Równo rok temu obejmował Pan fotel prezydenta. Działo się to na fali zarzutów wobec poprzednich władz - że pustoszyły kasę miasta. Czy Pabianicom wciąż grozi bankructwo?

- Już nie. Na lokacie terminowejw banku mamy 500 tysięcy zł, odłożone "na czarną godzinę". Od listopada płacimy regularnie składki ZUS i podatki od wynagrodzeń urzędników. Udało nam się wygospodarować ponad milion zł nadwyżki, którą właśnie dzielimy. 20 tysięcy zł trafi do szkół na dożywianie dzieci.

Zarząd Miasta ma prawo zaciągać kolejne kredyty. Może to jest tajemnica waszych osiągnięć?

- Od początku roku nie wykorzystaliśmy nawet złotówki z linii kredytowej. Oszczędności pochodzą z reorganizacji w urzędzie. 200 tysięcy zł to wynik zamrożenia płac, co nakazało rozporządzenie rządu. Obecnie w Urzędzie Miasta, wraz ze strażnikami miejskimi, pracuje 189 osób.

Ale zwalnianie pracowników nie zawsze się opłaca. Miasto wydało na to już 22 tysiące zł. Samo tylko pozbycie się dyrektora Grzegorza Kwiecińskiego z Miejskiego Ośrodka Kultury kosztowało 10 tysięcy zł. Warto było?

- Muszę wierzyć w siedmiomiesięczną chorobę pana Kwiecińskiego, która jakoś nie przeszkadzała mu w wyjazdach zagranicznych i organizowaniu swoich występów. Żadna instytucja nie może tak długo działać bez szefa. Pan Kwieciński to zapewne świetny artysta, ale zły administrator. Gdy go zwalniałem, nie wiedziałem, że należał do dwóch środowisk twórczych, które są traktowane jak związki zawodowe. Miał opłacone składki. Członków związków zawodowych prawo pracy chroni wyjątkowo. Musieliśmy więc zawrzeć z panem Kwiecińskim kosztowną ugodę przed sądem.

Czy zakończył Pan porządki na najważniejszych w mieście stanowiskach kierowniczych? Czy wszystkie decyzje o zwolnieniach uważa Pan za słuszne?

- To nie jest tak, że zwalnianie podwładnych sprawia mi przyjemność. Na przykład lubię panią Krystyną Próbę, byłą kierowniczkę schroniska dla zwierząt. Ale pani Próba dopuściła do przepełnienia schroniska, nie radziła sobie ze sprawami kadrowymi, przekroczyła dyscyplinę finansową. Chcieliśmy, by zajęła się wyłącznie opieką nad psami, bo administracja ją przerasta.

W przypadku pana Wojciecha Zwolińskiego, byłego szefa Zakładu Robót Publicznych, sprawa jest oczywista. Rozmawiałemz prokuratorem. Sporny jest tylko wymiar kary, która go czeka.

W Opiece Społecznej natomiast był ogromny konflikt między kierowniczką Bożeną Kowalskąa pracownikami. Kierownik za to odpowiada. Dlatego pani Kowalska musiała odejść.

Hieronim Ratajski, dyrektor Zakładu Go-spodarki Komunalneji Mieszkaniowej, uchodził za bardzo odpowiedzialnego, a też musiał odejść. Dlaczego?

- W ZGKiM były wielkie nadużycia. Jak się okazało, działaniom dyrektora Ratajskiego przyglądali się policjanciz Wydziału Przestępczości Gospodarczej. I nam również się przyglądali, co z tym zrobimy. To, czego dotknęliśmy na początku kontroli w ZGKiM, to był czubek góry lodowej. Ciągle wychodzą na jaw nowe fakty, które kierujemy do prokuratury. Chodzi o 1,5 miliona zł, które ZGKiM wydawał na transport węgla. Pieniądze te dostawała poza umową firma, która wygrała przetarg, ale tylko na dostawę węgla. Faktury były płacone w ciągu zaledwie7 dni, choć powinny być płacone znacznie później, bo w ciągu 75 dni. Oprócz tego firma dostarczała nam węgiel nieterminowo, nie obciążono jej karnymi odsetkami. Bez umowy płacono za dostawę węgla także w poprzednim roku. Nie moja rola oceniać, czy ta zasada była nieumyślna, czy coś z niej dla kogoś wynikało.

Wygląda na to, że najwięcej roboty mają Pana prawnicy. W ile spraw sądowych uwikłane jest nasze miasto?

- W trzydzieści trzy. Połowa z nich dotyczy egzekucji z majątku dłużników.

Co zamierza Pan zrobić z największym dłużnikiem - Pamoteksem?Występowanie przeciwko tej firmie nadal uważane jest w Pabianicachza działanie niepolityczne.

- Mamy na oku nieruchomość Pamoteksu w Jastrzębiej Górze, do której nie dotarł jeszcze komornik żadnego innego wierzyciela. Już wszczęliśmy egzekucję.

Swoim poprzednikom zarzucał Pan nieudolność. Tymczasem kierowany przez Pana Zarząd Miasta tworzy projekty uchwał, które są kompletnymi bublami, nie nadają się nawet do odczytania radnym. Czy ktoś poniósł karę za to?

- Tak. Raz finansowo ukarałem naczelnik Krystynę Rendecką i raz radcę prawnego.

Czy nie boi się Pan chodzić po mieście?

- Idąc ulicą, często się zastanawiam, czy jakiś przechodzień nie wyzwie mnie od złodzieja. Szczególnie po publikacjach prasowych na mój temat.

Chodzi nam o bezpieczeństwo wszystkich pabianiczan, a nie tylko prezydenta.

- Uważam, że powinniśmy czuć się bezpieczniej niż rok temu. To zasługa głównie członka Zarządu Miasta Jacka Plewińskiego. Na ulicach widać więcej policjantówi strażników miejskich. Tak prosta sprawa, jak przerobienie radiowozów straży miejskiej na paliwo gazowe sprawiła, że mogą częściej wyjeżdżać do interwencji.

Chce Pan być prezydentem w następnej kadencji.

- Tak, choć kandydowanie nie zależy tylko ode mnie. W SLD obowiązuje nas dyscyplina partyjna. "Sprzątanie miasta" kosztowało mnie wiele zdrowia i nie po to zdobywałem zaufanie pabianiczan, by nie startować w najbliższych wyborach.