Chłopak z Młodzieniaszka. Syn ogrodnika. Różnie na Pana mówili. Kim Pan jest dziś?
- Pabianiczaninem. Ojcem. Mężem. Nadal jestem tym samym chłopakiem z ulicy Piotra Skargi, czyli z Młodzieniaszka. Tak, jestem katolikiem i chodzę do kościoła.

Co bycie wiceprezydentem zmieni w Pana życiu? Żona poszuka lepszej pracy, córki pójdą do prywatnych szkół?
- Nic się nie zmieni. Będę tylko więcej pracował. A te szklarnie taty już rozebraliśmy.

Czyli więcej poza domem: delegacje, polityczne kolacyjki, nasiadówki... Jak przyjęła to Pana żona, Agnieszka?
- Nie była zachwycona. Ale ona akceptuje moje decyzje zawodowe i polityczne. Ufa mi.

Wcześniej był Pan radnym. Znudziło się?
- Odwrotnie. Jako wiceprezydent będę mógł cały czas poświęcić miastu. A jako radny musiałem go dzielić między pracą zawodową w Fabryce Narzędzi PaFaNa i pracą w Radzie Miejskiej.

Chciał Pan też być dyrektorem Miejskiego Zakładu Pogrzebowego. I co się stało?
- I nie zostałem.

Jest spora różnica między byciem dyrektorem a wiceprezydentem. Gigantyczna.
- Jako dyrektor chciałem mieć stałe miejsce pracy, w którym mogę się wykazać. Mam kilka pomysłów, jak jeszcze mógłby zarobić MZP. I teraz to zrealizuję, bo „pogrzebowy” będzie mi podlegał.

I miałby Pan święty spokój.
- To prawda. Chciałem tam pracować, by więcej czasu spędzać z rodziną.

A wiceprezydent nie ma spokoju?
- Nie ma. Cały czas trzeba udowadniać, że jest się dobrym. Bo jak nie, to radni i wyborcy mnie z tego rozliczą. To życie pod obstrzałem. W obecnej sytuacji miasta to jak stąpanie po bardzo kruchym lodzie – margines błędu jest minimalny. Idę do tej pracy z taką świadomością. Nie mam zamiaru się obijać.

To czym Pan zaskoczy pabianiczan?
- Pracą, konsekwencją, dbałością o miasto, o mieszkańców. Nie od razu zdecydowałem się na to stanowisko. Widzę ciemne strony tej pracy. Ale zobaczyłem też, jak dużo można zrobić, współpracując z tak dobrymi radnymi, jacy są w tej kadencji Rady Miejskiej. Nad tym wszystkim jest prezydent Zbigniew Dychto, który nie może spokojnie usiedzieć na miejscu. Wierzę, że w takiej drużynie rozegramy dobry mecz. Oczywiście pracując zespołowo. Dziś nie ma miejsca na gwiazdorstwo.

Jest jakiś polityk, któremu chciałby Pan dorównać?
- O wielu krążą legendy i mity. Pamiętam jak w 1999 roku zaczynałem pracę w Starostwie. Wpadłem wtedy na Karola Klimka. Przez kolejne dwa lata dał mi nieźle w kość. U niego na szacunek trzeba było nieźle harować, a od naczelników wymagał szczególnie dużo. Czasami miałem go dosyć, dziś to pełen podziw.

O mały włos zostałby Pan aktorem. Deklamowanie wierszyków, przemowy, scena. Czy to Pana żywioł?
- Był taki młodzieńczy okres w czasach liceum. Fajna przygoda, super ludzie. Jurek Czapliński miał zakręcone pomysły. Przyszła matura… Było, minęło, a „r” i tak nie wymawiam.

No to konkretnie: za co się Pan weźmie?
- Dziś za to, co miał mój poprzednik, ale wiem, że prezydent ma docelowo swoje przemyślenia. Poukładamy to tak, by chodziło.

To może Pan załatwić wyasfaltowanie Matejki? I trzeba jak najszybciej wyrównać chodniki. I o wysepkę na Zamkowej (przy Okulickiego) poproszę, bo tam nie ma tygodnia, by nie było stłuczki.
- Wiem, ostatnia kilka dni temu. A koleżanka chce barierki przy rynku na Bugaju. Na Wiosennej już zbierają pieniądze na kostkę. Trzeba pilnie wyrównać Widzewską. A na Dużym Skręcie po deszczu stoją wielkie kałuże i to droga tuż po remoncie… Wszystko po kolei. Wychodzę z założenia, że lepiej zrobić raz, a dobrze, niż co chwilę poprawiać.

Kiedy będzie można uznać, że się Panu nie udało?
- Nigdy. Zawsze coś będzie do zrobienia.

A jak się uda, to wystartuje Pan za 3 lata na prezydenta Pabianic?
- Póki co, jest prezydent Zbigniew Dychto, dziś nikt nie ma szans się z nim mierzyć. Zresztą nawet o tym teraz nie myślę. Lubię stabilizację. Często planuję z dużym wyprzedzeniem, ale ta zasada nie sprawdza się w pracy. Trzeba rozwiązywać problemy na gorąco.

Jaki będzie pierwszy dzień w pracy wiceprezydenta Mackiewicza?
- Nie lubię pierwszego dnia. Wszyscy się dziwnie przypatrują: „uśmiechnął się, to chyba dobrze, a może nie. Czekaj zadzwonię do Kasi, hej, Kasia, przyszedł i wiesz co? Chyba jest źle, bo się uśmiechnął, ale nie tak szeroko…”. I tak przez cały dzień. Koszmar!

 


Grzegorz Mackiewicz ma 36 lat. Zodiakalny Wodnik. Ukończył Wydział Prawa i Administracji na Uniwersytecie Łódzkim. Żona Agnieszka pracuje w banku. Mają dwie córki: Julię i Oliwię. Doświadczenie zawodowe: kierownik Biura Rady i Naczelnik Wydz. Infrastruktury Społecznej w powiecie pabianickim. Potem kierował marketingiem w Fabryce Narzędzi PaFaNa. Ma uprawnienia do zasiadania w radach nadzorczych Skarbu Państwa. Członek Wojewódzkiej Rady Zatrudnienia w Łodzi (II kadencja).