Na wieszakach pabianickich ciucholandów wiszą sukienki i spodnie firm H&M, Vero Moda, Hannes. Czasem trafi się sportowa bluza Nike lub Adidasa. Wytrwałe bywalczynie sklepów z tanią odzieżą potrafią upolować w nich stroje, które nie różnią się wiele od tych z Londynu czy Paryża.

Środa, 8.45, ulica Zamkowa: przed sklepem z tanimi używanymi ubraniami ustawia się kolejka. Coraz dłuższa. Same kobiety.
- Pani, za czym ta kolejka? – wychylając się z auta, pyta kierowca wolno przejeżdżającego fiata.
- O dziewiątej otworzą lumpeks – odpowiada młoda pani trzymająca na rękach kilkuletnią córeczkę. – Dziś dostawa ubrań dla dzieciaków. Może coś fajnego się trafi.
Do grupki trzech żywo gestykulujących pań podchodzi koleżanka.
- Cześć, wy też tu?! – jest nieco zdziwiona.
Rozmawiają – jedna przez drugą. O wczorajszym odcinku serialu „Usta, usta”, o cudownej diecie doktora Dukana, o niespodziewanym rozstaniu Dody z dopiero co ozdrowiałym Nergalem.
Kolejka wciąż się wydłuża. Pod wyszper zajeżdżają kolejni klienci: toyotą, nowym fiatem, volkswagenem. Z tego ostatniego wysiada elegancko ubrana pani. Staje na końcu ogonka.
8.59: wśród niecierpliwie czekających otwarcia sklepu są kobiety w różnym wieku. Wszystkie są zadbane, ładnie ubrane. I gotowe do startu.
9.00: witając się ze stałymi klientkami, ekspedientka otwiera drzwi sklepu. Szturm rusza. Po schodach kolejka wdrapuje się na górę. Część klientek dopada do wiszących tu blisko bluzek i spódnic. Pozostałe panie z szybkością błyskawicy przerzucają dziecięce ciuszki ułożone w pudłach.
- A co to?! – pani pyta drugą, wskazując na małe czarne „coś”.
- To spodenki. Oglądałam je w ubiegłym tygodniu – mówi. – Jakieś dziwne są.
9.15: w lumpeksie jest już tłoczno. Od samych pań. Rozmawiając, oglądają, mierzą ciuchy. Część ubrań wisi na wieszakach, inne są składowane w pudłach. Oprócz markowych spodni, bluzek i sukienek firm H&M, Vero Moda, Hannes, można kupić buty i pluszaki. Niektóre rzeczy wyglądają na nowe. Ale ich zdobycie graniczy z cudem, bo stałe bywalczynie lumpeksów doskonale wiedzą, co jest świeże, a co nie. Co lepsze rzeczy momentalnie lądują w koszykach klientek. Już czubatych.
Młoda, elegancka kobieta dociera do kasy wraz z koleżanką.
- Poproszę to wszystko. Jeśli można, to proszę mi to porządnie zapakować i odłożyć. Jak będę wracała z pracy, to wpadnę po rzeczy – prosi sprzedawczynię.
Ekspedientka chowa torby za ladą i przyjmuje pieniądze.
- Nie no, tyle rzeczy nakupiłam, że teraz to będę musiała mieć chłopca! Nie ma innego wyjścia – dochodzi do wniosku kupująca.
- A widzisz, co ci mówiłam? Warto się czasami spóźnić do pracy, bo można się nieźle obkupić – odpowiada jej koleżanka.
Za ich plecami trwa przeglądanie ciuszków.
- Przepraszam bardzo, ale ta koszulka jest moja, odłożyłam ją sobie na bok! – z grozą w oczach klientka strofuje starszą panią, nieco tu zagubioną.
- Przepraszam, nie wiedziałam… A może wie pani, gdzie jest ta nowa dostawa?
- Nowa dostawa zawsze jest w koszach i na pierwszych dwóch wieszakach od wejścia – pewnie odpowiada stała bywalczyni.
Oprócz sprzedawczyni w sklepie czuwa ekspedientka-detektyw. Ta czai się w pobliżu dwóch przymierzalni. Pilnuje, żeby co ładniejsze ciuchy nie znikały pod płaszczami, bluzkami albo w majtkach klientek. Zaraz po otwarciu sklepu pracy dla niej nie ma. Bo wtedy używane sukienki, spodnie, spódnice i kurtki rozchodzą się dosłownie w rękach. Dopiero po 20 minutach pierwsza klientka pyta, czy może coś przymierzyć. Do tej pory w lumpeksie obowiązywała reguła: bierz ciuchy szybko, bez mierzenia, bez oglądania. Byle dużo.

