Ulica Warszawska. Przy trasie na Rzgów, obok przystanku tramwajowego i willi Sailor, znajdziemy Centrum Dzianin. Duży kwadratowy kloc, za nim parking dla pracowników. W środku: fabryka, firma kurierska. Jeśli przejdziemy parking, znajdziemy resztki ceglanych murów. Dziś walają się tam tylko śmieci. Nikt by nie zgadł, że jeszcze dziesięć lat temu w tym miejscu stała okazała pofabrykancka willa. Niewielu już o niej pamięta. A w jej historii odbija się stuletnia historia Pabianic.

Przedsiębiorcy tracą majątek

Willa przy ul. Warszawskiej 91 stanęła w okresie międzywojennym. Wyróżniała się subtelną architekturą i dużym okrągłym oknem w szczycie – doskonale widocznym z okien przejeżdżających tramwajów. Jej budowniczy i właściciel - przedsiębiorca niemieckiego pochodzenia nazwiskiem Post, „ciągnął nitkę”. Starsi pabianiczanie mawiali tak o tkaczach, którzy mieli warsztaty w pobliżu domu.

Postowie wychowywali trzech synów. Podczas wojny hitlerowcy wywieźli ich do obozu zagłady w Dachau. Matka Postów miała niemieckie korzenie. By ratować synów, ponoć podpisała volkslistę. Chłopcy wrócili do Pabianic. Na stole w rodzinnej willi zostawili podarte ausweisy i zniknęli. Wyszli tak, jak stali.

Wiadomo, że wojnę przetrwali w Warszawie. Jeden z nich, Bonifacy (mówili na niego Bonek) wrócił do Pabianic. Ożenił się, miał dwie córki.

Postowie stracili swój dom. Willę przy Warszawskiej komunistyczne władze zasiedliły lokatorami z państwowego przydziału. Przez jakiś czas mieszkała tam m.in. historyk Alicja Dopart, która wspomina, jak nestorka rodu Postów mawiała, że dom przyniósł rodzinie pecha. Postowa przeklęła dom, by kamień na kamieniu po nim nie został. Jej przepowiednia miała się spełnić ponad pół wieku później.

– Pamiętam, że było w nim 30 drzwi – wspomina Beata Hanke, której babcia i ciocia mieszkały na piętrze w willi do końca lat 70.

Ona jako mała dziewczynka często tam bywała i bawiła się z wnuczką Postów w pięknym i starannie wypielęgnowanym ogrodzie. Opalała się na balkonie pokoju, w którym mieszkała jej babcia.

– Przed domem był duży klomb – wspomina pani Beata. – Państwo Postowie zajmowali parter, a lokatorzy piętro. Wejścia były osobne z jednej klatki schodowej. Tam też było to słynne okrągłe okno. Pokoje na parterze były ogromne, a może tak wydawało się małej dziewczynce, jaką wtedy byłam. Była jadalnia z ogromnym kredensem, w którym trzymano bieliznę stołową i naczynia, a ja mogłam się tam schować. Kuchnia miała osobną spiżarnię i zmywak. W sypialni stało wielkie łóżko. Pamiętam, że przez jakiś czas na parterze stały dwa krosna, na których tkano kapy. My, dzieci zbieraliśmy papierowe tytle po niciach. Były doskonałe do puszczania baniek mydlanych.

Kosmiczne tkaniny

Po 1989 roku, gdy skończyły się komunistyczne rządy w kraju, budynek opuścili lokatorzy z przydziału. Willa wróciła do właścicieli. W latach 90. spadkobiercy majątku Postów spotkali się w sądzie. Starsza pani Postowa miała sprawę o zniesienie współwłasności ze spłatą na rzecz stryjów. Podpisała ugodę, ale nie miała pieniędzy na spłacenie krewnych. Nieruchomością zainteresował się komornik. Groziła jej licytacja. Wtedy na scenę wkroczył Sławomir Jaruga, biznesmen z Ksawerowa.

Jaruga to barwna postać. Na początku lat 90. był rzutkim przedsiębiorcą, członkiem Klubu Kapitału Łódzkiego. Tygodnik „Wprost” wpisał go nawet na listę 100 najbogatszych Polaków. Dał mu wysokie, 32. miejsce. Według „Wprost” Jaruga był właścicielem przedsiębiorstwa Produkcyjno-Handlowego Sajar, spółki joint venture Europak, ponadto miał importować koreańskie samochody marki Hyundai, budować wytwórnię wód gazowanych.

Działał też w przemyśle filmowym, gdzie wyprodukował film pod tytułem „Usłyszcie mój krzyk” - w reżyserii Macieja Drygasa. Jarugę na salonach przyjmował ponoć sam Lech Wałęsa.

