaczy i żeby umieli pomagać innym - mówi.

Tomek wie, że nie będzie to łatwe. Dobrze pamięta swoje licealne lata. Wie, jak bardzo ważni są wtedy koledzy i szpan.

- Podstawówkę skończyłem na wsi. Gdy przeniosłem się do liceum w mieście, do LO królowej Jadwigi, poczułem się jak w innym świecie - opowiada. - Byłem mocny i wśród mocnych. Świat należał do nas, mogliśmy wszystko. Kumple z klasy byli moimi idolami, nie wolno było zbłaźnić przed nimi się.

Gdy kumple częstowali, Tomek nie odmawiał. Gdy ćpali, ćpał razem z nimi.

- Brałem amfetaminę - przyznaje. - Marihuanę paliłem sporadycznie. W narkotykach szukałem wyostrzenia zmysłów, a nie przytępienia.

Przez sześć lat nauczył się żyć „na amfie". Bez niej świat był paskudny, nie do zniesienia.

- Ostatni raz brałem około godziny 18.00. W nocy nie mógłbym zasnąć, a sen takiemu jak ja jest bardzo potrzebny - mówi. - Przed wyjściem do szkoły zawsze była amfa. Gdy „puszczała" podczas lekcji, szedłem do ubikacji, żeby poprawić, żeby myśleć i kojarzyć, żeby na lekcjach się nie wydało.

Był potwornie uzależniony. Oszukiwał nauczycieli i rodziców. A najbardziej - samego siebie.

- Gdyby mi ktoś powiedział, że jestem narkomanem, wyśmiałbym go. Narkoman to był żul na dworcu, ze strzykawką. A ja? Ja byłem superfacetem wzmocnionym amfetaminą.

Złudzenia nie pryskały nawet podczas krwotoków z nosa, bezsennych nocy, wiecznych angin. Nie prysły, gdy po wyjściu z basenu Tomek osunął się na podłogę.

- Zemdlałem. To się stało wtedy, gdy próbowałem zdać na AWF. Naćpany przechodziłem testy sprawnościowe i organizm nie wytrzymał - wspomina. - Gdy się ocknąłem, uznałem to za wypadek przy pracy. Szybko o nim zapomniałem.

Dostał się do Wyższej Szkoły Morskiej.

- Miałem poważną zapaść na pierwszym roku studiów. Lekarz w szpitalu powiedział: „panie Tomku, ja wiem, dlaczego pan się tu znalazł". Wtedy zrozumiałem, że byłem o krok od śmierci. I zrozumiałem, że jeśli chcę żyć, muszę z tym skończyć.

Udało się. Kolejne cztery lata studiował na trzeźwo. Bez pomocy narkotyków obronił pracę magisterską. Na trzeźwo wrócił do Pabianic. Tu poznał Marka Skrzymowskiego z Monaru-Markotu.

- Dzięki niemu zrozumiałem, że zerwanie z nałogiem to tylko część roboty - wyznaje. - Cały czas trzeba pracować nad sobą, trzeba się „odchamiać".

Wkrótce wspólnie otworzyli Pabianickie Centrum Pomocy. Tomek znalazł sponsorów akcji „Bułka dla dzieciaka".

- Myślałem wtedy, że porywam się z motyką na słońce, nie spodziewałem się, że się uda - mówi. - A tu proszę: wydaliśmy przez dwa miesiące aż 3.600 kanapek i 1.100 litrów jogurtu.

Przed świętami razem z wolontariuszami z liceów zbierał w marketach żywność dla bezdomnych i głodnych. Wraz z Markiem Skrzymowskim karmi bezdomnych grochówką pod „esdehem". Zdobył już trzy budynki na Domy Samotnej Matki i Osób Bezdomnych - w Radomsku, Walach koło Rawy Mazowieckiej i Dalkowie.

- To nie było łatwe. Pozyskanie budynku pod ośrodek to długi i monotonny proces. Trzeba znaleźć miejsce, mieć przychylność władz i mieszkańców, zrobić remont i obsadzić kadrę kierowniczą - opowiada. - Zanim znalazłem te ośrodki, zjeździłem pół województwa.

Teraz Tomek ma nadzieję, że podobny ośrodek otworzy w Pabianicach.

- Doświadczyłem, że wszystkie przeciwności można pokonać - mówi. - Nauczyłem się tego od Marka Skrzymowskiego, a on nauczył się tego od Marka Kotańskiego. I jak Kotański, obaj chcemy dać siebie innym.