Do wyszperu z kartą stałego klienta
Na brak klientów nie może też narzekać Tomasz Czyżykowski, właściciel Ciucholandu przy ulicy Zamkowej 37. Choć przed jego sklepem nie ustawia się kolejka, w środku jest sporo zainteresowanych.
Na wprost wejścia stoją kosze, w których towar jest najtańszy, kosztuje 2 lub 5 zł za sztukę. Przy nich jest zdecydowanie największy ruch. Trzy starsze panie kupują letnie, zwiewne sukienki.
- Ta będzie dobra, taka ładna. O i ta, biorę dwie - komentuje jedna z kupujących, która za chwilę podchodzi do kasy i za wszystkie swoje zakupy płaci 4 zł.
Po dłuższej chwili do sklepu wchodzą dwie dziewczyny w wieku gimnazjalnym.
- Ma pan coś oryginalnego? – pytają właściciela.
- A jaka to ma być firma? - pyta sprzedawca.
- Najlepiej kurtka Nike…
- Nie, czegoś takiego nie mamy, ale proszę zaglądać.
Tomasz Czyżykowski prowadzi szmaciany interes od grudnia 2009 r. Na początku interes prosperował bardzo dobrze - wspomina.
– Był duży ruch i duże utargi. Później przyszedł kryzys i obroty drastycznie zmalały – opowiada. – Dzięki temu, że zaczęliśmy sprowadzać outlety znanych firm, obroty znowu rosną.
Choć najtańszą rzecz można kupić już za złotówkę, po klientach widać, że liczą każdy grosz.
– Zdarza się, że kobieta coś sobie upatrzy, ale nie ma na to pieniędzy. Choć to „coś” kosztuje tylko 7 zł, prosi, by odłożyć ciuch na zaplecze. Obiecuje, że wróci za dwa dni - opowiada Czyżykowski.
Ciucholand ma karty stałego klienta.
– Taka karta daje 10-procentowy rabat – mówi właściciel sklepu. – Ma ją około 300 naszych klientów.
Nowa dostawa jest w ciucholandzie codziennie. A dostawa outletów - w środy. Wtedy to przychodzi najwięcej osób. Wszystkie rzeczy używane przywożone są do Pabianic z Londynu.
Oprócz nowej dostawy, codziennie są nowe przeceny. Te cieszą się szalonym zainteresowaniem. Choć ceny ubrań leżących w koszach już i tak są bardzo niskie, 70 proc. klientów targuje się, bo dla nich wciąż jest drogo.
- Ale są i tacy, którzy potrafią jednorazowo zostawić w sklepie 200 zł – dodaje Czyżykowski.
Choć ubrania są tanie, złodzieje regularnie wyciągają po nie łapy. Kradną zwłaszcza z manekinów, które stoją przed sklepem.
- Zdarzyło mi się, że rano wywiesiłem kurtkę, a po południu już jej nie było – przyznaje Czyżykowski. – Ze sklepu rzeczy też znikają. Miałem tu kiedyś ładne i drogie futerko, ale nie mogę się go doliczyć, choć nie pamiętam, bym je sprzedał.

Buty za 6 zł
Klientów pełno jest również przed sklepem obuwniczym przy ulicy Zamkowej, gdzie do tej pory był Schlecker.
- Przyszłam tu, żeby zobaczyć, co się dzieje, bo tyle o tym sklepie słyszałam – mówi klientka.
- A ja słyszałam, że tutaj to można najtaniej buty kupić i przyszłam – odpowiada jej znajoma.
W środku jest kilka regałów z butami. Przy każdej parze butów są ceny. Najwyższa to 49 zł, najniższa - 6 zł, na regale z wyprzedażą. Średnia cena pary butów dochodzi do 29 zł. Obuwie dla dzieci kosztuje około 15 zł.
- No i jak Karolinko? Nie uciska cię bucik? – pyta mama.
- Nie, jest dobry.
- A podobają Ci się te buty?
- Tak.
- To bierzemy je.
Decyzję podejmuje się szybko, bo towar równie szybko znika z półek. Klienci mają w koszykach po kilka par butów.
Na buty nieprzecenione jest gwarancja. Na pozostałe – nie.
- Poproszę te szpilki – elegancka kobieta mówi do kasjerki.
- A czy wie pani, że one są lekko przetarte na czubku i dlatego są przecenione? W takim wypadku nie będą posiadały gwarancji… – ekspedientka uczciwie informuje klientkę.
- Wiem, ale mimo to poproszę je.
- 19 złotych.
Bardzo zadowolona pani opuszcza sklep.

Monika Kuśmirowska
Magdalena Gurazda