Sławomir Jaruga nie był człowiekiem skromnym – chętnie rozmawiał z dziennikarzami, chwaląc się swym majątkiem. Lokalna „Gazeta Łódzka” po latach cytowała jego wypowiedź: „Rozpoczęło działanie moje tajne podziemne laboratorium pod Piotrkowską, w którym powstaje tworzywo dla przemysłu kosmicznego”. Córce Sławomira Jarugi spodobała się willa z okrągłym oknem w Pabianicach. Biznesmen chciał kupić willę.

Walizka pieniędzy i zaproszenie dla Wałęsy

Jarugowie doszli do porozumienia z panią Post.

- Za ile kupił willę, powiem szczerze, nie pamiętam. Nowy właściciel willi pieniądze przyniósł w walizce. To była bardzo duża walizka – wspomina mecenas Maria Szram, która reprezentowała seniorkę rodu Postów.

Z pieniędzmi od Sławomira Jarugi pani Postowa i pani mecenas Szram pojechały do komornika, by spłacić stryjów. Urzędnicy przyjęli gotówkę, ale… zapomnieli wziąć pieniądze na opłacenie przekazu pocztowego dla stryjów od Postowej. W końcu zadzwonili do Warszawy i stryjowie przyjechali po gotówkę.

Jaruga miał ogromne plany wobec willi. Zaczął przebudowę, postawił wysokie murowane ogrodzenie z budkami dla strażników na rogach, wykopał dół pod basen. Miało tu być spore lądowisko dla helikoptera. Jaruga rozpowiadał, że na otwarciu rezydencji jego córki będzie sam prezydent Polski - Lech Wałęsa.

Kolos stał na glinianych nogach. Jaruga nie spłacał gigantycznych kredytów zaciągniętych w bankach. Był winien aż 300 miliardów starych złotych! W 2015 roku Piotr Wesołowski z oddziału „Gazety Wyborczej” w Łodzi przypomniał, że ogromne plany Jarugi: wytwórnia wód mineralnych, folia dla przemysłu kosmicznego, wytwórnia lodów czy montownia Hyundaia – wszystkie spełzły na niczym. Prawdziwym biznesem Jarugi był… handel torebkami. Przedsiębiorca stracił majątek, a jego interesami zajął się prokurator.

Dach dla pijaczków i wyjazd do Szanghaju

Resztki willi Postów przejął bank, by wystawić je na sprzedaż. Działkę kupił Ireneusz Baranowski, także biznesmen z Ksawerowa. Baranowski jest właścicielem firmy Anitex. Dziś zajmuje się produkcją damskiej odzieży.

- Budynek na działce przy Warszawskiej tylko zawadzał. Był mocno zniszczony. Wręcz stwarzał zagrożenie. Tam sobie dzieciarnia liny wiązała, po tych linach zjeżdżali na drugi budynek. Masakra. Do tego libacje, bezdomni, tylko kłopot – wspomina Baranowski.

Pijaczkowie przez lata regularnie niszczyli płot, by dostać się na teren posesji. Młodzież włamywała się tam, by w ruinach willi kręcić filmy. Od lat majątek nie był chlubą miasta. A czy była szansa uratowania willi?

- Możliwość zawsze jest, tylko nie było woli – uważa Ireneusz Baranowski. - Remont willi kosztowałby krocie. Wyburzenie było znacznie tańsze.

Budynek, choć stanowił część historii naszego miasta, nie był wpisany do rejestru zabytków. Nowy właściciel postanowił zrównać go z ziemią. Zimą 2009 roku willa zakończyła swoje istnienie pod naporem koparek. Wyburzanie nie było ponoć łatwe, bo willa była okazem solidnej przedwojennej roboty.

Resztki murów przy ulicy Warszawskiej straszą do dziś. Ireneusz Baranowski mówi nam, że nie ma żadnych planów, by postawić w tym miejscu coś innego.

Potomkowie rodu Postów raczej za willą nie zapłaczą. Jeden z ostatnich spadkobierców - Michał Ostojski, jest podróżnikiem i doktorem historii sztuki prekolumbijskiej. Mieszka pod Szanghajem.

W wywiadzie dla Życia Pabianic rok temu opowiadał, że z dzieciństwa w Pabianicach pamięta rodzinny dom, wielki ogród z owocowymi drzewami, zamieniony na plac i znacjonalizowaną tkalnię dziadka. „Oprócz tego Pabianice to puste ulice, okropne bloki i tory tramwajowe, których stan najlepiej pokazuje obraz miasta” - opowiadał.

Trudno sobie wyobrazić, by Ostojski dobrowolnie wrócił w rodzinne strony.