Test miała zrobiony przypadkowo. Zgłosiła się jako wolontariuszka do jednego z domów pomocy społecznej pod Pabianicami. Gdy okazało się, że wśród podopiecznych pojawiły się przypadki koronawirusa zrobiono testy personelowi. Było to 23 grudnia. 59-letnia Jolanta Malej nie spodziewała się wyniku pozytywnego, bo czuła się dobrze.

- Gdy do mnie zadzwonili i powiedzieli, że jestem pozytywna popłakałam się. Przede wszystkim bardzo się bałam. Z tego wszystkiego nagle straciłam smak i węch. Potem było coraz gorzej – opowiada.

Początkowo czuła się dobrze. Wigilię spędziła w izolacji. Rodzina podstawiła jej pod dom jedzenie i prezenty.

- Nie czułam smaku zupy grzybowej, ani pierogów. Do tego coraz bardziej się bałam i coraz gorzej się czułam.

Następnego dnia doszła gorączka i osłabienie. Kolejnym objawem był duszący kaszel.

- Wcześniej zakupiłam sobie pulsoksymetr i dopóki wszystko było dobrze z saturacją nie panikowałam. Trudno było jednak pogodzić się z tym, że koronawirus dopadł mnie akurat na święta. Z drugiej strony wiedziałam, że to dobrze, że o chorobie dowiedziałam się w Wigilię, bo tak mogłabym zakazić pozostałych uczestników rodzinnego spotkania na przykład moją córkę, czy jej męża – dodaje.

Sytuacja diametralnie zmieniła się w drugi dzień świąt. Jolanta Malej dostała napadów duszności. Temperatura rosła. Saturacja spadła nieco poniżej dziewięćdziesięciu. Zadzwoniła na pogotowie.

- Przez kilka godzin byliśmy w kontakcie. W międzyczasie spałam, potem dzwoniłam znów i opowiadałam dyspozytorce jak się czuję. W końcu późnym wieczorem zdecydowała, że wyśle po mnie karetkę – opowiada.

Gdy trafiła na oddział covidowy od razu dostała tlen. To pomogło. W Pabianickim Centrum Medycznym spędziła 6 dni. Wykonano jej badanie tomografem komputerowym. Wynik nie był zadowalający.

- Okazało się, że Covid-19 atakuje płuca – mówi pani Jolanta. - Na szczęście gorączka spadła, a mi mimo diagnozy oddychało się lepiej.

Leżała sama w izolatce. Co jakiś czas przychodzili lekarze, podłączali jej kroplówki, podawali tlen, dawali leki. Zawsze wchodzili do niej w kombinezonach i z pełnym zabezpieczeniem.

- Opieka była rewelacyjna. Lekarze i pielęgniarki zajmują się każdym z osobna, odpowiadają na pytania, kierują bez problemu na badania – opowiada.

Wyszła w sylwestra mimo że nie była zdrowa. Wolała jednak być w domu i w kontakcie z lekarzem pierwszego kontaktu. Dostała zwolnienie (izolację) na kolejne 2 tygodnie. Do domu przywiozła ją karetka. Z powodu powikłań będzie musiała mieć jeszcze raz badanie płuc.

- Mam nadzieję, że nie będę się długo leczyć i że Covid-19 nie zasiał spustoszenia w moim organiźmie. Na razie nowy rok nie zaczął się dobrze. Jedyne czego chcę to żeby pandemia się skończyła, a tym samym strach o siebie i moją rodzinę – podsumowuje.

Mimo, że od momentu gdy miała wynik pozytywny minął już miesiąc, pacjentka wciąż jest osłabiona. Nadal nie wychodzi z domu i leczy się na inne choroby.