Podlasie. Puszcza Białowieska, kilka kilometrów od Michałowa. Każdego dnia toczy się tu dramatyczna walka o życie. Tak tu, jak i w innych przygranicznych lasach i miejscowościach, wygląda dzisiejsza rzeczywistość - w XXI wieku. W centrum Europy, która po tragicznych wydarzeniach dwóch wojen światowych zdaje dziś egzamin z człowieczeństwa. Aktywiści szacują, że obecnie w polskich lasach, w skrajnie nieludzkich warunkach, koczuje nawet kilkanaście tysięcy osób. Kilkaset każdego dnia nielegalnie przekracza granicę. Niektórzy po kilka, kilkanaście razy. 

- Oni dochodzą do pewnego etapu, gdzie są wyłapywani przez Straż Graniczną i wypychani z powrotem na Białoruś - mówi Michał Pietrzak, który wraz grupą wolontariuszy spędził trzy dni w przygranicznych lasach, niosąc pomoc potrzebującym. - Oni są zdesperowani, różnymi kanałami meldują o swoich potrzebach. Wielu z nich nie prosi o azyl, wiedzą czym to się kończy. Wiedzą też jak trudno udowodnić, że w rodzinnym kraju grozi im prześladowanie i śmierć.

Wielu z koczujących w lesie, to wykształceni ludzie. Znają angielski, bez trudu opowiadają swoją historię, bez trudu docierają też do informacji o tym, co dzieje się z innymi uchodźcami, gdy trafią w ręce służb. Że są odsyłani, przepychani na białoruską stronę. Wiedzą, a wolontariusze zapewniają, że mają na to dowody, że wnioski o azyl, jeśli już się pojawią, często są niszczone przez pograniczników. 

Syryjczycy odnalezieni w przygranicznym lesie Życie Pabianic

- Pojechaliśmy tam, by pomagać, ale też by uwiarygodnić te historie, o których słyszymy w mediach. Nie spodziewałem się, że sytuacja jest tam tak dramatyczna. To co zawieźliśmy, to kropla w kropli w morzu potrzeb - Michał nie ukrywa poruszenia. - Tu potrzeba systemowych działań. My możemy pomóc jednej, może kilku osobom. Ale nie jesteśmy w stanie uratować wszystkich. A brakuje im najpotrzebniejszych rzeczy. Jedzenia, ciepłych i suchych ubrań... To puszcza, to bagna. Oni tu umierają z wychłodzenia. 

Gorzej niż zwierzęta

Ludzi w przygranicznych lasach próbuje się zdehumanizować. Mówimy o wojnie hybrydowej, celowym działaniu reżimu, o imigrantach, zapominając, że imigrant to nie fikcyjna, anonimowa  postać  z telewizyjnego reportażu. To człowiek. Kilkaset kilometrów od Pabianic, raptem 3 godziny drogi samochodem od nas, 1,5 godziny od polskiej stolicy, tysiące ludzi walczą o przetrwanie kolejnego dnia.  Wśród nich dzieci i kobiety w ciąży. 

- Z żywnością i ubraniami, tak jak mogą, pomagają im „lokalsi” - dodaje pabianicki aktywista. - Działają tam też Medycy na Granicy, ale nie mogą zabrać ich do szpitala, bo ci ludzie boją się deportacji. Musimy uszanować ich trudne, często dramatyczne wybory. Widziałem dokument opisujący stan zdrowia jednego z uchodźców. Ten mężczyzna bardzo chory, skarżył się na dolegliwości żołądkowe. Powód? By przetrwać pod gołym niebem ,musiał pić wodę z bagna. To dzieje się tuż obok nas! 

Takich historii jest więcej. Pabianiccy wolontariusze pomagali też ciężarnej kobiecie i trójce jej dzieci. Miała kontuzjowane nogi. W przemoczonych dresach, na leśnej ściółce, nie mogąc się ruszyć, czekała na pomoc lub śmierć. W nocy, przy gruncie temperatura spada tu już w okolice zera. 

Droga śmierci

Błądząc w polskiej puszczy, lepszej przyszłości dla siebie szuka cały przekrój ludzi. Są tu Afgańczycy, Syryjczycy, Jemeńczycy. Są inżynierowie, fryzjerzy, elektrycy i prości, niewykształceni robotnicy, którzy uciekli ze swoich krajów z obawy przed prześladowaniami i wojną, ale też - płacąc za to oszczędnościami całego życia - mamieni wizją dobrego życia w Europie. Obiecano im transport do Niemiec, do Szwecji - a porzucono w białoruskim lesie. Wielu dopiero po wylądowaniu w Mińsku dowiedziało się, że zostali oszukani przez własnych rodaków lub Białorusinów. Po wyjściu z samolotu często są bici, rażeni prądem i przewożeni autokarami na granicę. 

- Tak zaczyna się ich droga przez cierpienie do śmierci. Nie mamy wstępu do strefy, nie wiemy co tam się dzieje, ale wiemy, że już poza strefą znajdowane są ciała. Umierają dzieci i dorośli, starzy i młodzi. Wcześniej są odzierani z człowieczeństwa, poniżani i bici - mówią wolontariusze, a Michał Pietrzak dodaje: - To wygląda jak w filmach, ale to nie jest film. To dzieje się tuż obok nas. I nie nam oceniać, czy uciekają przed wojną i prześladowaniami czy, jak Polacy przez dziesięciolecia, w poszukiwaniu lepszego życia.

Uchodźcy, których na swojej drodze napotkał pabianiczanin, opowiadali o nieludzkim cierpieniu i torturach, jakim poddawani są przez Białorusinów i Litwinów. Polacy, jak mówią, są bezwzględni i bez litości spychają ich ponownie na Białoruś, ale nie biją. 

- Są jednak przez Polaków oszukiwani, że jadą na granicę podpisać dokumenty, a później porzuca się ich w lesie lub spycha na białoruską stronę, często rozdzielając rodziny - opowiada pabianiczanin. - Trudno uwierzyć, że takie historie dzieją się w kraju tak brutalnie doświadczonym przez historię.

Aktywiści nie wierzą w szybkie i humanitarne zakończenie kryzysu migracyjnego. Mówią o kolejnych dziesiątkach tysięcy uchodźców, którzy niebawem z Mińska trafią na polsko-białoruską granicę. Zostaną wepchnięci do strefy znajdującej się poza jakąkolwiek kontrolą mediów i społeczników. Jeśli nic się nie zmieni, umrą. 

- Oni się boją. Każdej nocy słyszą psy, słyszą dzikie zwierzęta. Postawmy się na ich miejscu. Zmarznięci, przemoczeni, na bagnach, w lesie, w obcym kraju. Zastanówmy się kim byli, nim trafili do Polski, nim zostali obdarci z człowieczeństwa - słyszymy od wolontariuszy. - Żaden człowiek nie jest nielegalny. Nie jest nielegalna żadna pomoc: przekazanie butelki wody, ciepłych ubrań czy schronienia. Nielegalny jest przemyt ludzi, ale tego nikt tam nie robi.

W poniedziałek w Michałowie zacznie działać, utworzony przez WOŚP, punkt pomocy humanitarnej. Ma być wsparciem dla medyków i organizacji udzielających pomocy osobom przekraczającym polsko-białoruską granicę.